[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stercząca na samym skraju wielkagarbata skała przypominała czaszkę byka.Dookoła rozciągałosię morze gładkie jak oliwa, bladoniebieskie, pokrywające sięniekiedy delikatną morą pod słabym tchnieniem wietrzyka.Rudzielec pchnął drążek sterowy w lewo, nie spuszczając oka z linii wybrzeża.Daleko na zachodzie złom skalny w La Ciotat,zwany Orlim Dziobem, groznie odcinał się od okolicznychwzgórz. Jeszcze trochę, a będziemy na miejscu. Lew Morski" znajdował się teraz w równej odległości od wy-spy i Hiszpańskiego Cypla.Lekki wiatr, który pchał łódkę, stop-niowo zamierał, potem nastała cisza.Chłopcy wychylili się zaburtę.Przez migocącą w słońcu powierzchnię wody prześwity-wał mgliście dywan wodorostów, przerywany tu i ówdzie zie-lonkawo połyskującą ławicą piasku lub skałą podwodna.Dalej,w kierunku pełnego morza, podwodna łąka nagle ginęła w gra-natowym mroku głębin. Widzisz te twoje ryby?  zapytał Franuś powątpiewająco. Jesteśmy nad  progiem"  z powagą wyjaśnił chłopiec.Nad skrajem zatopionego brzegu, tworzącego jakby drugi po-ziom dna.Niech ja skonam, jeżeli gdzieś jest więcej ryb niżwłaśnie tutaj! No, ruszaj się! Przygotuj mi przynętę, ja zajmęsię wędkami.Chłopcy usiedli na ławeczce w cieniu zwisającego żagla, Fra-nuś rozbił z dziesięć muszli, ostrożnie wydobywając delikatneciałka mięczaków, a tymczasem Rudzielec rozwijał linki, trzy-mając je w wodzie, żeby zmiękły. Lew Morski" prawie stał namiejscu, kołysany leciutko unoszącym go oddechem morza.Jak okiem sięgnąć  pustka, tylko naprzeciwka głównej plaży,jeszcze bezludnej o tej porze, kołyszą się leniwie lśniące bieląrowery wodne.Rzuciwszy po raz ostatni okiem pod stępkę łodzi, Rudzielecprzyczepił przynętę do czterech haczyków wędki i rozwinął lin-kę.Dziesięć metrów, dwadzieścia, wreszcie ołowianka dotknęładna.Podciągnął ją trochę do góry.To samo zrobił Franuś sie-dzący na tyle łodzi, Minęło pięć minut oczekiwania.Nic.Nie-kiedy tylko drobne drganie zdradzało przejście jakiejś małejrybki. Mała przyciągnie dużą  mruknął Rudzielec z nadzieją wgłosie. Trzymaj dobrze linkę.Odpływ napinał wędki we właściwym kierunku, na pełne mo-rze.Po pewnej chwili Franuś odezwał się drwiąco:  Pewnie trafiłeś w sam środek ławicy! Karolek oczekujedziesięciu kilo na rybną zupę, my zaś wrócimy przynosząc tyle,co dla kota.Miejsce może nawet jest dobre, ale ryba nie stawiłasię na randkę.Rudzielec wzruszył ramionami i nic nie odpowiedział: był pe-wien swego.Franuś zrobił pętlę na końcu linki, wsadził w niąduży palec u nogi i leniwie wyciągnął się na ławce, z rękamipodłożonymi pod kark. Ja łowię nogą  powiedział. Nałapię tyle samo.Nie zdążył skończyć, kiedy gwałtowne szarpnięcie zacisnęłopętlę i napięło sztywno linkę, wykręcając mu stopę.Wrzasnąłprzerazliwie i usiadł natychmiast, żeby zluzować pętlę.Rudzie-lec trzymał się za boki.Napięta lina wibrowała w rękach kolegijak wanty w czasie burzy. Trzymam!  krzyknął chłopiec. Olbrzymią, wielgachną! Na to ją wyciągnij!  huknął na niego Rudzielec. Na coczekasz? %7łeby ci uścisnęła dłoń ponad burtą?Przerażony Franuś wybierał linkę ostrymi, niezdarnymiszarpnięciami.%7ływy ciężarek, szamoczący się pod nim, rzucałsię na wszystkie strony i chłopak bał się, że straci równowagę.Jednym chwytem Rudzielec przymocował swój koniec linki dołódki. Ojej  jęknął nagle Franek, który poczuł, że linka zwiotcza-ła. Urwała się! Ciągnij! Ciągnij, do diabła!  krzyknął Rudzielec rzucającsię do niego. Moje linki są wyszykowane na grube sztuki.Na-wet rekin by się nie urwał.Franuś zaczął mocniej ciągnąć i linka znów się napięła.Wy-chyleni za burtę chłopcy zobaczyli, jak w głębi wody porusza sięjakiś czerwonawy cień i pręży się konwulsyjnie na końcu linki. Głowacz morski! Ale wieloryb!  ucieszył się Rudzielec.Coś dla dużej restauracji.Z wielkim wysiłkiem chłopcy wciągnęli rybę do łódki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl