[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Autorowi chodzi niewątpliwie o coś słusznego.Pełen jest szlachetności w odruchach Podnosi sprawy ważne i słuszne, ale co chwila zapada się scena w piekło gadaniny.Wiemy wszyscy dobrze, jak bardzo potrzebny jest w teatrze pierwiastek społecznych zainteresowań, jak nieznośne i puste są dzisiaj sztuki rozrywkowe, dowcipy pozbawione ostrza satyry, farsy o perfumowanych dziubasach, uwodzących perfumowane dziubaski.Sztuka dziś, bardziej może niźli kiedy, musi mieć w sobie ferment intelektualny, musi dotykać żywych spraw człowieka.Ale najgórnolotniejsze ogólniki drażnić mogą równie, jak najbardziej płaskie i oklepane sytuacje fars bulwarowych.Mówienie o rzeczach ważnych nie dodaje ważności sztuce.Wymagamy od autora choć odrobiny jasności i trafności.Nie mamy cierpliwości i nikt jej od nas żądać nie może w stosunku do sztuki nie napisanej, nie urodzonej, embrionalnej.Spędzenie takiej sztuki, jak spędzenie płodu, nie może być karalne.Korczak chce w dwugodzinnej gadaninie załatwić wszystkie sprawy świata.Pełno tam jakiegoś boga, nie wiadomo, chrześcijańskiego, pogańskiego czy żydowskiego.Wojna, eugenika, cywilizacja, nauka, sprawy społeczne – wszystko jest na scenie, a na dobrą sprawę, nie wiemy, jaki jest stosunek autora nie tylko do jednego choćby z tych zagadnień, ale nawet do głównego bohatera.Mówią nam o nowym systemie leczenia obłędu, ale ani lekarze, ani szpital nie zdradzają nam tego sekretu.Słyszymy słuszną i dobrze argumentowaną obronę eugeniki, nie wiedzieć czemu wygłoszoną przez wariata, a główny aktor sztuki.Ja racz, opowiada nam bajkę, która czyni wrażenie programowego przemówienia autora, i z tej bajki dowiadujemy się, że dawniej było lepiej na świecie, a dziś jest okropnie.Autor jest nowoczesny w tendencjach i zacofany uczuciowo.W stosunku do obłąkanych szuka nowych i lepszych od okuwania w kajdany sposobów leczenia, a w stosunku do reszty współczesnego świata pełen jest staroświeckiej pogardy.Cóż przeciwstawia temu współczesnemu szaleństwu świata? Bajeczkę o przeszłości, kiedy to nie jadano „witamin”, ale chleb, kiedy nie było maszyn i techniki, kiedy ludzie byli dobrzy.Nagle ten pisarz i lekarz zmienia się w babcię gwarzącą o cudnej przeszłości.Znałem taką jedną, która mawiała: „Albo to młodzi dzisiaj mają fizyczną tężyznę? Wszystko to cherlaki, w głowie mają tylko sporty”.Autor czyni wrażenie człowieka stojącego poza życiem, nieświadomego przemian, o których czuje potrzebę mówienia.W rezultacie posyła nas do Boga.W całej tej chaotycznej plątaninie jest przecież parę bardzo dobrze zaobserwowanych postaci, jak Morderca czy związana z nim Barbara Szulc.Szkoda wielka, że autor nie ograniczył się tylko do konfliktu tych dwu osób, że nie wyrzekł się gigantycznego planu rozcięcia wszystkich węzłów świata; może przy skromniejszym i solidniej opracowanym temacie pokazałby nam to czego było można oczekiwać od Korczaka.A może ta próba wyjdzie autorowi na dobre? Może utalentowany pisarz skorzysta na tym doświadczeniu? Byłby to niewątpliwy pożytek wystawienia Senatu szaleńców.Niech będzie nasza strata.Chyba nam jeszcze Korczak nasze cierpienia wynagrodzi.Daj mu, Panie Boże.Rzecz prosta, Panie Boże ptaszków, dzieci, kwiatów i lekarzy chorób dziecinnych.11 października 1931 r.Teatr Melodram: „KRÓLOWA PRZEDMIEŚCIA”, wodewil w 3 aktach, podług Konstantego Krumłowskiego; adaptacja muzyczno-sceniczna i reżyseria Leona Schillera; dekoracje Władysława Daszewskiego; balet Tacjanny Wysockiej.Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.Na niemądrym zatargu teatralnym dobrze wyszło „Qui pro Quo”, zyskując Schillera i całą niemal jego trupę lwowska;.Stary wodewil Królowa przedmieścia, inscenizowany i, co tu gadać, prawie cały napisany na nowo przez Schillera, roztoczył przed nami czar prawdziwego teatru.Schiller wplótł w wątły i naiwny zresztą wątek sceniczny najśmieszniejsze najpoetyczniejsze piosenki z czasów ostatniej cyganerii krakowskiej.Czując się doskonale w epoce, której był piosenkarzem, z niezwykłą delikatnością i znawstwem ożywił scenę wspomnieniami swojej młodości.Nie było w tym jednak ani ckliwości, ani sentymentalizmu, przedstawienie było żywe i współczesne, zwarte i dynamiczne.Akt pierwszy to coś w rodzaju operetki proletariackiej.Tzw.męty społeczne, bidota podmiejska pokazana jest niekonwencjonalnie.Te draby i andry krakowskie przyjęły rolę dawnych heroin operetkowych i znacznie żywiej wzruszają nas, bawią i zajmują.Świat artystów-peleryniarzy daje Schillerowi temat do bardziej satyrycznego ujęcia, ale i tu wszystkie postacie, nie wyłączając Żyda lichwiarza, promienieją wdziękiem.Piosenki wplecione w Królową przedmieścia, a zwłaszcza finałowe Oleandry, powinny przeżyć drugą młodość i stać się raz jeszcze popularne.Piosenki, taniec, sceny zbiorowe, zarówno jak strona plastyczna widowiska stały na poziomie dawno u nas nie widzianym.Bodaj od gościnnych występów Habimy nie oglądała Warszawa takiej pracy zespołu, a zwłaszcza tak artystycznych dekoracji.Bohaterami świetnego przedstawienia byli wszyscy członkowie teatru, przede wszystkim zaś Schiller i Daszewski, którego praca plastyczna na scenie ma coraz donioślejsze znaczenie.Zwłaszcza, gdzie teatry grzęzną w malarskiej tandecie i niechlujstwie.11 października 1931 r.Teatr Polski: „ROMEO I JULIA”, tragedia w 3 częściach (12 obrazach) Williama Szekspira; przekład Jana Kasprowicza; inscenizacja i reżyseria Arnolda Szyfmana; dekoracje i kostiumy Karola Frycza; taniec w obrazie III układu Tacjanny Wysockiej; muzyka Jana Maklakiewicza.„Sztuka ta, znana w szerokich kołach inteligencji warszawskiej, pozostawia po sobie szczery smutek i współczucie, które wyrażamy rodzinie i krewnym autora, jak również kierownictwu Teatru Polskiego.Sztuka zgasła po długich i ciężkich cierpieniach, opatrzona i ograna.Na wyprowadzeniu obecni byli przedstawiciele władz i społeczeństwa”.Takim nekrologiem w normalnym czasie teatralnym przypieczętowałbym wystawienie Romea i Julii w Teatrze Polskim.Jeżeli bowiem chodzi o tradycje tej sceny, o wymagania stawiane reżyserii, wystawie i grze aktorów, przedstawienie to miało wszelkie cechy uroczystego pogrzebu.A jednak coś się zmieniło.Czyżby zmieniły się nasze wymagania? Nie zmieniły się może kryteria, ale zmieniła się publiczność.Teatr zrzeszenia w katastrofalnych czasach kryzysu, teatr znacznie tańszy, nie jest już dawnym bogatym Teatrem Polskim.Jest to może tylko forma przetrwania, a może stałe już zdemokratyzowanie pierwszej polskiej sceny.Dlatego znacznie życzliwiej i pobłażliwiej przyjmowaliśmy wszystkie braki i niedociągnięcia.Kto wie, może to potanienie teatru stanie się jego odrodzeniem? Dla ratowania kasy może się już przestanie wracać do fars francuskich albo do bujd z piosenkami.Otwarcie sezonu dramatem Szekspira należy przyjąć z uznaniem.Instynkt teatru, który do szerszych mas trafić pragnie wielkim repertuarem i tym razem nie zawiódł.Dramatu słuchano z przejęciem.Oklaski po każdej odsłonie i zapełniona widownia czyniły znowu z gmachu teatru coś potrzebnego i prawdziwego, a nie tę żałosną pustkę, którą dyrektorzy starali się zapełnić przy pomocy sztuczek i kawałów.Skróty poczynione przez reżysera uważamy za słuszne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]