[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Śmierć otworzył wielką księgę, chwycił pióro i zaczął pisać.Od czasu do czasu przerzucał koraliki liczydła.Po minucie podniósł głowę.WCIĄŻ TU JESTEŚ, zauważył.MARNUJESZ WŁASNY CZAS, dodał kwaśno.- Ehem.- zaczął Mort.- Proszę pana, czy ludzie będą mnie wi­dzieli?MYŚLĘ, ŻE TAK.JESTEM PEWIEN.CZY JESZCZE W CZYMŚ MÓGŁBYM CI POMÓC, ZANIM WYRUSZYSZ NA TO.SZALEŃ­STWO?- Tak, proszę pana, mam jeszcze jeden problem.Nie wiem, jak się dostać do śmiertelnego świata.Proszę pana.Śmierć westchnął ciężko i otworzył szufladę biurka.PO PROSTU IDŹ TAM.Mort smętnie pokiwał głową i ruszył w długą drogę do drzwi gabi­netu.Kiedy chwytał za klamkę, Śmierć chrząknął.CHŁOPCZE!, zawołał i rzucił coś.Mort złapał to odruchowo.Drzwi otworzyły się skrzypiąc.Ściana zniknęła.Gruby dywan pod stopami zmienił się w zabłocone kocie łby.Jasne światło dnia zalało go niczym strumień rtęci.- Mort - oznajmił Mort, zwracając się do wszechświata jako całości.- Co? - zapytał straganiarz.Mort rozejrzał się.Stał na placu targowym, pełnym ludzi i zwierząt.Sprzedawano tu wszystko, od szpilek po obietnice zbawienia (to ostatnie oferowało kilku wędrownych proroków).Niemożliwe było prowadzenie rozmowy ciszej niż krzykiem.Mort stuknął straganiarza w plecy.- Widzi mnie pan? - spytał.Straganiarz przyjrzał mu się krytycznie.- Chyba tak - mruknął.- Albo kogoś bardzo podobnego do ciebie.- Dziękuję.- Mort odetchnął z bezmierną ulgą.- Nie ma o czym mówić.Codziennie widzę masę ludzi.Całkiem za darmo.Chcesz kupić sznurówki?- Raczej nie.Co to za miejsce?- Nie wiesz?Kilku ludzi przy sąsiednim straganie przyglądało się Mortowi z zadumą.Umysł chłopca przeskoczył na wyższy bieg.- Mój mistrz wiele podróżuje - wyjaśnił zgodnie z prawdą.- Przy­jechaliśmy nocą, a ja spałem na wozie.A teraz mam wolne popołudnie.- Aha.- Straganiarz pochylił się z tajemniczą miną.- Chciałbyś się zabawić, co? Mógłbym ci czegoś poszukać.- Bardzo bym się ucieszył wiedząc, gdzie jestem - wyznał Mort.Mężczyzna był zaskoczony.- To Ankh-Morpork - oznajmił.- Każdy by zauważył.I wywąchał.Mort pociągnął nosem.Rzeczywiście, w powietrzu nad miastem było coś niezwykłego.Człowiek miał wrażenie, że ta atmosfera wiele już przeżyła.Przy każdym oddechu uświadamiał sobie na nowo, że otacza go mnóstwo ludzi i prawie każdy z nich ma dwie pachy.Straganiarz obserwował Morta badawczo.Zauważył bladą twarz, dostatnią odzież i niezwykłą osobowość, przywodzącą na myśl ściśniętą sprężynę.- Będę szczery - rzekł.- Mógłbym wskazać ci drogę do wielkiego zamtuza.- Dziękuję, jestem po obiedzie - odparł niepewnie Mort.- Ale mógłby mi pan powiedzieć, czy daleko stąd do.To się chyba nazywa­ło Sto Lat.- Jakieś dwadzieścia mil na Oś, ale nie ma tam nic ciekawego dla młodego człowieka o takim temperamencie - stwierdził pospiesznie handlarz.- Wiem dobrze.Masz czas dla siebie, szukasz nowych prze­żyć, przygód, romansu.Mort tymczasem otworzył torbę, którą dostał na pożegnanie od Śmier­ci.Była pełna drobnych złotych monet mniej więcej wielkości cekinów.W jego myślach pojawił się wizerunek młodej, bladej twarzy pod falą rudych włosów.Ona jakoś wiedziała, że on tam jest.Nieokreślone emocje, które dręczyły go przez ostatnie dni, nagle zogniskowały się w jeden wyraźny cel.- Chcę szybkiego konia - oznajmił stanowczo.***Pięć minut później Mort się zgubił.Ta dzielnica Ankh-Morpork znana była jako Mroki, wew­nętrzny obszar miasta gwałtownie potrzebujący rządowego wsparcia, albo jeszcze lepiej miotacza ognia.Trudno by go nazwać zaniedbanym, gdyż wymagałoby to rozciągnięcia znaczenia tego sło­wa do granic wytrzymałości.Mroki przeszły granicę zaniedbania i zna­lazły się daleko po drugiej strome, gdzie po czymś w rodzaju Einsteinowskiej przemiany osiągnęły wspaniałość okropieństwa, którym py­szniły się niczym nagrodą w konkursie architektury.Dzielnica była hałaśliwa, duszna i cuchnęła jak klepisko obory.Miała nie tyle sąsiedztwo, co raczej ekologię, niby ogromna, lądowa rafa koralowa.Owszem, żyli tu ludzie - ludzkie odpowiedniki homa­rów, głowonogów, mięczaków i tak dalej.I rekiny.Mort wlókł się smętnie po krętych uliczkach.Gdyby jakiś obserwa­tor szybował na wysokości dachów, musiałby dostrzec wyraźny wzorzec w ruchu tłumu za jego plecami, sugerujący pewną liczbę ludzi dążących nonszalancko do jednego celu.Ten ktoś szybko doszedłby do słuszne­go wniosku, że przewidywalna długość życia Morta jest mnie więcej taka, jak kulawego jeżozwierza na sześciopasmowej autostradzie.Jest już zapewne całkiem jasne, że Mroki nie były miejscem, które ma stałych mieszkańców.Miało sublokatorów.Od czasu do czasu Mort próbował nawiązać rozmowę z którymś z nich, usiłując dowiedzieć się o drogę do handlarza końmi.Sublokator zwykle mruczał coś niewy­raźnie i oddalał się pospiesznie, gdyż każdy, kto chciał w Mrokach prze­żyć dłużej niż - powiedzmy - trzy godziny, wytwarzał sobie bardzo wy­specjalizowany zestaw zmysłów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl