[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gracchus unosi się na palcach.Jego krę­pe ciało kojarzy się Sybille ze studium ruchu i gotowości.- Teraz! - mówi.W tej samej chwili byk zaczyna atak.Porusza się z nie­zwykłą szybkością, ze schyloną głową.Wysunięte do przodu rogi wyglądają jak dwie dzidy.Mortimer strzela.Słychać głośne uderzenie kuli.Trafienie w łopatkę.Wspaniały strzał.Zwierzę jednak nie pada i Mortimer strzela ponownie.Tym razem mniej celnie.Trafienie w brzuch.Gracchus i Ngiri również strzelają, jednak nie do tura, którego wybrał Mor­timer, ale ponad głowami stada, żeby je rozproszyć.Taktyka przynosi owoce.Zwierzęta cwałują w głąb lasu.Tur Morti­mera wciąż szarżuje w jego kierunku, chwieje się jednak, traci rozpęd, pada prawie u jego stóp, tarza się, ryje trawę kopytami.- Kufa - mówi Ngiri.- Piga nyati m'uzuri, bwana.- Piga - uśmiecha się Mortimer.- To bardziej podniecające niż polowanie na moa - mówi Gracchus i salutuje Mortimerowi.*- One są moje - mówi Nerita trzy godziny później, wskazując na drzewo stojące na skraju lasu.Kilkaset du­żych gołębi rozsiadło się na jego gałęziach.Było ich tak wiele, iż zdawało się, że na drzewie rosną gołębie, a nie liście.Samiczki są gładko upierzone, mają jasnobrązowe grzbiety i szare brzuszki.Samce są znacznie bardziej kolorowe.Mają lśniące, błękitne pióra na skrzydłach i grzbietach, piersi czerwono-brązowe z opalizującymi zielonymi i brązo­wymi cętkami na szyi.Ich oczy były niesamowite, ruchliwe i pomarańczowe.- Tak - stwierdza Gracchus.- Znalazłaś swoje gołębie wędrowne.- Co to za przyjemność strzelać do gołębi siedzących na drzewie? - pyta Mortimer.Nerita patrzy gniewnie na niego.- Co to za przyjemność strzelać do szarżującego byka? Daje sygnał Ngiri, który strzela w powietrze.Przerażone gołębie zrywają się z gałęzi i krążą nisko nad ziemią.W dawnych czasach, sto, sto pięćdziesiąt lat temu, nikt nie przejmował się koniecznością strzelania do gołębi wędrow­nych tylko w locie.Gołębie były pokarmem, a nie sportem w lasach Ameryki Północnej.Łatwiej było strzelać do go­łębi siedzących i jeden myśliwy mógł w ten sposób zabić ich tysiące.Wystarczyło tylko pięćdziesiąt lat, żeby zredu­kować populację gołębi wędrownych, których miliardowe stada potrafiły całkowicie przysłonić niebo.Nerita postępuje po sportowemu.Ostatecznie jest to próba jej umiejętności.Celuje, strzela, ładuje, strzela, ładuje.Ptaki spadają na ziemię.Nerita i strzelba stanowią jedność.Łączą się w jed­nym zadaniu.Po chwili wszystko się kończy.Tragarze zbie­rają ptaki z ziemi.Nerita ma licencję na dwanaście gołębi - parka zostanie wypchana, inne przeznaczy się na dzisiejszą kolację.Ocalałe gołębie wróciły na drzewo i patrzą spokoj­nie, bez wyrzutu na myśliwych.- Bardzo szybko się rozmnażają - mruczy Gracchus.- Jeżeli nie będziemy uważać, wydostaną się z rezerwatu i rozplenia po całej Afryce.- Nie martw się.Damy sobie radę - śmieje się Sybille.- Raz już się nam udało je wytępić, to i drugi raz się uda, jak się postaramy.*Sybille wybrała dodo.W Dar, kiedy występowali o licencje, jej towarzysze śmiali się z dokonanego przez nią wyboru.Dodo był to tłusty bezlot nie potrafiący szybko biegać ani walczyć, a przy tym tak głupi, że nie bał się niczego.Zignorowała ich.Chciała upolować dodo, ponieważ dla niej był to symbol zagłady, uosobienie wszystkiego, co martwe i zaprzepaszczone.W polowaniu na głupiego dodo nie ma nic ze sportu, ale to nie miało większego znaczenia dla Sybille.Samo polowanie również.Przez wielki rezerwat wędruje jak we śnie.Widzi leniw­ce, wielkie alki, kwagi, ptaki moa, cietrzewie, nosorożce Javana, ogromne pancerniki i wiele innych rzadkich oka­zów.To miejsce jest pełne duchów.Umiejętności nekrogenetyków są nieograniczone.Może pewnego dnia rezerwat zaroi się trylobitami, tyranozaurami, mastodontami, afry­kańskimi tygrysami, a może nawet grupami australopiteków i plemionami neandertalczyków.Wszystko to dla roz­rywki zmarłych, których zabawy bywają ponure.Sybille zastanawia się, czy rzeczywiście można to nazwać zabija­niem.Przecież są to produkty laboratoriów.Czy te zwierzę­ta są prawdziwe, czy sztuczne? Czy to są istoty żyjące, czy przemyślnie uruchomione konstrukcje? Są prawdziwe - decyduje Sybille.Żyją, podlegają metabolizmowi, rozmna­żają się.Dla nich samych są rzeczywistością.Są może jeszcze bardziej rzeczywistą rzeczywistością niż ożywieni zmarli, którzy krążą po świecie w swych odrzuconych niegdyś cia­łach.- Strzelba - mówi Sybille do najbliższego tragarza.Tam jest ten ptak.Brzydki, śmieszny, przedzierający sięz trudem przez wysokie trawy.Sybille bierze strzelbę i ce­luje.- Poczekaj - woła Nerita.- Chciałabym zrobić ci zdję­cie.Odsuwa się od grupy z przesadną ostrożnością, żeby nie spłoszyć dodo.Ptak jednak chyba nie zdaje sobie sprawy z ich obecności.Jak emisariusz z krainy ciemności, niosący radosną nowinę o śmierci istotom jeszcze nie wytępionym, idzie im naprzeciw.- Świetnie - mówi Nerita.- Anthony, wskaż ręką na dodo, jakbyś go w tej chwili zobaczył.Kent, chciałabym, żebyś patrzył na swoją strzelbę, jakbyś zaglądał w zamek, czy coś takiego.Świetnie.I jeszcze, Sybille, utrzymaj tę pozycję, celuj.właśnie tak! Nerita robi zdjęcie.Sybille strzela zachowując całkowity spokój.- - Kazi imekwisha - mówi Gracchus.- Robota skoń­czona.Rozdział 6Chociaż koncentracja na własnej osobowości jest w najlepszym przypadku kłopotliwa, podobnie jak przekraczanie granicy z pożyczonymi dokumenta­mi, wydaje się jedynym koniecznym warunkiem dla nabrania szacunku dla samego siebie.Niezależnie od całej naszej banalności, oszukiwanie samego sie­bie pozostaje najtrudniejszą formą oszustwa.Sztucz­ki, które wywierają wrażenie na innych, nie mają najmniejszego znaczenia w dobrze oświetlonym wnętrzu, w którym rozprawiamy się sami ze sobą.Uprzejme uśmiechy czy dobre zamiary nic tu nie pomogą.Joan Didniou, On Self-Respect- Lepiej, żeby pan uwierzył w to, co mówi Jeej - po­wiedział Dolorosa.- Dziesięć minut w Zimnym Mieście i znajdą pana, może nawet pięć minut [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl