[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem zabrakło czasu na wszystko - oprócz pozostawania przy życiu.Dargonestyjczycy opadli ich ze wszystkich stron, jak sfora psów opada dzika.Poobwiązywali sobie głowy i karki wilgotnymi szmatami, słońce jednaki coraz cieplejsze powietrze dość szybko wysuszyły te zabezpieczenia.Księżniczka widziała, jak potężnie zbudowani, błękitnoskórzy wojownicy rozpaczliwie łapią dech, usiłując jednocześnie zetrzeć w proch nieliczną grupkę przeciwników.Dla niej liczyło się teraz tylko to, że ocalili miasto.Warto było zginąć, jeżeli taką ceną okupili zniweczenie czaru złych kapłanów.Napór wrogów był potężny.Vixa krążyła wewnątrz koliska, dźgając oszczepem, gdzie tylko pomiędzy swoimi dostrzegła choć skrawek błękitnej skóry.W końcu ktoś wydarł jej broń z dłoni.Dwaj stojący przed nią weterani runęli na ziemię - zepchnięci po prostu przez napierających zaciekłe podmorców.Vixa chciała się cofnąć, ale wpadła na stojących z tyłu.To już koniec, pomyślała.Wyrwawszy miecz z martwej dłoni któregoś z jej żołnierzy, zaczęła walczyć z parą podmorskich oszczepników.W tejże chwili otrzymała z boku uderzenie w głowę.Oszołomiona opadła na kolana, w następnej chwili nogi przygniótł jej jakiś padający ranny Silvanestyjczyk.Na domiar złego, ugrzęzła w błocie.Czuła, że powoli zapada się coraz głębiej.Przez bitewną wrzawę przedarł się potężny głos rogu.Wokół Vixy wszyscy darli się przeraźliwie, powietrze pełne też było szczęku oręża i księżniczka nie mogła określić, czy sygnał pochodził z podmorskiej muszli, czy elfiego spiżu.Spróbowała jakoś dźwignąć się na nogi.Pożyczony miecz wyślizgnął jej się z dłoni i przepadł gdzieś w błocie.Jeden z jej żołnierzy podniósł nagle radosny wrzask: - Proporce ze srebrnym księżycem! To Eriscodera! Nadciąga pomoc!Opierając się o powalonych wrogów i przyjaciół, Vixa zdołała w końcu wstać.I niemal rozpłakała się, ujrzawszy na drugim brzegu tysiące jeźdźców i piechurów wezwanych pod broń edyktem Mówcy.Na ich czele gnał elf o płomienistych włosach.Silvanost był uratowany!Na widok tego, co działo się pod murami, Eriscodera i jego jeźdźcy wydali grzmiący okrzyk bojowy i zostawiwszy piechurów, ruszyli do szarży.Jak wicher przemknęli po wyschniętych, spękanych brzegach i nie zwolnili, gdy wypadli na błotniste jeszcze płycizny.Piechota, na którą składały się szeregi odzianych w białe kilty i zbrojnych we włócznie i halabardy włościan, ruszyła zaraz za nimi - czemu towarzyszyły skoczne melodie fletów i żwawy rytm bębenków.Muzyka przetoczyła się nad wąskimi kanałami - wszystkim, co zostało z dumnego niegdyś Thon-Thalas.Vixa zauważyła, że konnica zwolniła w gęstym błocie - ale jeźdźcy niewiele stracili z impetu i nic z zapału.Nie zmierzali jednak ku zachodniej bramie, lecz mierzyli zabójczym klinem w zgromadzenie proporców i bander pośrodku rzeki.- Do ataku, wojownicy z Silvanostu! - wezwała swoich.- Wstawać!Zaledwie tuzin odpowiedział na jej okrzyk.Usłyszawszy okrzyki i rogi Eriscodery, Dargonestyjczycy stracili ducha do walki i na chwilę przerwali napór.Nie bardzo chyba wiedzieli, czym się zająć - skończyć z grupką tych, co pozabijali im kapłanów, czy stawić czoło natarciu elfiej jazdy.Walczący na murach Coryphen również usłyszał zew rogów i serce ścisnęło mu złe przeczucie - poczuł tchnienie klęski.Trzy czwarte jego sił zaangażowane było w zaciekły bój na murach.Wraz ze śmiercią kapłanów Zury znikły magiczne pochylnie umożliwiające dostęp na mury.Walczące na murach jego oddziały znalazły się w potrzasku.Protektor zresztą obiecał swej królowej zwycięstwo i nie cofnąłby wojsk, nawet gdyby pochylnie jeszcze istniały.Był gotów walczyć do ostatka.Gdy jednak ujrzał, że jeźdźcy zamiast przeć ku murom, skręcają w rzekę, gdzie stał namiot Uriony, poczuł, że wszelkie jego nadzieje i ambicje toną w tym przeklętym, otaczającym nienawistny gród błocie.Jego Królowa została sama - do obrony miała jedynie kilku służących! Zapomniał o tym, że ciągle jeszcze kryła ją przynajmniej siedmiostopowa głębia.Ujrzawszy oczami wyobraźni suchawców, rzucających się na jego boską władczynię, postąpił zgodnie ze swymi wyobrażeniami o powinnościach Protektora.Odrzucił broń i wdzięcznym łukiem skoczył z muru w dół, ku wodzie.Dirmenestyjscy najemnicy rzucili się do ucieczki, gdy tylko zobaczyli pierwsze szeregi oddziałów pospolitego ruszenia.Skoczyli w nurty Thon-Thalas i popłynęli ku morzu, zanim jeszcze Coryphen wykonał swój niezwykle widowiskowy skok do rzeki.Dargonestyjczycy z kolei, ujrzawszy, że ich wódz opuszcza pole bitwy, stracili ochotę do walki.Szybciej niż pożar ogarnia suche stepy, rozprzestrzeniła się wśród nich wieść, że przywódca stchórzył.Cofnęli się więc - dając wytchnienie wyczerpanym do cna przeciwnikom - i zaczęli gremialnie ciskać broń na ziemię.Samcadaris, mocno zdumiony, dał rozkaz wstrzymania rzezi i posłał emisariusza, który miał wybadać zamiar przeciwników.Wysłany ku podmorcom oficer wrócił z wieścią, że Dargonestyjczycy chcą się poddać.Marszałek oczywiście zgodził się natychmiast.W towarzystwie adiutantów zszedł na dół z wieży i przyjął kapitulację wrogów.- Uriono! Uriono! - wołał Coryphen.Biegnąc ku wodzie, zrzucił kirys i resztę zbroi, potem zaś mocno utykając, dobiegł do rzeki i dał nura w wodę.Choć urodzony do pływania, nie zdołał dotrzeć do królowej szybciej niż jeźdźcy.Zajmując jej pawilon, zabili wszystkich służących, którzy stawili opór.Coryphen został otoczony kręgiem wymierzonych weń włóczni, zanim zdołał dostrzec, co stało się z Urioną.Wyciągnął sztylet, by umrzeć jak żołnierz, w walce.W tej samej chwili na placu pojawili się Eriscodera i Gundabyr jadący na jednym koniu z chorążym legata.- Żywcem brać! Żywcem! - zawołał krasnolud.- To ich wódz!Coryphen szarpał się jeszcze, pragnąc dotrzeć do swej władczyni.Szamotał się w sięgającej mu do piersi wodzie, aż opadł z sił.Jeźdźcy nieustannie zagradzali mu drogę do Uriony.Królową tymczasem wyciągnięto z wody i teraz pod silną strażą odprowadzano ją na zachodni brzeg rzeki.Coryphen zrezygnował wreszcie z bezsensownych prób uwolnienia się i opuścił głowę.- P-poddaję się - wycharczał, podając Eriscoderze swój sztylet rękojeścią do przodu.Legat przyjął oręż pokonanego.Zaraz też Coryphena otoczyli jego żołnierze, którzy sprawnie skrępowali wodzowi podmorców dłonie.- Wsadźcie go na konia - polecił Eriscodera.- Przedstawimy lorda Protektora i jego panią Mówcy Gwiazd.Otoczony strażą Coryphen pogalopował ku miastu, Eriscodera zaś razem z chorążym i jadącym z nim na jednym komu Gundabyrem wrócili na zachodni brzeg, gdzie piesi trzymali ujętą Urionę.- Czemu ona nosi tę maseczkę? - spytał legat.- Żeby nikt nie mógł spojrzeć na jej twarz - wyjaśnił ponuro krasnolud.- Ci, którzy ośmielili się to zrobić, byli zabijani.- Obłuskać ją? spytał jeden z żołnierzy, uśmiechając się szeroko.Uriona zesztywniała, słysząc tę niesłychaną - w jej mniemaniu - obrazę.- Skądże znowu! - uciął Eriscodera
[ Pobierz całość w formacie PDF ]