[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.nie wykluczasz?- Pewnie, że wykluczam! To absurd!- Ale gdyby jednak.Jak by to.wyglądało?Koń łypnął na Trudnego ponuro, odstawił filiżankę, podźwignął się z gniewnym stęknięciem, podreptał do pobli­skiego regału, rozglądnął się, machnął ręką i wyszedł z pokoju; po chwili wrócił z małą, płaską książeczką w dło­ni - wycierał z kurzu jej okładkę rękawem szlafroka.- Masz - rzucił książkę Janowi Hermanowi.- Poczy­taj sobie bajeczki.Pierwszą stronę zdobił wielki czarny tytuł: Co to jest czwarty wymiar? oraz nazwisko autora, Charlesa Howar-da Hintona.Rzecz przetłumaczył z angielskiego niejaki p.W.G., wstępem opatrzył sam wydawca; a wydano tę pozycję we Lwowie, w roku 1932, samodzielnym nakła­dem Zjednoczonego Towarzystwa Spirytualistycznego.Dzieło obdarzone było również mottem, i to po łacinie.Spiritus flat ubi vult, głosiło rzeczone motto.- Ubi jak ubi, ale spirytus na pewno - mruknął Trud­ny i postukał łyżeczką w pustą filiżankę.- Na wypędze­nie z kości mrozu znam lepsze specyfiki od nie słodzonej herbaty.- Wracasz do siebie, jak widzę.- Ano.Przy spirytusie Koniowi łacina definitywnie wywietrza­ła ze łba.- No, kurwa, tylko imaginuj to sobie - perswadował namiętnie Janowi Hermanowi.- Co ja z takim dwuwymiarowcem mogę! Palcem go, a on nawet nie będzie wie­dział, co to za bóg.Albo podnieść i obrócić.No, imaginuj to sobie! Toż jakbym ciebie wywrócił na nice, nie lepiej byś wyglądał.Flaki i kręgosłup na wierzch, skóra, włosy, oczy do wewnątrz.Albo i ciebie, trójwymiarowego, w tym idiotycznym czwartym wymiarze obkręcić w stronę, któ­rej nie wymyślisz, chociażbyś tysiąc lat myślał.I co? Ser­ce masz po prawej, mańkut z ciebie, podpisać się nie po­trafisz; i wątpię, żebyś długo przeżył, tu chemia ma też trochę do gadania, ale nie znam się, więc nie plotę.Nic dziwnego, że wymyślili sobie, iż po śmierci dusze idą w czwarty wymiar.Czy coś w tym stylu.Stąd ci się to wzięło, prawda? Mają ludzie pomysły, niech ich piorun.- Można.można tam wejść?- Hę?- Wejść w ten czwarty wymiar.- A co to, u diabła, znaczy: wejść?! Że niby tak, jak się Przechodzi z pokoju do pokoju, przez drzwi? Pijanyś, Ja­nek!- Wiem przecież.A ty to co? Ścięło nas, tak na pusty żołądek.Ale to i lepiej.Hę, hę, hę.No, Koniu, powiedz mi: jak wejść w czwarty wymiar? Koniu! Nie wykręcaj się! Mów mi tu zaraz.albo ci nie naleję!- Zdrajca narodu! Prawdę o tobie mówią, że się kurwisz ze Szwabami.Bez serca człowiek.Ażeby cię.No, na litość boską, co ci na mózg padło z tym czwartym wymia­rem.?- A bez serca, bez serca.Gadaj, bo już mnie suszy.- Uch, paskuda.No nie da się, powiedziałem; tego pieprzonego czwartego w ogóle nie ma, więc.- Ale gdyby był.- O Boże, gdyby był.! A skąd ja mogę wiedzieć?! Zre­sztą to bez sensu: nawet podniesiony w ten czwarty, nic byś nie zobaczył; to znaczy nic byś nie zrozumiał z tego, co widzisz.Ty, trójwymiarowy, byłbyś tam tak samo kale­ki, jak dwuwymiarowy platfon w naszym świecie.Znowu analogia, ale inaczej nie można.Imaginuj to sobie: coś by mu tam migało, coś przepływało.Chaos.Wrzuciłbym go do szklanki, a co on by stamtąd zobaczył? Szklankę? Gdzie tam! Jakąś elipsę dookoła siebie, i to zależy w ja­kiej płaszczyźnie by się ustawił.Tak samo ty.Trójwymia­rowy zestaw zmysłów z przypasowanym doń systemem nerwowym nijak się nadaje do postrzegania i orientacji w układach czterowymiarowych.Podobnie i platfon nigdy w życiu nie zrozumie kształtu kuli czy sześcianu, chociaż­by był istnym geniuszem ichniej planimetrii.- Znaczy się.czekaj, czy ja dobrze rozumiem.zna­czy się.trzeba by samemu stać się cztero wymiar owym.- Jezu, Janek, mózg mi się skręca i maceruje, jak cię słucham.Puknij się w ten zalany łeb! O czym ty w ogóle pleciesz? O czym my gadamy? To są idiotyczne, niemożli­we, bezużyteczne abstrakcje! Faktycznie, tylko po pijaku można się wdać w podobne dysputy.Raz, pamiętam, przez pół nocy prowadziłem z rektorem niesamowicie wy­rafinowaną konwersację na temat wpływu na rozwój lu­dzkiej cywilizacji poszczególnych metod tortur: od obdzie­rania żywcem ze skóry do przymusowej lektury książki telefonicznej.Doprawdy, cóż to był za nieprawdopodobny popis erudycji i intelektualnej ekwilibrystyki! Do dziś wprawia mnie w podziw perfekcyjna logika mej własnej diatryby o wyższości wbijania na pal nad rwaniem koń­mi! Ach, ten Sienkiewicz, ten Sienkiewicz.! Ale to było po śliwowicy, zaś to tutaj to jest jakiś pospolity bimber; a nic tak nie ożywia komórek mózgowych, jak dobra śli­wowica.Zapamiętaj moje słowa, bo stary praktyk ci to mówi.No, czego?! Zostaw! Czterowymiarowy kretyn! Zrób mi walec z prostokątu, to uwierzę! Przecież tu nie chodzi o jakieś przestawienie rąk i nóg czy doprawienie dodatko­wych oczu i uszu! Tu nawet nie chodzi o niedobór masy, a przecież jest to ułomność, rzekłbym, fundamentalna, bo niby ile, według ciebie, ważyłby w naszym świecie taki dwuwymiarowy chudzielec? Trzeba by samego siebie pod­nieść do wyższej potęgi, hę, hę.Więc nie o to chodzi.Ale, słuchaj mnie, Trudny, skoro pytałeś, cokolwiek by z tego straceńca wyszło po przerobieniu go na czterowymiarowca, z całą pewnością niewiele by to miało wspólnego z człowiekiem, podobnie jak i stożek naszemu platfonowi raczej nie wydawałby się trójkątem.A przecież nie mówi­my o martwych bryłach, jeno żywym organizmie.Na do­datek jakoś tam inteligentnym.Więc co by z takiego nie­szczęsnego debila wyszło? Szalony potwór, ot co.Dawaj tę flachę, pókim dobry, szantażysto przeklęty.18.- Powiem ci, co to jest.To jest duma.To jest poczucie siły i władzy.Ty po prostu za bardzo uwierzyłeś w siebie.Dałeś wiarę własnemu wizerunkowi odczytanemu z cu­dzych oczu.A przede mną nie możesz udawać.Nie jesteś tylko tym, czym chciałbyś być.Nikt nie posiada mocy automatycznego obracania swych pragnień w rzeczywi­stość; w istocie większość ludzi zdaje się przejawiać zdol­ności wręcz odwrotne.Nikt nie posiada mocy absolutnej autokreacji.Jesteś człowiekiem, Janek.Denerwujesz się.Masz katar.Za dużo wypiłeś: głowa cię boli.Widziałam twój triumf, tak, widziałam.Ale widziałam również twój strach i, uwierz mi, nie jest to nic upokarzającego.Nie utożsamiaj człowieczeństwa ze słabością.Mówię ci to, że­byś nie mógł się wykręcić zagarnięciem całej odpowie­dzialności na siebie.Nie masz prawa, nie masz żadnego Prawa zdejmować ze mnie odpowiedzialności za moje własne dzieci.Słyszysz? Ja muszę wiedzieć.- Tak.Tak.Przepraszam cię.Masz rację.Oczywiście.A mówił tak cicho, że musiała do niego podejść.Odsło­nił wtedy twarz, uniósł głowę - i już ją miał.Westchnęła.Wyciągnął do niej rękę.Bez wahania odpowiedziała na ten gest.Ścisnął jej dłoń.- Co się stało?- Nie wiem.jeszcze.jeszcze nie wiem.Rozmawiali w jego gabinecie.Wchodząc, zamknęła za sobą drzwi na klucz.On, zgarbiony, wychylony w przód, siedział w fotelu, w którym umarł - jeśli umarł w ogóle -Standartenfuhrer SS Peter von Faulnis, ona stała nad nim - i to było właściwe, tak się to odbyć powinno.- Przyrzeknij mi, że dopilnujesz, by nadal nie wycho­dziły z domu.Żachnęła się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl