[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Było niezwykle łatwo cię odszukać.Nie mogliśmy jedynie odkryć, gdzie spę­dzasz ostatnią noc.Ludzie w tym mieście są dziwnie małomówni.- Spojrzał wściekle na pana Wolfe'a stojącego z prawnikiem w otoczeniu swoich goryli.- A ci głupcy - wskazał na kilku kręcących się w pobliżu policjantów - przetrzymali nas tak, że nie mogliśmy wstrzymać tego idiotycznego pojedynku.Jeden z policjantów zrobił kilka kroków w na­szym kierunku.- Głupcy? - powiedział.- Jestem oburzony.Wszyscy jesteśmy ogólnie szanowanymi.- Zamknij się! - krzyknął B'oosa wyraźnie zde­nerwowany.Nie odważyli się mu przeciwstawić.Okazaliby się rzeczywiście głupcami, gdyby spró­bowali.Udało mi się usiąść.- To już nie ma żadnego znaczenia - powiedzia­łem.- Było, minęło.Biorę tylko moje pieniądze i wyjeżdżamy.- Sprawa się skomplikowała, Carl - powiedział B’oosa.- Nie będzie żadnych pieniędzy.- Żadnych pieniędzy?- W kontrakcie zawarta jest klauzula - powie­dział prawnik - która stanowi pana odpowiedzial­nym za wszelkie szkody spowodowane przez pana w czasie walki.To normalny w naszych umowach środek ostrożności.Podpisał pan kontrakt, który nie stracił ważności i nie sądzę, aby zdołał go pan podważyć w jakimkolwiek sądzie.A jest pan odpo­wiedzialny za szkody.- Jakie szkody? - Jedyne szkody, które przy­chodziły mi do głowy to te, których doznało moje ciało.- Kamera holowizyjna, którą zastosował pan niezgodnie z przeznaczeniem, została znacznie nadwyrężona.- Są przecież praktycznie niezniszczalne - krzy­knąłem.- Dlatego po nią sięgnąłem.- Oszacowaliśmy zniszczenia na sumę piętna­stu tysięcy pesos.- To śmieszne! Mięśnioplast czy nie, gotów byłem rozszarpać go na strzępy.Pancho i B'oosa przytrzymali mnie z dala od niego.Pomimo że byłem wściekły, nie wymagało to z ich strony wielkiego wysiłku.Miałem dosyć.Z wielu powodów.Dr M'bisa, nasz dziekan, zbliżył się do mnie.Był wyraźnie wytrącony z równowagi.- Zapomnij o tym, Carl - powiedział.Były to ostatnie przyzwoite słowa, jakie usłyszałem od niego przez dwa kolejne dni.XIRozumiałem to.Sam sobie byłem winien.Ale z drugiej strony wszyscy byli chyba lekko przeczu­leni.Odbyłem kilka długich rozmów z dziekanem.Podczas jednej wręczył mi oświadczenie podpisane przez studentów stwierdzające, że nie mają do mnie pretensji za konieczność płacenia podatku.Zauważyłem, że nie było tam podpisu Pancho.Przynajmniej on mnie rozumiał.Tylko on jeden, pomimo że wpakował się przeze mnie w niezłe tarapaty.Oficjalnie nic nam nie mogli zrobić.Doładowano nam trochę dodatkowych zajęć i takie tam różne inne.Nie przekroczyliśmy żadnych przepisów, co najwyżej trocheje naciągnęliśmy.Błędne decyzje, dziecinna duma, upór - to były określenia używa­ne przez dziekana.Szafował nimi chętnie w trakcie naszych dyskusji.Nie miałem nic przeciwko odrabianiu zaległości, skoro i tak musiałem leżeć w łóżku.Reszta studentów miała wakacje.Obowiąz­kowa część zwiedzania Ziemi była zakończona i mieli dziesięć dni wolnego przed odlotem.Też miałem dziesięć dni i ciągle 14 662,50 pesos długu.B'oosa też mnie zbeształ, ale bez zbędnych emocji, na swój niedbały, obojętny sposób, Sądzę, że musiały go nieźle bawić moje usiłowania spłacenia długu.Powiedział mi również, że dziekan martwił się o złą reklamę i stratę potencjalnych klientów, jaką na pewno spowodowałaby śmierć jednego z nas podczas takiej nie nadzorowanej przygody.Leżałem w hotelowym łóżku obłożony książkami, gdy weszli Pancho i B'oosa.Książki maskowały moje prawdziwe zajęcie - przeglądałem pocztę.Była tego ogromna ilość.- Już z powrotem z wielkiego centrum wszech­światowej kultury? - spytałem.- Powinieneś też tego spróbować, Carl - od­rzekł B’oosa.- Może trochę wiedzy znalazłoby so­bie drogę do twego zakutego łba.- Marzę o tym - westchnąłem.- Ale jak łatwo zauważyć, jestem biednym, przykutym do łóżka inwalidą i może już nigdy nie wyzdrowieję.Pancho rzucił we mnie książką.Złapałem ją z łatwością moją “chorą” ręką.- Nie oszukasz mnie - powiedział - widziałem jak dziś w nocy wykonywałeś przysiady.Sądziłeś, że śpimy.Masz szczęście, że dziekan nie polecił cię związać na tydzień lub dwa.Opadł na krzesło, a B’oosa podszedł do łóżka i sięgnął pojedna z kopert.- Ciągle niedźwiedzie? - spytał.- O nie! - otrząsnąłem się.- Ale wszystko inne tak.Co to jest lew?B’oosa odłożył list na łóżko.- Jesteś pewien, że nie ma w tobie domieszki kiwi Maasai’pyan? - spytał.- Nie, ja.- zrozumiałem, że żartuje.- Dla­czego?- Przypominasz mi trochę mojego młodszego brata, gdy był w twoim wieku.Oczywiście nie był tak duży jak ty, za to ciemniejszy.Mielibyście wiele wspólnego.- Co na przykład?- Upór, pewną tendencję do samozniszczenia.Czy znasz słowo eunoto?- Nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl