[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Arsen Lupin znowu zaatakował! Przed chwilą! I to naoczach ekipy policyjnej.Szybko się ubrałem i wyszedłem z pokoju.Przechodząc obok drzwi panny Kruger,znajdujących się bliżej schodów, usłyszałem jakiś hałas dochodzący z jej pokoju.Zdziwiłomnie to, gdyż według słów komisarza Niemka teraz biegła, ile sił w nogach do archiwum.Skąd zatem ten hałas? Zatrzymałem się i przystawiłem ucho do drewnianej powierzchnidrzwi.I znowu posłyszałem jakiś głuchy dzwięk, kroki, a potem skrzypnięcie. Czyżby panna Kruger wróciła na chwilę do siebie po kurtkę albo coś innego? -zastanawiałem się.Cichaczem przeszedłem dalej w kierunku schodów i skręciłem we wnękę wypełnionąprzez olbrzymią palmę naprzeciw schodów.Za rośliną znajdowały się drzwi prowadzące nataras.Odsłoniłem falujące od mroznego powiewu czerwone zasłony i wyjrzałem przezotwarte oszklone drzwi w stronę balkonów.Ktoś je musiał niedawno otworzyć, bo nakorytarzu nie odczuwało się chłodu.Drzwi pierwszego balkonu były nieznacznie uchylone, a żółte światło nocnej lampkiwydostawało się na zewnątrz przez cienkie zasłony.Wyszedłem ostrożnie na taras.Wychyliłem się niebezpiecznie przez poręcz, abyzobaczyć, co się dzieje w pokoju Niemki.I nagle dojrzałem czarny cień rzucony na zasłonę!Od razu pojąłem, że to nie panna Kruger.Postura zdradzała osobnika płci męskiej.Wysokiego.Kiedy oczy przyzwyczaiły się do ciemności, zauważyłem także zwisającą zporęczy balkonu linę.Pewnie przebywający w pokoju intruz zabezpieczył się na wypadekniebezpieczeństwa, gdyby musiał na przykład natychmiast uciekać.Nie ulegało jednak wątpliwości, że dostał się na balkon skacząc z.tarasu, na którymsię teraz znajdowałem.Wspiąłem się na poręcz i skoczyłem na balkon.Chwytając kurczowo rękami poręczybalkonu, uderzyłem jednocześnie lewą nogą o blaszany parapet, a prawym kolanem wmetalowe pręty.I tym sposobem zaalarmowałem intruza.Gdy tylko znalazłem się nabalkonie, w szparze między zasłonami wyskoczyła czyjaś pięść i wylądowała na mojej twarzy.Poleciałem do tyłu i grzmotnąłem plecami o balustradę.Nie zdążyłem złapać oddechu, bonapastnik stał już nade mną próbując wyrzucić mnie za balkon.Nie widziałem go oślepionyświatłem dolatującym z pokoju.Był silny i szybki.Sam nie wiem, jak to się stało, alebłyskawicznie znalazłem się po drugiej stronie głową skierowany w dół.Palcami starałem sięzahaczyć o metalowy pręt balustrady, ale nijak nie mogłem uchwycić się czegokolwiek.Spadałem w dół z żołądkiem wepchniętym dosłownie w gardło.Wyobrażałem sobie pewnie,że jestem ptakiem i zdołam ulecieć w górę, bo machałem nieprzerwanie rękami.I to grupiewyobrażenie, a raczej odruch - uratował mi życie.Poczułem pod ręką linę i chwyciłem jąrozpaczliwie jak przysłowiowy tonący brzytwę.Natychmiast poczułem gorący ból ściskającejlinę dłoni, ale najważniejsze, że byłem uratowany.Odruchowo spojrzałem w górę.Dwa metrynad moją głową błysnął w mętnym świetle nóż, a potem błyskawicznie poleciałem w dół.- Tym razem Lupin nie zostawił wizytówki - powiedział komisarz, gdy po godzinieznalazłem się na piętrze archiwum.Jakoś nikt nie zwracał uwagi na moją rozciętą obrzydliwie wargę (pamiątkę pointruzie na hotelowym balkonie), a także zignorowano fakt, że kulałem.Ale cóż znaczyłozdrowie zawodowego ochroniarza zabytków w obliczu kradzieży narodowych skarbów?Szczęśliwie dla mnie upadek z drugiego piętra nie był grozny.Wylądowałem bowiem nagórze piachu na tyłach hotelu.Majster, który nie zdążył przed zimą zakończyć jakichś pracbudowlanych, uratował mi życie.A przynajmniej uchronił od kalectwa.Byłem jednakpoturbowany i nadwerężyłem chorą nogę.Oczywiście, intruz z pokoju panny Kruger uciekłdrzwiami, a na dole w recepcji nie zauważono żadnego podejrzanego osobnika.Przepadł nadobre!Jako że pora na roztrząsanie tej historii była chybiona, zapytałem:- A co ukradł?- Przeszukiwanie zaczęliśmy od zbioru inkunabułów - mówił załamującym się głosemdyrektor, którego zawiadomiono jako pierwszego - i wiemy już na pewno, że znikła Biblialatina z 1477 roku z oficyny Antoniusa Kobergera z Norymbergii.- Ale jak to się stało? - zdumiałem się i rozejrzałem dookoła.Na piętrze archiwum były co prawda otwarte drzwi do magazynów, wyłączono nawetalarm, ale przecież kręcili się tutaj policjanci z ekipy technicznej, a dostępu do drzwigłównych strzegł dyżurny bibliotekarz.- To moja wina - odezwał się złamanym głosem bibliotekarz.- Po waszym wyjściu nakolację zjawił się pod drzwiami młody policjant.Znał hasło, więc go wpuściłem.Poszedł nagórę i po dziesięciu minutach wyszedł pośpiesznie, niby to po brakujące narzędzia.Coś zabardzo mu się śpieszyło.Dlatego wzbudził we mnie podejrzenie i pobiegłem na górę.Okazałosię, że żadnego policjanta nie było.Był za to ksiądz.- Prawdopodobnie włamywacz - wszedł w słowo komisarz - zdjął policyjną kamizelkęna schodach prowadzących na piętro, a za kołnierz włożył koloratkę.W ten sposób niewzbudził wśród ekipy technicznej podejrzeń.Gdyby pokazał się w policyjnym przebraniu,mógłby zostać zatrzymany, bo policjanci dobrze się znają! Ale ksiądz? W końcu to ArchiwumArchidiecezjalne! Następnie złodziej wyniósł inkunabuły i schodząc na dół przebrał się zpowrotem za policjanta.Pomysłowe, bo dyżurny bibliotekarz z pewnością wszcząłby alarm,gdyby zobaczył nieznajomego księdza.Jak na złość kamery zostały wyłączone, więc niemamy ani jednego ujęcia włamywacza.Co za pech.- Jak wyglądał ten ktoś? - zapytała panna Kruger.- Młody, jakieś dwadzieścia pięć lat, rosły, raczej szczupły - odpowiedziałbibliotekarz.- Miał czapkę z daszkiem i policyjną kamizelkę.Wzbudzał zaufanie.- A włosy? - wtrąciłem swoje trzy grosze, bo jakoś mi ten wizerunek nie pasował doLupina.- Miał może z tyłu spięty koński ogon?- Nie wiem - jęczał tamten.- Miał czapkę, więc nie zauważyłem.Znał hasło, więcwpuściłem.Swada wyjął z teczki jakieś zdjęcia.Wyjaśnił, że są to fotografie Patryka Cienia iStefana K.- Czy rozpoznaje pan na tym zdjęciu włamywacza?- Nie za bardzo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]