[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z 1 Jaszczurem był syn.Obaj wy-glądali mi na zbirów.A przecież nigdy się nie spotkaliśmy.Nawetich oficjalnie nie zauważyliśmy.Jeżeli nie ma się zamiaru przecho-dzić przez formalny ceremoniał wzajemnego przedstawiania, któryzajmuje dużo czasu, lepiej udawać, że się nie widzi siebie nawzajem.Kolejne dwie osoby nosiły kobiece stroje i chyba naprawdę były ko-bietami.Czy to żony Koh? A dalej, jak się domyślałem, przycupnąłklaun lub trefniś - przebrany w zabawny kostium jeżozwierza.Gdymój wzrok dostosował się do ciemności, zobaczyłem, że w kącie zanami siedział pies, a na podłodze, ułożone warstwami na oślepiającobiało-niebieskich dywanikach, stało mnóstwo małych dzbanków imisek oraz szeroka taca z luksusowym topniejącym śniegiem.Zanimi na ścianie znajdował się mural, malowidło przedstawiająceławice gnomowatych kobietek baraszkujących wokół podwodnegowulkanu.Według 14 Zranionego w tym domu mieszkało pięć lub sześć ro-dzin.Rodzin złożonych wyłącznie z kobiet.Ale nie były to związkilesbijek, nie.Z tego, co usłyszałem - a nie było to zbyt jasne - córkiNiebiańskich Tkaczy nie były wszystkie androgyniczne.Ale oficjalnieprzedstawiały się jako normalne, heteroseksualne rodziny - część ko-biet pełniła role męskie, część kobiece.Pani Koh, jako krewna, mogłaprzejąć rolę męską - w antropologicznym, rzecz jasna, rozumieniu-miała prawo wchodzić do świętych miejsc mężczyzn, przykładowodo mul Grzechotnika.Tak przypuszczałem.Och! Co, u diabła?Pies się podniósł.Poczułem dreszcz.To nie był pies, lecz czło-wiek.Karlica.Z wydłużoną twarzą, prawie naga.Skórę miała zabarwio-ną na zielono, ale w głębokim półmroku wydawała się czarna.Kiedykuśtykała kaczkowatym chodem wokół paleniska, przypominała mipingwina.Ale bynajmniej nie było mi do śmiechu.Nie miała achon-droplazji jak 3 Niebieski Zlimak.Miała zespół wad, który nazywa siękarłowatością pierwotną.Zespół Seckela.Pamiętałem, że tacy ludzienie żyją długo.Ta karlica musiała być jeszcze nastolatką.Myślałem,że ludzie z tą chorobą są opóznieni umysłowo, ale ta mała sprawiaławrażenie normalnej.Wykonała gest słuchania.Przykucnąłem jaknajniżej.-Wy nad nami.Pani Koh mówi tylko.do jednego naraz - oznaj-miła.Głos miała monotonny i miauczący, a posługiwała sięmęską odmianą teotihuacańskiego, przez co brzmiał wątle.-Ja poniżej ciebie przynoszę prośbę - odpowiedziałem.I popa-trzyłem na Hun Xoca.W jego oczach odbiło się wahanie.Musiałby postąpić wbrew rozkazom, które nakazywały muobserwować mnie nieustannie.Ale też niewiele mógł zrobić wobecnej sytuacji.Przymknął oczy, jakby chciał powiedzieć: Nodobra, co sobie chcesz".Dzięki za zaufanie - postarałem się mu to przekazać wyrazemtwarzy.Karlica uniosła jeden z dywaników.Pod spodem znajdował siękwadratowy otwór.Jak na dworze francuskim za Ludwika XIV, tuteżwszyscy mieli świra na punkcie pułapek, sekretnych przejść i ukry-tych judaszy do podglądania.Karlica weszła do otworu na czwora-kach, głową do przodu, jak Biały Królik do nory.Wsunąłem tamnajpierw stopę, by sprawdzić, jak jest głęboko.Wyczułem pochyłepodłoże, więc kucnąłem i wczołgałem się za małą przewodniczką.Kolanami przycisnąłem sobie ubranie i odruchowo chciałem się wy-prostować.Tunel opadał pod kątem prawie trzydziestu stopni.Czołga-łem się w mroku przez ponad pięćdziesiąt ramion i wyszedłem przezmysią dziurkę na środku przejścia pod otwartym niebem.Karlicapowiodła mnie za róg, przez kolejne niewielkie drzwi ukryte podpłachtami zwierzęcej skóry do ciemnej kwadratowej komnaty o dłu-gości najwyżej ośmiu ramion.Pomieszczenie znajdowało się niżejniż poprzednie, ale dach pozostał na tym samym poziomie, przez cosufit wznosił się na prawie dwadzieścia ramion.Miałem wrażenie, żejestem w studni.Dostrzegłem sinawy poblask padający z okulusa, zczego wywnioskowałem, że pomieszczenie znajduje się po stroniezatłoczonego dziedzińca.Zciany pokryte były czymś, co wyglądałona metalowe łuski.Znajdowało się tu gliniane grube naczynie z do-gasającym żarem, dwa kosze wielkości tych na pionki do go, glinianemiseczki na niewielkiej tacce, para włosianych miotełek do odpędza-nia owadów i kościany stojak z mirtową pochodnią dającą zielonka-wy płomień.Zielona narzuta z piór oraz naczynie z trującymi skór-kami - dary, które przysłaliśmy - leżały w kącie, zwinięte niczympara śpiących kotów.I unosił się tu specyficzny zapach, którego niepotrafiłem dokładnie opisać.Nie był gorzkawy jak dym na dziedzińcu, ani też nie przypominałtego, jaki wydobywa się z nawoskowanych jagód mirtu w pochodni-ten przypominał aromat sosen i jodeł zmieszany z olejkiem zsiemienia lnianego.Ta inna woń była przyjemna.Wydawało mi się,że to przeciwieństwo cynamonu, o ile w ogóle coś takiego istnieje.Zapachy nie są jak barwy, nie ma tu głównych, podstawowych, zktórych mieszanki wychodzą różne inne.Ale dzięki temu tworzy sięnowe zapachy tak, jak nigdy nie mogłyby powstać nowe barwy.Podciągnąłem stopy pod siebie i próbowałem z gracją poprawićmantę.Nie-stety, tylko opadłem jak mors na piasku.Rany, ależ ze mnie niezda-ra! Powinienem był to przećwiczyć.Karlica przemknęła obok mniei wróciła tam, skąd przyszliśmy.Usiadłem w pozycji na wpół błagalnej, obowiązkowo twarzą domisy z żarem.Podłogę pode mną wyścielały gąbczaste maty posypanepłatkami geranium do ochrony przed moim zanieczyszczeniem.Siedziałem.Dziwnie się czułem.Po dłuższej chwili zrozumiałemdlaczego.Po raz pierwszy, odkąd obudziłem się w wiklinowej klatcewięzienia 2 Inkrustowanej Czaszki, byłem sam w pustym pomiesz-czeniu.Nie miałem jednak możliwości sprawdzić, czy naprawdę je-stem sam.Klapa zaszemrała.Usłyszałem za plecami ciche, czujne kroki.Gdybym się odwrócił, zachowałbym się wbrew dobrym manierom,więc ani drgnąłem.Niska, szczupła postać - najwyżej półtora ramie-nia wzrostu - przekuśtykała obok mnie, wspierając się na lasce zniebieskimi kokardami.Niepewnie usiadła naprzeciw, po drugiejstronie misy z żarem, położywszy kostur przed sobą.Była starąkobietą w męskiej mancie i uczesaniu.Zadrżałem lekko, choć miałem nadzieję, że tylko w duchu.Twarzstaruszki była tak zasuszona i pomarszczona, że wyglądała jak poskle-jana z drobnych kamyków.Ale bez trudu dostrzegłem, że po prawejstronie skórę ma czarną, a po lewej normalną, choć bladą.Obliczedzieliła granica w kształcie litery S, tak jak na rysunku, który poka-zał mi 2 Inkrustowana Czaszka.Sękate dłonie oparła na kolanach.Czarne włosy musiały być peruką.Zapadnięte oczy tonęły w mrokui nie dostrzegłem nawet błysku białek.2ic mylił się co do jej wieku.Ale jak to możliwe? A może wyglą-dała starzej, bo została otruta, jak Wiktor Juszczenko?Usiadła wygodniej i wyciągnęła ręce nad żarem, by się ogrzać,chociaż w komnacie było ciepło, co najmniej dwadzieścia pięć stopni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]