[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale wiedział, że ktoś tu jest.Nie przeszedł przez drzwi, więc musiał wejść oknem.To głupie, pomyślał chłopiec.Nie ma tu żywej duszy.Ale leżał nieruchomo i wcale się już nie śmiał, ponieważ wyraźnie czuł czyjąś obecność.Nie, to tylko sen, nic więcej.ciągle jestem przestraszony, bo tyle myślałem o Czerwonych, którzy szpiegują mnie na dworze.a może z powodu gróźb Anny.Jeśli będę leżał spokojnie i nie otwierał oczu, wszystko przejdzie.Czerń pod powiekami zmieniła się w róż.W pokoju rozbłysło światło.Światło jasne jak blask słońca.Żadna świeca, czy nawet latarnia, nie mogła płonąć tak jaskrawo.Al otworzył oczy i strach zmienił się w grozę: przekonał się, że to, czego się obawiał, działo się naprawdę.U stóp łóżka stał człowiek i świecił, jakby zbudowany był z promieni słońca.Jasność emanowała z jego skóry, z piersi w rozpięciu koszuli, z twarzy i dłoni.W jednej z tych dłoni trzymał ostry, stalowy nóż.Zaraz umrę, pomyślał Al.Dokładnie tak, jak obiecała Anna, tyle że siostry w żaden sposób nie mogły przywołać tak strasznej postaci.Jaśniejący Człowiek zjawił się z własnego wyboru, to było oczywiste.I chciał zabić Alvina Juniora za jego grzechy, nie dlatego, że ktoś go namówił.A potem było tak, jakby światło z tego człowieka przecisnęło się pod skórę Alvina i wniknęło w niego, zaś strach odpłynął.Jaśniejący Człowiek trzymał nóż i zakradł się do pokoju nie otwierając nawet drzwi, ale nie chciał skrzywdzić chłopca.Alvin uspokoił się nieco i podciągnął na łóżku, aż prawie siedział oparty o ścianę.Obserwował Jaśniejącego Człowieka i czekał, co z tego wyniknie.Jaśniejący Człowiek uniósł lśniące, stalowe ostrze, dotknął nim dłoni.i ciął.Alvin dostrzegł strumień czerwonej krwi spływający z jego ręki, ściekający wzdłuż przedramienia i kapiący z łokcia na podłogę.Ale nim zdążyły spaść choćby cztery krople, zobaczył wizję.Był w pokoju swoich sióstr, znał przecież to miejsce, choć teraz wyglądało inaczej.Łóżka wyrastały wysoko, a dziewczynki stały się olbrzymkami.Widział wyraźnie tylko ogromne nogi i stopy.Wtedy zrozumiał, że patrzy na pokój z perspektywy małego stworzenia.Z perspektywy karalucha.W swojej wizji biegł wygłodniały i bez lęku; wiedział, że jeśli tylko wczołga się na te stopy i nogi, znajdzie tam jedzenie, tyle jedzenia, ile tylko zapragnie.Dlatego pędził, wspinał się, biegł, szukał.Ale jedzenia nie było, ani odrobiny; ogromne dłonie zrzuciły go na podłogę, a potem zawisł nad nim wielki, mroczny cień i Al poczuł ostry, straszliwy ból śmierci.Nie jeden, a wiele razy, dziesiątki razy: nadzieja na pożywienie, wiara, że nie spotka go nic złego, potem rozczarowanie - nic do jedzenia, zupełnie nic.a po rozczarowaniu groza, rany i śmierć.Każda maleńka, ufna istota zdradzona, zmiażdżona, ranna.A później był w wizji tym, który przeżył, który wymknął się depczącym butom, zniknął pod łóżkiem, w pęknięciu ściany.Uciekał z tej komory śmierci, ale nie do swego dawnego mieszkania, nie do bezpiecznego pokoju, ponieważ tam już nie było bezpiecznie.Stamtąd pochodziły kłamstwa.Tam czekał zdrajca, oszust, zabójca, który posłał ich na śmierć.Oczywiście, w wizji nie było słów.Umysł karalucha nie mógł przecież pomieścić mowy czy wyraźnych myśli.Za to Alvin potrafił myśleć i formułować słowa; lepiej od karaluchów pojmował to, co karaluchy przeżyły.Obiecano im coś, co okazało się kłamstwem.Śmierć jest rzeczą straszną, więc trzeba uciekać z tamtego pokoju; ale w tym drugim było coś gorszego od śmierci - tam świat popadł w obłęd, tam mogło się zdarzyć wszystko, niczemu nie można było zaufać, nie pozostało nic pewnego.Straszliwe miejsce.Najgorsze ze wszystkich.Wizja urwała się.Alvin szlochał rozpaczliwie, przyciskając pięści do oczu.One cierpiały, płakał bezgłośnie; cierpiały, i to ja byłem tego sprawcą.Zdradziłem je.To właśnie chciał mi pokazać Jaśniejący Człowiek.Sprawiłem, że karaluchy mi zaufały, a potem oszukałem je i posłałem na śmierć.Popełniłem morderstwo.Nie, nie morderstwo! Czy kto kiedy słyszał, by zabicie karalucha było morderstwem? Na całym świecie nikt tego tak nie nazwie.Jednak Al wiedział, że nie jest ważne, co myślą inni.Jaśniejący Człowiek przybył, by mu pokazać, że morderstwo to morderstwo.A teraz Jaśniejący Człowiek zniknął.Światło zgasło, a kiedy Al otworzył oczy, w pokoju był już tylko śpiący mocno Cally.Za późno, by błagać o wybaczenie.Bardzo nieszczęśliwy, Al Junior zamknął oczy i zapłakał znowu.Ile to trwało? Kilka sekund? A może Alvin zasnął i nie zauważył, że minął czas o wiele dłuższy? Nieważne - światło powróciło.Przybyło znowu, nie tylko poprzez oczy, ale przebijając się aż do serca, szepcząc i uspokajając.I znowu Alvin spojrzał w twarz Jaśniejącego Człowieka.Czekał, aż ten przemówi.Kiedy milczał, chłopiec uznał, że widocznie kolej na niego.Jąkając się wyrzucił z siebie słowa zbyt słabe w porównaniu do szalejących w sercu emocji.- Przepraszam.Nigdy już tego nie zrobię.Nigdy.Wiedział, że mamrocze nieskładnie.Sam nie rozumiał słów, tak był roztrzęsiony.Ale blask wzmógł się na moment i Al wyczuł w umyśle pytanie.Wiedział, że Jaśniejący Człowiek chce, by wyjaśnił, za co przeprasza.Kiedy się zastanowił, Alvin nie był właściwie pewny, co zrobił niedobrze.Na pewno nie chodziło o samo zabójstwo - można umrzeć z głodu, jeśli od czasu do czasu nie zarżnie się świni.A kiedy łasica zabija mysz, też chyba nie jest to morderstwem.Światło uderzyło znowu i chłopiec zobaczył kolejną wizję.Tym razem bez karaluchów.Widział obraz czerwonego człowieka, który klęczał przed jeleniem, wołając go, by podszedł i zginął.Jeleń zbliżył się drżący, z szeroko otwartymi oczami, jak zwykle zwierzęta kiedy się boją.Wiedział, że idzie po śmierć.Czerwony wypuścił strzałę, a ta utkwiła w boku.Pod jeleniem ugięły się nogi.Upadł.Alvin wiedział, że w tej wizji nie było grzechu, ponieważ zabijanie i śmierć są częścią życia.Czerwony postępował słusznie, tak samo jak jeleń; obaj działali zgodnie z prawem natury.Jakie więc zło popełnił, jeśli nie była nim śmierć karaluchów? Może chodzi o moc, którą posiadał? Talent, by sprawiać, że wszystko działo się tak jak tego chciał, że rzeczy pękały w odpowiednich miejscach, że rozumiał, jakimi być powinny i pomagał im to osiągnąć? Uważał, że to pożyteczny dar; składał i naprawiał rzeczy, jakie zwykle składają i naprawiają chłopcy w prostym, wiejskim gospodarstwie.Potrafił zestawić dwa kawałki złamanego styliska motyki i dopasować je tak, że łączyły się na zawsze bez kleju i gwoździ
[ Pobierz całość w formacie PDF ]