[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tylko spodnie go interesowały.Jak wszystko inne były barwy ceglastej, brudne nie do opisania, a kiedy rozwiązał torbę, owiała go znajoma woń brudu i potu.Wsadził głęboko rękę do tylnej kieszeni spodni i wreszcie objął z ulgą zwitek banknotów.Wtedy wydawało mu się, że jest ich tak mało, a teraz obiecywały mu zaledwie pomoc na sam początek.Ale i tak aż przymknął oczy, taką czuł ulgę, kiedy połamanymi paznokciami wpił się w te wygniecione, rozmiękłe banknoty.Nie zdołał odżegnać się od upiorów, nie będzie mógł wykupić się ze szponów przeszłości.Ale instynkt samozachowawczy będzie trwał tak długo, jak długo starczy mu pieniędzy.Jeszcze trochę przetrwa.Teoretycznie Bartholomew zginął.Teraz ktoś nowy może powstać z popiołów.Jeszcze nie jest żebrakiem.Wsunął pieniądze pod poduszkę, a torbę upuścił na ziemię, za łóżko.Równowartość czterystu funtów szterlingów.Za samo auto dostałby więcej.Zasępiony nakręcił zegarek i nastawił go na kwadrans po trzeciej.Był cały obolały od czubka głowy po palce u nóg, ale poza tym czuł się dobrze.Jak tylko to będzie możliwe, musi wydostać się z Las Dos Marias.Nazwisko Bartholomewa na liście ofiar spowoduje, że rozbrzęczą się druty telegraficzne i niewątpliwie zaczną się sprawdzania w takich miejscach jak tutaj.Zdobyć świeże papiery, a potem na południe.Wrócił do tego samego punktu, w którym był wczoraj, tylko przybyło mu blizn na pamiątkę koszmaru pomiędzy dniem wczorajszym a dzisiejszym.Sanitariusz powrócił z dzbankiem słodzonego soku cytrynowego.Napełniając kubek spytał:- To pan jest tym facetem, co uratował tę dziewczynę? Wie pan, z tego hotelu.- A bo co?- Nic, tylko ci, co pana tu przynieśli, rozpływali się nad panem.Pascoe poczuł ukłucie niepokoju.- Czyżby?- I dziewczyna także.- Jak ona się ma?- Pewno jest na oddziale kobiecym.- Nie wie pan?- Nawet o swojej rodzinie nic nie wiem.- Sanitariusz wzruszył ramionami, raptem przygnieciony zmęczeniem.- Nie wiem, ani jak się mają, ani gdzie są.- nie dokończył.- Szybko będę mógł stąd wyjść?- Wypuszczą pana, jak tylko dojdą do wniosku, że utrzyma się pan na nogach.Mamy ze stu albo więcej takich, co pod gołym niebem czekają na pańskie łóżko.- Już jestem zdrowy.- Niech pan to powie lekarzowi.Niedługo tu będzie.- Odwołano go do innych.Pascoe z powrotem opadł na poduszkę i przyglądał się długim rzędom łóżek, ludziom, których także los doświadczył.Jakiś ksiądz w okularach przeszedł śpiesznie za innym sanitariuszem do jednego z dalszych łóżek; pozostał tam, pochylony.Po przeciwnej stronie ktoś raz po raz chrapliwie jęczał.W kącie, daleko na lewo, dwie kobiety w ubrudzonych sukniach siedziały z zapuchniętymi oczami po obu stronach łóżka, na którym wychudły mężczyzna patrzący tępo przed siebie drgał konwulsyjnie.Ból i śmierć były teraz takie schludne.Nieskładne obrazki zaczęły tłoczyć się w głowie Pascoe'a.Najwięcej myślał o tych godzinach, które spędził razem z dziewczyną, i jak przemożna stała się w końcu chęć życia.Wtedy nic innego nie miało znaczenia i w jakiś sposób zdołało wypalić w nim rozgoryczenie.Coraz więcej myślał o niej, przeżywając na nowo te ciemności i nie kończącą się grozę, przypominał sobie tyle rzeczy: jej głos, spojrzenie, jej bliskość, a także ten moment, kiedy się prawie załamał i jak to dobrze, że wtedy była z nim.Kim była? Zdumiewające, ale nawet nie wiedział, jak się nazywała.A teraz już się nie dowie - nigdy.Musiał się zdrzemnąć.Ktoś dotknął jego ramienia, aż drgnął zawstydzony.Trzej ludzie w białych fartuchach stali w nogach łóżka, a jeden z nich pytał, jak się czuje.Zamrugał oczami.- Nie najgorzej.- Starczy panu sił, by ruszyć w drogę?- Mam nadzieję.- Ma pan gdzie się udać?- Tak.Szybko naradzili się między sobą.Potem najstarszy rzekł:- Przykro nam tak szybko wypraszać pana, ale jesteśmy zmuszeni.Z usprawiedliwiającym gestem podążył za innymi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]