[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ksiąg nie udało się odtworzyć z pamięci.No, cóż.Trochę się jednak posunąłem do przodu.Dostępne Księgi wyznaczały naszą dalszą drogę niemal do krawędzi map, posiadanych przez mnichów, na nich zaś była zaznaczona droga do wejścia Gdzie-Diabeł-Mówi-Dobranoc.Kolejny wiek i połowa podróży w nasze niegdysiejsze lata.Spodziewałem się, że w czasie, gdy uda nam się dotrzeć tak daleko, znajdziemy się według mapy pośrodku drogi, która określi nasze przeznaczenie.Kiedy tylko stało się jasne, że trafiliśmy na żyłę złota, nabyłem materiały piśmienne i dziewiczy tom Kronik.Mogłem pisać tak szybko, jak tylko mnich i Jednooki byli w stanie tłumaczyć.Czas płynął.Mnich przyniósł świece.Nagle czyjaś dłoń spoczęła na moim ramieniu.Pani powiedziała:- Może chcesz zrobić sobie przerwę? Ja mogę pisać przez jakiś czas.Przez chwilę siedziałem tylko i oblewałem się rumieńcem.Coś takiego, po tym, jak właściwie uciekłem od niej bez słowa.Po tym, jak przez cały dzień nie poświęciłem jej nawet jednej myśli.Uspokoiła mnie:- Rozumiem.Być może rzeczywiście tak było.Czytała rozmaite Księgi Konowała - czy też, jak może nazwać je potomność, Księgi Północy - niejeden raz.Z pomocą Murgena i Pani spisywanie tłumaczenia szło szybko.Jedynym praktycznym ograniczeniem była wytrzymałość Jednookiego.Nie był to jednak interes jednostronny.Za ich kopie, musiałem przehandlować im późniejsze Kroniki.Pani osłodziła transakcję kilkoma garściami anegdot o mrocznym imperium północy, ale mnisi nie łączyli mojej Pani z królową ciemności.Jednooki to paskudny, stary brzydal.Dał radę.W ciągu czterech dni, od czasu jak dokonał swego odkrycia, dzieło zostało ukończone.Dopuściłem Murgena do pracy i świetnie dał sobie radę.Musiałem dodatkowo wybłagać (kupić) cztery nie zapisane księgi, aby zmieściło się wszystko.Pani i ja podjęliśmy naszą przechadzkę w miejscu, gdzie ją zakończyliśmy, mój nastrój jednakże pogorszył się znacznie od tamtej chwili.- O co chodzi? - zbeształa mnie i, ku mojemu wstydowi, chciała wiedzieć, czy jest to smutek postcoitalny.Najdelikatniejszy docinek w jej ustach, jak sądzę.- O nic.Znalazłem właśnie kupę materiałów dotyczących historii Kompanii.Ale nie dowiedziałem się niczego nowego.Zrozumiała, ale nie powiedziała nic, pozwalając wyrazić mi swoje rozczarowanie.- Opowiedziane są na setki sposobów, zręcznie lub kiepsko, w zależności od talentów danego Kronikarza, ale, oprócz okazjonalnych, interesujących szczegółów, zawsze chodzi o to samo: marsz, kontrmarsz, walka, triumf albo odwrót, spis zabitych, oraz, wcześniej czy później, rozprawa ze zleceniodawcą, który nas zdradził.Nawet w tym miejscu o niewymawialnej nazwie, gdzie Kompania służyła przez pięćdziesiąt sześć lat.- Gea-Xle - wypowiedziała to słowo z taką łatwością, jakby je wymawiała codziennie.- Tak, tam.Kiedy czas trwania kontraktu przedłużał się tak bardzo, że Kompania niemalże straciła swą tożsamość, żołnierze żenili się z tuziemkami i tworzyli coś w rodzaju dziedzicznej straży przybocznej, w której broń przekazywano z ojca na syna.Ale jak to zawsze bywało, zasadnicza nędza moralna tych wszystkich kandydatów na książąt ostatecznie wyszła na jaw i ktoś postanowił nas oszukać.Dlatego podcięto mu gardło i Kompania ruszyła dalej.- Z pewnością czytałeś wybiórczo, Konował.Spojrzałem na nią.Cichutko śmiała się ze mnie.- Cóż, dobrze.Zinterpretowałem to wyjątkowo swobodnie.Książę faktycznie spróbował zdradzić naszych braci i naprawdę skończył z podciętym gardłem.Ale Kompania ustanowiła nową, przyjazną, zobowiązaną wobec niej dynastię i czekała jeszcze kilka lat, zanim Kapitan zwariował i postanowił udać się na poszukiwanie skarbów.- Nie masz żadnych zastrzeżeń odnośnie dowodzenia bandą najemnych zabójców? - zapytała.- Czasami - przyznałem, zręcznie prześlizgując się przez zastawioną pułapkę.- Ale nigdy nie zdradziliśmy klienta.- Nie całkiem.- Wcześniej czy później każdy klient zdradzał nas.- Włącznie z twoją-na-wieki?- Jeden z twoich satrapów zastąpił cię w tym.Ale z czasem przestalibyśmy być niezastąpieni, a ty zaczęłabyś się rozglądać za sposobem wykołowania nas, zamiast postąpić honorowo, zapłacić i zwyczajnie zakończyć zlecenie.- To właśnie w tobie kocham, Konował.Niewzruszoną wiarę w ludzkość.- Absolutnie.Każda uncja mojego cynizmu ma za sobą precedens historyczny - nadąsałem się.- Potrafisz wzruszyć kobietę, wiesz o tym, Konował?- Hę? - Jestem uzbrojony w cały arsenał takich błyskotliwych ripost.- Przyszłam tutaj z jakimś debilnym przekonaniem, że cię uwiodę.Z pewnych powodów nie jestem już w nastroju, by dalej próbować.Cóż.A niektóre sama potrafiłaś spieprzyć po królewsku.Wzdłuż niektórych części murów klasztoru biegł pomost obserwacyjny.Powędrowałem do północno-wschodniego narożnika, wsparłem się na cegłach i objąłem wzrokiem drogę, którą przeszliśmy.Zajęty byłem użalaniem się nad sobą.Każde kilkaset lat poświęconych temu zajęciu prowadzi zawsze do twórczych spostrzeżeń.Przeklętych wron było więcej niż kiedykolwiek.W tej chwili musiało być ich co najmniej dwadzieścia.Rzuciłem pod ich adresem przekleństwo, a wtedy, przysięgam, zaczęły się ze mnie wyśmiewać.Kiedy cisnąłem luźnym kawałkiem cegły, uniosły się w powietrze i poleciały w kierunku.- Goblin! - Jak sądzę, był niedaleko, mając na mnie oko, gdybym przypadkiem powziął jakieś samobójcze myśli.- No?- Przyprowadź tutaj Jednookiego i Panią.Szybko.- Odwróciłem się i spojrzałem w górę stoku, na coś, co wcześniej przyciągnęło moją uwagę.Stała zupełnie nieruchomo, ale była to bez najmniejszych wątpliwości ludzka postać, odziana w szaty tak czarne, że patrzenie na nią przypominało spoglądanie w rozdarcie tkaniny istnienia.Pod prawą pachą niosła coś wielkości pudła na kapelusze, utrzymywanego w miejscu naturalnym wygięciem przypominających gałęzie członków
[ Pobierz całość w formacie PDF ]