[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W historii ludzkości zawsze pojawiali się tacy ludzie jak dr Pohn – potwory, których pragnienie eksperymentowania prowadziło do całkowitego lekceważenia jakichkolwiek zasad moralnych, cienie ze starych opowieści o człowieku, który stworzył łaknącego krwi potwora, opowieści pozostawiających otwartym pytanie, kto tak naprawdę był owym monstrum – obiekt stworzony czy jego twórca?I te młode dziewczęta, zredukowane do postaci zombi – żywych trupów, okazów biologicznych, być może nawet zabawek erotycznych tego człowieka.Pomyślałem o Ti w jego rękach i myśl ta napełniła mnie obrzydzeniem.Nie dałem jednak poznać tego po sobie.Zapytałem tylko:– Zakładam, iż dokonujesz również eksperymentów hodowlanych?Skinął głową.– O tak.Na podstawie założenia, iż odpowiedni związek chemiczny w odpowiedniej ilości jest cechą dziedziczną.Szczerze mówiąc, sądzę, że jest to jedynie jeden z wielu czynników, ale sir Tiel ma obsesję na tym punkcie.Obawiam się, iż poziom jego wiedzy biologicznej nie wzniósł się ponad wiarę w samorództwo, ale cóż mogę na to poradzić? Pracuję dla niego, a jest on zręcznym i bardzo zdolnym administratorem.Spełniam jego życzenia; on spełnia moje zachcianki.Cóż to komu szkodzi?Cóż to komu szkodzi? – pomyślałem gorzko.Zaiste, tak długo, jak długo uważa się te dziewczęta za kawały mięsa, nie stojące ani wyżej, ani niżej w hierarchii od owych wielkich insektów hodowanych i rozmnażanych w dziedzinie, cóż to szkodzi? Na tym polega barbarzyństwo tutejszej cywilizacji, powiedziałem sobie.Tylko garstka wybrańców należała do rodzaju ludzkiego.Takiej właśnie filozofii należało się spodziewać w świecie rządzonym przez najbardziej błyskotliwe przestępcze umysły, jakie spłodziła ludzkość.Umysły ludzi takich jak dr Pohn – socjopatów i prawdopodobnie psychopatów, i ludzi takich jak Cal Tremon, pirat i wielokrotny morderca.– Naprawdę musimy już zadzwonić do Artura – powiedział Pohn, odwracając się i opuszczając pomieszczenie.Poszedłem za nim.– Obawiam się, że zbyt długo cię przetrzymałem, a nie opłaca się go denerwować.– Ten Artur.czym on się zajmował? To znaczy, na Zewnątrz?– I dlaczego tu się znalazł? – doktor zachichotał.– Nie znam szczegółów.Sądzę, iż był kimś bardzo ważnym w hierarchii wojskowej Konfederacji.Generałem lub admirałem.O ile pamiętam, lata temu spowodował wybuch i spalił całą atmosferę jakiejś planety.Zginęło kilka miliardów ludzi.Coś w tym stylu.Zawsze utrzymywał, iż stał się jedynie kozłem ofiarnym, bo wykonał za kogoś całą tę brudną robotę.To wszystko, co na ten temat wiem.Ale to nieprzyjemny gość.Trudno mi było nie zgodzić się z tą opinią.Zginęło kilka miliardów ludzi.Kiedyś przypomnę sobie, kim on naprawdę był.Zapamiętam też komentarz doktora Pohna dotyczący liczby śmiertelnych ofiar, wypowiedziany tak, jak gdyby chodziło o miliardy karaluchów, a nie istot ludzkich.Rozdział jedenastyWYBÓR ODMIENNEJ DROGIPan Artur zjawił się natychmiast i nie wyglądał na poirytowanego.Był chłodny i groźny jak zawsze, ale nic ponad to.Zacząłem się zastanawiać, czy w ogóle miał jakieś cechy ludzkie.Przez następną godzinę, mniej więcej, zwiedzaliśmy zamek, korzystając z planu, który Artur wręczył mi na samym początku zwiedzania.Zamek był zaplanowany całkiem logicznie, kształtem przypominał literę D.Posiadał korytarze rozchodzące się wachlarzowato we wszystkich kierunkach i prowadzące do głównych sal i pokoi, które z kolei połączone były przejściami służbowymi z biegnącym z tyłu korytarzem w kształcie łuku.Przy każdym z korytarzy znajdowały się pomieszczenia mieszkalne, magazyny oraz pomieszczenia użytkowe i wspólne łazienki.Korytarze były przydzielane poszczególnym kastom, przy czym większość z nich zajęta była przez klasę nadzorców mającą najwięcej obowiązków, dwa zaś odchodzące od korytarza – głównego przez członków grupy panów, natomiast korytarz główny, prowadzący do luksusowych apartamentów sir Tiela, należał do niego i jego najbliższej rodziny.Zauważyłem, iż na planie nie zaznaczono, niewątpliwie istniejących, tajemnych przejść pomiędzy pokojami na wszystkich poziomach, takich, jak to, z którego mnie szpiegowano minionej nocy.Nie zaskoczyło mnie to, jednak doszedłem do wniosku, iż muszę dowiedzieć się czegoś więcej na ich temat.Na zewnątrz zamku, ale wewnątrz potężnego ogrodzenia, mieściło się to, co było dumą i radością Artura.Palisada z ogromnych bali, z pomostami i wieżyczkami wartowniczymi przypominała prymitywną fortecę.Artur, chłodny, rzeczowy i formalny, zachowujący dystans wobec wszystkich i wszystkiego, teraz promieniował ciepłem, a oczy zabłysły mu gorączkowo.– Nie należy to do obowiązkowych punktów podczas zwiedzania – poinformował mnie – ale i tak chciałem wpaść tu na inspekcję, więc możesz skorzystać z okazji i dotrzymać mi towarzystwa.Ujrzałem stada owadów, jakich nie widziałem nigdy przedtem – czy to na Lilith, czy gdziekolwiek indziej.Wyszkolony personel w randze nadzorców ruszał się żwawo na widok nadchodzącego Artura, tak że kiedy znaleźliśmy się na miejscu, wszystko już było gotowe na jego wizytę.Całe rzędy insektów stały na swych stanowiskach, ciasno i równo, przedstawiając sobą imponujący widok.Były to wuki, jak je zwano, z olbrzymimi cielskami w kolorze jaskrawozielonym i z białym podbrzuszem; długość ich wynosiła trzy do czterech metrów, a ciężar wspierał się na sześciu grubych, potężnych, wygiętych odnóżach; głowy zdominowane były wielkimi błyszczącymi, elipsoidalnymi oczyma znajdującymi się po dwu stronach podobnej do bicza, zawiniętej do góry trąbki, pod którą ukrywała się obrzydliwa, przypominająca kształtem dziób, paszcza.Skóra ich była doskonale gładka, ale odniosłem wrażenie, iż tuż pod ich powierzchnią kryje się solidny szkielet, który czyni je o wiele mniej kruchymi, niż na to wyglądają.Pomiędzy pierwszą i drugą parą nóg każdy z nich miał umocowane siodło – dość złożony zestaw z twardym, wysokim oparciem i osłoną w kształcie litery X ochraniającą jeźdźca i utrzymującą go w miejscu.Jeźdźcami byli zarówno mężczyźni, jak i kobiety, ubrani w czarne bryczesy i sztylpy i wyglądający na silnych, wytrzymałych, twardych i zdyscyplinowanych.Dostrzegłem też przedmioty, w których odgadłem broń, i to w dość dużym wyborze, od pałek i kopii do czegoś co przypominało pneumatyczne kusze.Wszystko to było tak usytuowane, iż jeździec mimo ograniczeń mógł bez trudu do tej broni sięgnąć.– To imponujące – powiedziałem Arturowi (i mówiłem to szczerze).– Tyle, że robi to wrażenie prawdziwej armii, kawalerii.Nie przyszłoby mi do głowy, że może być tutaj potrzebna armia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]