[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szczególnie dużo uwagi poświęciłam niewielkim konnym oddziałom na skrzyd­łach.Jeżeli pójdą za starym przykładem Jaha, będzie to oznacza­ło kolejną katastrofę.Ludzie Klingi byli już niemalże na wyciągnięcie ręki.Zajęłam stanowisko, rozpaliłam błędne ogniki na mojej zbroi.Ram stanął obok mnie, groźny w swej zbroi Stwórcy Wdów, którą dla niego sporządziłam.Na niej również zatańczyły płomyki, nie potrafi­łam jednak nic zrobić z wronami, które zawsze siadały na ramio­nach Konowała, kiedy zmieniał się w Stwórcę Wdów.Należało wszak wątpić, aby ludzie Władców Cienia byli w stanie dostrzec różnicę.Armia Klingi przelała się przez grzbiet wzgórza.Początkowo jego żołnierze wpadli w popłoch, po chwili jednak zrozumieli, że jesteśmy po ich stronie.Wierzba Łabędź przygalopował z roz­wianymi włosami, śmiejąc się jak ktoś niespełna rozumu.- Rychło w czas, słodziutka.Rychło w czas.- Zbierz swoich ludzi.Kawaleria na skrzydła.Ruszaj!Pojechał.Żołnierze, którzy teraz przechodzili przełęcze, stanowili już bezładną masę przemieszaną z armią Ziem Cienia.Pole bitwy ogarnął kompletny chaos.Tamci usiłowali się zatrzymać, ale ich towarzysze napierali na nich z tyłu.Ze wszystkich sił starali się unikać Rama i mnie.Gdzie jest Klinga? Gdzie jego kawaleria?Żołnierze Ziem Cienia wpadli na mój szyk w całkowitym bezładzie, niczym ludzki grad; w następnej chwili rzucili się do ucieczki.Od tego momentu wynik starcia był łatwy do przewi­dzenia.Dałam znak jezdnym, aby ruszali naprzód.Nie troszczy­łam się już o to, by moi ludzie zachowali szyk.Pozwoliłam im swobodnie ścigać wroga.Kiedy dotarłam na grzbiet wzgórza, dostrzegłam Klingę i jego kawalerię.Wysłał ją na skrzydła, aby prześcignęli uciekającą piechotę Władców Cienia, a potem zebrał ponownie przed frontem gnającej na łeb na szyję hałastry i polecił rozproszyć się, by tym łacniej dorzynała uciekających.Moja jazda zamknęła im flanki.Jedynie kilku udało się umknąć.Wszystko skończyło się, zanim zapadła ciemność.XLIIŁabędź nie potrafił przejść nad tym do porządku dziennego.- Nasz człowiek, nasz Klinga, zmienił się w prawdziwego żywego generała.Przez cały czas wiedziałeś, że to się tak skoń­czy, prawda?Klinga skinął głową.Wierzyłam mu.Rzeczywiście mógł już być zupełnie niezłym dowódcą.chyba że to przypływ geniuszu, jaki zdarza się raz na całe życie.Łabędź zachichotał.- Stary Wirujący powinien już o wszystkim wiedzieć.Założę się, że piana mu cieknie z pyska.- Bardzo prawdopodobne - zgodziłam się.- I może zdecy­dować się na jakieś działania.Chciałabym, aby wystawiono wzmocnione straże.Noc wciąż należy do Władców Cienia.- Hej, a cóż on może teraz zrobić? - dziwował się Łabędź.- Nie wiem.I nie chcę się tego dowiadywać w jakiś szczegól­nie bolesny sposób.Klinga wtrącił:- Uspokój się, Łabędź.Nie wygraliśmy jeszcze wojny.Gdyby sądzić po panującym wśród żołnierzy świątecznym właściwie nastroju, to rzeczywiście można by tak pomyśleć.Zwróciłam się do Klingi:- Opowiedz mi coś więcej o tamtych.O Stwórcy Wdów i Po­żeraczu Żywotów.- Wiesz tyle samo, co ja.Wirujący Cień zaatakował i nie mógł już nie zdobyć miasta.Ale wtedy oni zjechali ze wzgórz.Pożeracz Żywotów zmusił go, by walczył o swe życie.Stwórca Wdów siał spustoszenie na po polu bitwy, zabijając jego ludzi.Nie potrafili go nawet dotknąć.Odjechali, kiedy nasi wypędzili napastników za mury miasta.Mogaba próbował wycieczki.Ale nie pomogli mu.Poniósł ciężkie straty.Spojrzałam na wronę, która przycupnęła na pobliskim krzaku.Starałam się nie zdradzić swych prawdziwych myśli.- Rozumiem.Nie możemy niczego w tej sprawie zrobić.Nie przejmujmy się więc dłużej i zabierzmy za sporządzenie planów na jutrzejszy dzień.- Czy to mądre, Pani? - zapytał Narayan - Noc rzeczywiście należy do Władców Cienia.Chodziło mu o to, że wśród nas są cienie, które słuchają, a nad głowami śmigają nietoperze.- Mamy odpowiednie narzędzia.- Potrafiłam zatroszczyć się o nietoperze oraz o wrony, ale nie umiałam pozbyć się cieni.Skonstruowanie czegoś, co zbiłoby je z tropu, znajdowało się poza granicami moich skromnych możliwości - Ale czy ma to jakieś znaczenie? On i tak wie, że tu jesteśmy.Nie ma innego wyjścia, jak tylko siedzieć i czekać na nas.Albo uciekać, jeżeli to uzna za bardziej stosowne.Nie miałam szczególnych złudzeń, że Wirujący Cień wybie­rze to rozwiązanie.Wciąż po jego stronie była przewaga siły - nawet jeśli nie liczebnej, to, bez wątpienia, przewaga mocy.Wyczyn, którego dzisiaj dokazałam, stanowił granicę mych mo­żliwości.Nie wyślę przecież tych ludzi prosto w wir czarów.Zwycięstwo wpłynie na wzrost ich wiary we własne siły, ale to z kolei na dłuższą metę może spowodować kłopoty, jeśli przyzwyczają się je przeceniać.Po części właśnie dlatego Konował przegrał swą ostatnią bitwę.Kilka razy pod rząd dopisało mu szczęście i zaczął nadmiernie na nie liczyć.A szczęście ma swoje sposoby, by się od każdego odwrócić.- Masz rację, Narayan.Nie ma potrzeby dopraszać się o kło­poty.Jutro o tym porozmawiamy.Przekaz rozkazy.Wyruszamy wcześnie rano.Odpocznijcie.Być może będziemy musieli zrobić to znowu.Ludziom trzeba przypomnieć, że czekają ich kolejne bitwy.Pozostali wyszli, zostaliśmy tylko Ram, Klinga i ja.Spojrza­łam na Klingę.- Dobrze zrobione, Klinga.Bardzo dobrze.- Pokiwał głową.Wiedział o tym.- Jak przyjęli to twoi przyjaciele? - Łabędź i Mather wyje­chali ze swym oddziałem Straży Radishy.Wzruszył ramionami.- Om spoglądają dalej w przyszłość.- Hm?- Czarna Kompania odejdzie, a Taglios pozostanie.Zapuścili tutaj swe korzenie.- Zrozumiałe.Czy będą sprawiać kłopoty? Klinga zachichotał.- Oni nie mają ochoty sprawić kłopotów nawet Wirującemu Cieniowi.Jeżeli byłby na to jakiś sposób, to prowadziliby swoją tawernę i trzymali się od wszystkich z daleka.- Ale swoją przysięgę wobec Radishy biorą poważnie?- Równie serio jak ty swój kontrakt.- A więc cieszy mnie, że mogę być pewna, iż nie ma między wami żadnych tarć.Odkaszlnął.- Cienie nie muszą o tym wiedzieć.- Prawda.A więc jutro.Wstał i wyszedł.- Ran, chodźmy się przejechać.Ram jęknął.Za jakieś sto lat, być może, zostanie zupełnie niezłym jeźdźcem.Wciąż byliśmy w zbrojach, niewygodnych jak to tylko możli­we.Poprawiłam nasze zaklęcia.Przejechaliśmy między ludźmi.Musiałam dbać, aby nie zapomnieli o moim istnieniu.Przystanę­łam i podziękowałam wyróżniającym się żołnierzom.Kiedy przedstawienie dobiegło końca, wróciłam na swoje miejsce w obo­zie, niczym nie różniące się od pozostałych, i zanurzyłam w conocnej porcji koszmarów.Znowu byłam chora.Ram robił wszystko, żeby ludzie się nie dowiedzeli.Zauważyłam, jak Sindhu szepce na ten temat z Narayanem.W tej chwili o to nie dbałam.Sindhu wyśliznął się, przypuszczalnie po to, by poinformować Klingę.Narayan pod­szedł do mnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl