[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Taki był zwyczaj w tybetańskich rodzinach, zanim przyszli Chińczycy.Najstarszy syn miał zaszczyt służenia w gompie.Ale ja nie byłem dobrym mnichem.Opat mówił, że muszę ograniczyć moje ja.Dawał mi pracę w wioskach, żebym zobaczył cierpienia ludzi.Dwa razy w tygodniu jechałem ciężarówką, żeby sprowadzić chore dzieci do gompy.Na stoku za nimi rozległ się krzyk lelka.- On po prostu leżał tam, przy drodze.Myślałem, że uda mi się go uratować.Chciałem go odwrócić na plecy, wyjąć kamyki, żeby mógł oddychać.Próbowałem.Ale on już nie żył.- Chcesz powiedzieć, że znalazłeś ciało dyrektora Urzędu do spraw Wyznań.- Nie miałem pojęcia, skąd on tam się wziął, w górach, sam jeden - szepnął Yeshe.- A Dilgo z twojej gompy został skazany na śmierć.- Shan przypomniał sobie brakujące strony z akt.Zeznania świadków.- Kiedy go odwróciłem, on tam był.Rozpoznałem go natychmiast.- Masz na myśli różaniec Dilgo?Yeshe nie odpowiedział.- Więc to ty świadczyłeś przeciwko niemu.- Powiedziałem prawdę.Znalazłem martwego Chińczyka.A pod nim różaniec Dilgo.Oto prawdziwie symboliczna historia.Wróg socjalizmu, kultysta, skazany na podstawie zeznań członka nowego społeczeństwa, który przypadkiem należał do jego własnej gompy.Dowód, jak zły był stary porządek i jak szlachetny może być nowy.- I w nagrodę wysłali cię na uniwersytet.- Jak mogłem odmówić? Jak często mnichowi proponuje się uniwersytet? Jak często proponuje się go jakiemukolwiek Tybetańczykowi? Oni powiedzieli, że to nie jest nagroda.Stwierdzili, że swoim czynem udowodniłem po prostu, że tam właśnie jest moje miejsce, że jestem przodownikiem, który już dawno powinien się tam znaleźć.- Kto ci to załatwił?- Prokurator Jao.Urząd do spraw Wyznań.Urząd Bezpieczeństwa.Oni wszyscy podpisali papiery.To nie pozwalało wyjaśnić, kto zabił Jao ani kto, być może, znowu próbował manipulować Yeshem.Tego rodzaju nagrody należały do normalnych narzędzi chińskiego wymiaru sprawiedliwości.Ktoś mógł wykorzystać Yeshego, wiedząc, że regularnie jeździ tą trasą.Możliwe też, że jego udział w tej sprawie był czysto przypadkowy.Liczyło się tylko to, że Yeshe raz okazał, że jest podatny na wpływy, a ktoś inny znowu zamierzał posłużyć się nim w ten sam sposób.Nie Zhong.Nadzorca Zhong był tylko łącznikiem, współpracował z tym kimś, by zapewnić sobie pomoc Yeshego przez kolejny rok.- Ja zeznałem wcześniej - odezwał się Yeshe, jak gdyby tknięty nagłą myślą.- Wcześniej?- Złożyłem oświadczenie na długo przed tym, nim oni zaproponowali mi studia.- Wiem.- Powiedzieli, że to za to, że okazałem się dobrym obywatelem.- Znowu szeptał.- Tyle tylko - dodał żałośnie - że nie wiem już, co to znaczy.być dobrym obywatelem.Patrzyli w gwiazdy.Ich milczenie zdawało się wypełniać bólem noc.- Po wizycie w Urzędzie do spraw Wyznań - mówił dalej Yeshe - po tym, jak panna Taring powiedziała, że ciągle znajdują i umieszczają w muzeach nowe zabytki, zacząłem się zastanawiać.A jeśli ktoś znalazł drugi różaniec, taki sam jak ten, który miał Dilgo? Być może skłamałem, sam o tym nie wiedząc?Shan położył mu dłoń na ramieniu i odsunął go od krawędzi urwiska.- W takim razie musisz to sprawdzić.- Dlaczego?- Ze względu na Dilgo.Usiedli na głazie i pozwolili, by znów omyła ich cisza.- Myślisz, że to prawda, co mówią? - zapytał Yeshe.- Co takiego?- Że duch Jao wciąż jest tutaj i szuka zemsty?- Nie wiem.- Shan spojrzał w ciemność.- Gdyby moja dusza została oddana wiatrom - powiedział wolno - nigdy nie oglądałbym się za siebie.Nie rozmawiali więcej.Shan nie miał pojęcia, jak długo siedzieli.Mogło to być dziesięć minut, mogło być trzydzieści.Spadająca gwiazda przecięła łukiem niebo.Potem, równie nagle, rozległ się głośny dźwięk, szarpiący, upiorny pół jęk, pół krzyk, niepodobny do niczego, co słyszał kiedykolwiek dotąd.Dobiegał gdzieś z dołu i zdawał się przenikać aż do szpiku kości.To nie był głos człowieka.Nagle rozległy się trzy wystrzały i znów zapadła martwa cisza.ROZDZIAŁ 10Dwaj żołnierze przyszli po niego jak we śnie.Pojmali go, kiedy spał w ciemnościach, zwlekli z pryczy i nałożyli kajdanki.Nie odzywając się ani słowem, wepchnęli go do samochodu.Nie odpowiadali na jego pytania, jeśli nie liczyć wściekłego policzka po trzecim.Shan, walcząc z bólem, siłą woli wyprostował się, przypominając sobie, na co powinien zwracać uwagę.Ci ludzie nie byli z bezpieki, lecz z piechoty.Żołnierzy obowiązywało więcej reguł.Wieźli go samochodem sztabowym, nie ciężarówką.Nie zastrzelą go w samochodzie.Jechali w stronę doliny, nie w góry, gdzie wykonywano tajne egzekucje.Oparł głowę o okno i patrzył, dokąd go zabierają.Zatrzymali się na skrzyżowaniu poniżej Smoczych Szponów.Na tle szarego, zasnutego chmurami nieba rysowała się sylwetka Tana.Żołnierze zaciągnęli Shana przed pułkownika, uwolnili mu ręce i wrócili do samochodu.Zapalili papierosy.Jeden z nich mruknął coś.Drugi odpowiedział śmiechem.- On przewidział, że to zrobicie - odezwał się Tan.- Zhong ostrzegał, że zadrwicie sobie ze mnie.Że będziecie mnie chcieli wykorzystać.- Musicie mówić jaśniej - wymamrotał Shan poprzez obłok bólu zaćmiewający mu myśli.- Mam za sobą tylko trzy godziny snu.- Podburzanie separatystów.Działania zagrażające bezpieczeństwu publicznemu.Wciągnięcie żołnierzy w zasadzkę.Do uszu Shana dotarł monotonny chrapliwy dźwięk.Za samochodem Tana spostrzegł znajomą szarą terenówkę.Tylne drzwi były otwarte.W głębi widać było parę stóp w żołnierskich butach należących do śpiącej w środku postaci.- To właśnie powiedział wam sierżant Feng? - Stracił czucie w szczęce.- Że został wciągnięty w zasadzkę? - Dotknął palcami wargi.Gdy je odjął, były wysmarowane krwią.- Miał rozkaz zadzwonić po powrocie.Obudził mnie.Zupełnie oszalały.Prosił o posiłki.Twierdził, że trzeba was przekazać Urzędowi Bezpieczeństwa.- Tan spojrzał na północ.Nadjeżdżała stamtąd kolumna ciężarówek.- Przypuszczam, że nie powiedział wam, jak przestrzelił jedną z opon - odparł Shan.- Albo jak wdrapał się na dach samochodu i nie chciał zejść.Albo że to ja musiałem prowadzić w drodze powrotnej, bo on był zbyt rozhisteryzowany.Konwój właśnie ich mijał.Shan rozpoznał go natychmiast, choć było w nim dwa razy więcej ciężarówek niż zwykle.Dodatkowe były pełne pałkarzy.Przyglądał się temu z rozpaczą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]