[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ten sam uliczny spryt, który chronił ją przed utratą dziewictwa i być może zajściem w ciążę z jednym z tych nieudaczników, z którymi się stykała, powstrzymał ją od zawołania mężczyzny, który wyśliznął się z przedziału.Ułożenie ramion i sposób, w jaki się poruszał, nawet tyłem do niej, włączyły w niej wszystkie możliwe alarmy, toteż pozostała w cieniu, aż mężczyzna zniknął w drzwiach do następnego wagonu.Kilka minut wcześniej Kenzie szukała ubikacji, która nie byłaby jeszcze całkowicie zatkana, teraz jednak zapomniała o bólu pęcherza.Kiedy upewniła się, że mężczyzna odszedł, szybko podeszła i podniosła przedmiot, który przed chwilą upadł bezgłośnie na pokrytą wykładziną podłogę korytarza.Na końcu łańcuszka wisiał kluczyk, inny jednak niż te, które Kenzie kiedykolwiek widziała - długi na dwa cale, żeliwny i z pełnym trzpieniem.W metalu były odciśnięte trzy litery: FEC.Zaciekawiona, zapukała lekko do drzwi przedziału, z którego mężczyzna właśnie wyszedł, a kiedy nie otrzymała odpowiedzi, delikatnie przekręciła gałkę i odsunęła je.To, co zobaczyła, pozostanie w jej umyśle do końca życia, powracając w tysiącach straszliwych koszmarów.Jeśli będzie żyła dostatecznie długo, by je mieć.Stojąc teraz w przedsionku, Kenzie otworzyła oczy, po raz pierwszy w życiu żałując, że nie pali papierosów.Przynajmniej miałaby się czym zająć.Spojrzała na zegarek.Czwarta trzydzieści.Nie dlatego, by to miało jakieś znaczenie - od wyjazdu z Montrealu przejechali przez co najmniej jedną strefę czasową, a ona nie przestawiała wskazówek.Uświadomiła sobie natomiast, że przed prawie dwunastoma godzinami stała się świadkiem potwornego morderstwa.Skrzyżowała ramiona na piersiach, ściskając je mocno i chodząc tam i z powrotem po niewielkiej przestrzeni między wagonami.Wiedziała, że wcześniej czy później będzie musiała opowiedzieć komuś to, co widziała, pytanie tylko: komu?- Ile czasu? - spytał szeptem Mark Cavendish, trzymając niekształtny karabinek Siles.Przykucnął na podłodze przy pierwszej parze foteli we frontowym wagonie VIA, podczas gdy Harry Maxwell stał po drugiej stronie przejścia między rzędami.Przed sobą mieli jedynie ubikację po prawej stronie i pomieszczenie na bagaż po lewej.Dalej był przedsionek prowadzący do pierwszego z amtrakowskich wagonów sypialnych.- Dwie minuty - odparł Harry, spoglądając na zegarek.- Kettering zacznie strzelać na następnym zakręcie.- Mam nadzieję, że to wyjdzie - mruknął Cavendish.- Co to znaczy, masz nadzieję, że wyjdzie? Chryste, człowieku, to był twój plan!- Ja latałem na odrzutowcach, Harry, nie byłem dowódcą plutonu - odparł Mark.- Boże! W co ja wdepnąłem! - jęknął Harry.- Byłeś w złym miejscu w niewłaściwym czasie.Ile jeszcze?- Dziewięćdziesiąt sekund.- Mottbrown mówi, że poczujemy szarpnięcie pociągu, kiedy wjedziemy w zakręt.Uważa, że chociaż maszynista jest całkiem dobry, to przy tej prędkości będzie nieźle rzucało.Gdy poczujemy szarpnięcie, zacznę liczyć.Powinniśmy słyszeć tutaj strzały Norma.Jak doliczę do pięciu, zapal lont w swojej bombie.Na sześć wstaję, strzelam w szyby - dwa razy, żeby być pewnym, że rozwalę obie - i rzucam się na siedzenie za tobą.Wtedy ty wskakujesz w przejście między rzędami, ciskasz bombę i skaczesz na lewo.Nie spiesz się, po takiej serii facet nie będzie się zbytnio rozglądał.Uważaj, żebyś rzucił butelkę przez oboje drzwi.Pożar między wagonami nie wyjdzie nam na dobre.Okay?- Znalazł się Napoleon.- Nie bądź taki do przodu.Czas?- Pół minuty.- Miejmy nadzieję, że w twojej zapalniczce nie zabraknie gazu.- Ha, ha - zaśmiał się Harry, ale dla pewności pstryknął na próbę.Minęło ostatnie kilka sekund, które wydawały się wiecznością, w końcu pociąg zatoczył się w prawo jak pijany.Po kolejnych paru sekundach obaj mężczyźni usłyszeli głuchy, przytłumiony terkot z góry i z tyłu - to Norman Kettering zaczął strzelać ze swojego M-60.Mark Cavendish wstał, głośno odliczając, protezą trzymał suwadło karabinu, hak zaś zaczepił o spust.Krótka, właściwie pistoletowa kolba była zaklinowana w złączu mechanicznego łokcia.Na pięć ledwo dostrzegalnym płomieniem zapalniczki Harry zapalił długi, nasączony rozpuszczalnikiem skrawek materiału.Kątem oka dostrzegł, że Cavendish podnosi się, i po chwili cały wagon wypełnił się ogłuszającym hukiem karabinu.Kiedy Mark przetoczył się obok niego na siedzenie, Harry wstał, modląc się, by nie stanąć naprzeciwko wylotu jakiejś lufy.Poruszając się jakby w zwolnionym tempie, przeskoczył między rzędami foteli do rozbitych drzwi przedsionka.Nie zauważył nikogo, więc zamachnął się, aby rzucić bombę.Kiedy później o tym rozmawiali, ani Harry, ani Mark nie przypominali sobie właściwie, żeby słyszeli odgłos otwieranych za ich plecami drzwi, najwyraźniej jednak jakaś część ich podświadomości, pierwotny instynkt samozachowawczy, uruchomiła gdzieś w nich alarm.Obaj mężczyźni prawie jednocześnie odwrócili się do tym - Harry z bombą w ręku, Cavendish z Silesem.Z ubikacji wyszła niska kobieta o krótko obciętych czarnych włosach, ubrana w coś, co wyglądało na rodzaj munduru polowego.Cavendish - który instynktownie wrzucił przed chwilą do komory karabinu jeszcze jeden nabój - strzelił, Harry zaś w ostatniej sekundzie zdał sobie sprawę, że Mark odstrzelił kobiecie większą część prawej nogi.Odwracając się cisnął swój ładunek przez najbliższe drzwi prosto na Raoula Attenderę, który stał ukryty w przedsionku.Podwójna butelka roztrzaskała się o Ingrama, którego trzymał terrorysta, a płyn spryskał go od stóp do głów.Usłyszeli silny odgłos zasysania, po czym eks-sandinista zamienił się w płonącą pochodnię.Wrzaski dobiegające z palących się ust ucichły w płomieniach.Attendera osunął się na kolana, a następnie upadł, zwęgloną klatką piersiową tłumiąc opóźniony wybuch amunicji Ingrama.Przedsionek zaczął się wypełniać czarnym oleistym dymem - pieprzowa mikstura wycisnęła z oczu Harry'ego strumień łez, zmuszając go do wycofania się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]