[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mówił o tym dużo, trochę po swojemu ubolewał, potem dowcipkował, charakteryzującDenhoffa komicznie, ale ubliżająco.Zmiał się przy tym, skakał na kanapie jak odbijana piłka,kręcił głową prędkim ruchem patrząc to na gospodarza domu, to na jego żonę.Chcąc okazaćswój dowcip i talent krytyczny, wywołał tylko niesmak.Pan Brewicz milczał, mając minęnieobiecującą, na koniec przemówił: Nie znam poprzedniego życia Denhoffa, prócz szczegółów z jego opowiadań, ale teświadczyły, że był zawsze szlachetnym.Przez dwa lata jego bytności w Wodzowie nikt sięnie przekonał o żadnym jego czynie mogącym go skompromitować.Nazywali go tu Paniczemi słusznie, on jest właśnie taki ,,panicz przystojny, elegancki, nawet bardzo dobrzewychowany.To nie pospolity frant, co wsadzi na nos binokle, na nogi lakiery i myśli, że jestwielki.Denhoff ma rasę, przy tym to z gruntu nadzwyczaj dobry chłopak. Szanowny pan broni jego tak gorliwie.widzę, że Ryszard ma szczęście.w tejokolicy.zastrzegam  rzekł Rosoławski uprzejmie, ostatnie słowa zaakcentował zsarkazmem.Brewicz wzruszył ramionami. Niech mnie obuchem! dziwi mnie pańska niechęć dla tego chłopca.Wszak mu tego niktnie zaprzeczy, że ma serce złote, duszę piękną, bujne poloty, fantazję, ale jest spaczony.Brał.mu podstawy, tej siły duchowej, która człowieka ratuje od wielu zachcianek.Denhoff maidee, lecz nie potrafi ich skoncentrować, jest jeszcze rozrzucony w swych myślach i czynach,170 to powód, że łatwo się zapala i gaśnie.Co on tu wyrabiał po ogłoszeniu tej.niby konstytucji!potem gdy go trochę przypłoszyli zapomniał o sprawach społecznych. Hm! istotnie on ma tu przyjaciół  bąknął Rosoławski. Tego nie przeczę, lubiany był bardzo  rzekł Brewicz. Krytykowano go tu, bo częstopopełniał nonsensy, miewał wybryki bardzo młodzieńcze, ani razu jednak nie przekroczyłgranic etyki, bywał dziecinny, ale nigdy nikczemny.Oburzał niektórych swą nie-praktycznością i uporem, nikogo nie słuchał prócz swego rządcy, toteż go ten i wykierował. Ja go od razu uwolniłem, przejrzałem go natychmiast, prześwietliłem niby światłemRentgena  pysznił się Rosoławski. Bardzo słusznie, Denhoff powinien był dawno to zrobić, tylko tamten go opętał.Szkoda,że tacy ludzie jak pan Ryszard, nie mogą stać się pożytecznymi obywatelami kraju, bo powtarzam  charakter i naturę w gruncie Denhoff ma dobrą, zaszkodziły mu pieniądze zbytprędko i hojnie oddane do ręki, owe sto tysięcy, które machnął przez dwa lata i jeszcze sięzadłużył.Zły on nie jest, mamy gorszych w okolicy, przy nich Denhoff to brylant.Rosoławski nastawił uszy ciekawie. O kim pan mówi, wolno wiedzieć? A pan już zna wszystkich? Prawie, znam Turskich. O! Turscy! to ludzie godni najwyższego szacunku, ojciec i syn.Właśnie zawsze się dziwiłem, że ten nasz  panicz będąc najbliższym sąsiadem obuTurskich nie brał z nich przykładu, dobrze by na tym wyszedł. Któż są ci.gorsi?  badał Rosoławski z przymilnym uśmiechem. Pan ich sam odróżni prędko, skoro pozna lepiej naszą okolicę  rzekł obywatel i zwróciłrozmowę na inny przedmiot.Rosoławski opuścił Wolę Wierzchlejską niezadowolony z wizyty.  Ciężki jest ten Brewicz, nie można mu niczego wmówić i niczego z niego wyciągnąć myślał po odjezdzie.  To jakiś karierowicz, tęgi numerek, wątpię czy Denhoff dobrze wyjdzie na jegopowtórnej opiece  rozważał gospodarz pożegnawszy gościa.171 XVII.Przeszła wiosna, rozpoczęło się lato, burzliwe w tym roku i dżdżyste.Worczyn zawrzałnowym życiem.Jak przed dwoma laty, znowu zjechało tu sporo młodzieży, nie było tylkoDory Zborskiej.i Denhoffa.Ona przebywała stale w Szwajcarii, spędzając tam wakacje,Ryszard zaś nie pokazywał się w Wodzewie, mieszkał w Warszawie u rodziny, lubpodróżował po kraju.Wodzewem rządził Rosoławski, często wyjeżdżał z majątku, nie wsąsiedztwo jednakże.Zrozumiał prędko, że mimo swych starań, sympatii nie zyskał.WWorczynie, w Turowie, w Woli i w Tylemego wspominali serdecznie Denhoffa, żałując goszczerze; na jego zastępcę patrzono bez cienia życzliwości, jak na intruza.W Zapędach nawetodzywali się wszyscy o Ryszardzie bardzo sympatycznie, ksiądz Janusz nie mógł goodżałować, tylko panna Balbina, sama nie wiedząc czemu, cieszyła się z jego bankructwa iKocio Leśniewski.Senatorównie największą przyjemność sprawiało obmawianie sąsiadów,oraz ich niepowodzenie, Leśniewski był rad, że  panicz nareszcie spadnie w opinii ogółu,przy tym zadowolenie Kocia jak zawsze tak i teraz szło śladem wszelkich odczuć dziedziczki.Konstanty prócz tego i wywierał na Denhoffie zemstę nieuzasadnioną za Ziulę,która przyjechawszy z Krakowa na wakacje do Worczyna, stęskniona za Rymszą, pogodziłasię z nim.Zlub ich zapowiedziano na jesień.Tak wyrazna strata nadziei była dla Kociaokrutnym ciosem, nie mógł znieść myśli, że majątek Ziuli dostanie się innemu.Nie odniosłoskutku oczernianie Rymszy, jakoby on właśnie liczył tylko na majątek panny Turskiej,widocznie intryga nie trafiła do jej przekonania, prawość charakteru i uczuć narzeczonegoprzemogła.Kocio postanowił zrobić demonstrację i z rozpaczy wyjechał z Połowic.Może wolał w tensposób uniknąć żartów Paszowskiego.Uzyskał urlop nieograniczony od  dziedziczki i.przyjechał do Turskich z pożegnaniem.Trafił na liczne zebranie, lecz to go wcale nieskrępowało.Jedynie nieoczekiwana bytność Denhoffa w Worczynie, zdziwiła go, a nawetprzekonał się, że  ten panicz chociaż już bez dawnego stanowiska, jest widziany tak samomile jak i za czasów najświetniejszych.Zarówno starsi i młodzi przyjmowali Denhoffa zeszczerą życzliwością, wyróżniając go widocznie.Wiedzieli wszyscy, że w ciągu ubiegłego roku Kocio oświadczał się listownie o rękę Ziulii, że otrzymał odmowę stanowczą, przyjazd więc jego do Worczyna w takich warunkach,wydał się ogólnie nieco naiwny.Teoś Paszowski znowu przebywający u ojca, swojezdziwienie wypowiedział głośno przed Ireną i Ziulą: Taki brlak ambicji dowodzi brlak grluntu w cłowieku.Jagze mozna, będąc odpalonym,pchać się jesce, jak pzez dziurkę od klucza.Ale wodę ważyć, woda będzie! Każdy ma swojezdanie, ja mam swoje, pan Konstanty swoje.Mówiąc to robił pionowe ruchy dłońmi o rozstawionych palcach.Leśniewski, nie kontent z siebie, wyjechał z Worczyna, potem z Połowic, głosząc żeopuszcza tę okolicę już na zawsze, lecz kompetentni wiedzieli co o tym sądzić, panna Balbinanie zniosłaby zbyt długiej nieobecności swego adiutanta.Denhoff przebył w Wodzewie parę tygodni, ostatnich, nie jako właściciel, bo ten tytułobjął już Rosoławski, lecz jakby syn marnotrawny, z żalem spoglądał na to, co stracił.Ryszard łudził się, że za parę lat, może za rok, były opiekun uporządkuje zagmatwaneinteresy Wodzowa i że on znowu obejmie swe dziedzictwo.Czuł, że ukochał je całą duszą.Ale taką łuskę na oczach miał tylko Denhoff, nie znający zupełnie spraw majątkowych anipieniężnych, przy tym wierząc bez granic Rosoławskiemu.Znajomi posiadali mniej ufności wprzyszłość  panicza.Denhoff wynurzał przed Ireną swe skargi, zawierały one często ból tak głęboki, że172 zdawało się, słowa jego płaczą.Mówił o korespondencji z Dorą, ale gdy Ira spytała go czy zczasem powrócą do siebie, Ryszard zaprzeczył: Och, już chyba nie, rozbieżne są nasze drogi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl