[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rośnijcie.Ale dziewczynka-nasionko jest zaniepokojona Stężenie pyłków osiągnęło 2010 i przestało rosnąć.Może ten świat już się nasycił? Czyżby był to punkt rozgrywki, w którym walczące gatunki zgadzają się odstąpić od współzawodnictwa? Czyżby natura zwracała się przeciwko niej? Persefona jest zła, zielsko lgnie do jej skóry.Czuje się skarłowaciała.Straszliwy ucisk na korzenie.Dłonie odpornych.To Dodo.Może ten świat z nią skończył? Gleba umierała.Odnajduje zepsute nasiona igrające na polach miłości.To taxi-kwiat dopuszcza się tego wulgarnego, zwierzęcego aktu, tej penetracji.O, jakże podoba się jego posługa tej odpornej dziewczynie, na imię jej Belinda.I jest też gdzieś tam Sybil, ta nawiedzona policjantka, na pewno jest, choć jej nie widać.Persefona gromadzi się w trawach, które gniotą swoimi ciałami.Oplata ich trawą, dusi na śmierć i nagle dociera do niej jeszcze jedno przesłanie.Puść ich, Persefono.To glos jej męża.Chcę, żeby do mnie przyszli.Niech przybywają.Rozprawię się z nimi w moim królestwie.Mam wrócić z nimi, sir Johnie? - pyta swymi korzeniami Persefona.Tak.Już pora.Wracaj do mnie.Czyż i tak nie ma teraz ochoty wracać? Czyż ten świat nie okazał się zbyt nieprzystępny, zbyt wysuszony i jałowy? Taki odporny? Nie będzie przeszkadzała tym podróżnikom w odnalezieniu czarnego ogrodu swojej matki i męża.Mało tego, sama ich tam zaprowadzi, wskaże drogę.Wypuszcza niedoszłe ofiary z uścisku i stapia swój zmieniony kształt z mchami rosnącymi pod stojącym nieopodal pojazdem.Wjechała do tego świata czarną taksówką; tak samo go opuści.***Pnącza spełzły z naszych ciał tak samo szybko, jak je przed chwilą oplatały.- Co to, kurwa, było? - spytał Kojot.- Może jakieś ostrzeżenie.Ruszajmy, komu w drogę temu czas.Belinda nie chciała włożyć ubrania, uparła się, że pojedzie nago, kiedy więc Kojot wepchnął nas z powrotem do czarnej taksówki, poczułam, jak wilgotne ciało mojej córki ślizga się po rozgrzanej skórze kanapy.Kojot kazał nam mocno się trzymać; ta jazda miała być ostra.Zaczął padać deszcz.Czarny deszcz.Ziemia szybko rozmiękła i czarna taksówka zaczęła w niej tonąć.Oczy Belindy Jones były mokre od łez; ta podróż poprzez błoto napawała ją przerażeniem.Źrenice miała rozszerzone.W miarę, jak ześlizgiwaliśmy się w rozmiękłą glebę, czarne błoto zaczynało pokrywać przednią szybę.Kojot wiózł nas do czarnego ogrodu.Ja, Sybil Jones, trzymałam mocno wodze.Z pudła dobiegał płacz małego, słabego Widma Klejnota.Ocalę cię, mój pierworodny.Nie bój się.Świat się rozpuszczał, gasł wstający dzień.Kojot wkopywał się, uciekając przed upływem czasu i przed samotnością, przed troskami i niedolą, przepisami, kartografią, instrukcjami, gównianymi kursami i metaglinami; zostawało za nami wszystko co złe.Czarna taksówka opadała ku małej zielonej iskierce w mrocznej jak noc ziemi.- Zupełnie jakbyśmy przechodzili kwarantannę - mruknął Kojot.A potem.A potem.A potem pomknęliśmy taksówką w dół.Opadaliśmy.miedzy korzeniami.Przeciskaliśmy się do innego świata.Głębiej położonego świata.Zasypialiśmy.Śniliśmy.W końcu śniliśmy.Budziliśmy się w innym czasie, w innym ogrodzie.W podziemnym ogrodzie.Ja w Belindzie.Ten ogród był głęboki jak noc.Kwiaty jak smoła, płatki jak przygasający płomień.Jarzące się.ciemne nasiona.Zakopywaliśmy się w ziemię.Śniąc.śniąc.płynąc.płynąc i spadając.Do obrazów.Otwiera się liliowy cień.Taksówka warczy jak pies, przepycha się przez wilgotny kłąb korzeni, penetruje, wreszcie się zatrzymuje.Grube korzenie dębu.Skarłowaciałe i splątane.Smugi nasion zwalniają.Czarny ogród.***I dokładnie w tej samej chwili, o 4.16 rano 8 maja, mały chłopiec nazwiskiem Brian Jaskółka stwierdza, że nie oplątują go już węże i pnącza Stwierdza, że leży znowu w swoim łóżku w domu na przedmieściach Wilmslow.Jego rodziców, Johna i Mavis, wybudzają ze snu krzyki synka.***Wszystko się zbiegło; rośliny i ziemia, i pies, i ta chwila; wszystko to zapadające w ruch, zrywające się do nieruchomości.Czułam, jak głębokie, ebonitowe korzenie drążą miękką glebę.Patrzyłam oczyma Belindy przez okno taksówki na las ciemności.Znowu była noc.Czas przyspieszał.Gdzie się podział ostatni dzień? Poprzez gałęzie szeptał posępny księżyc.Tu i tam igrało kilka świetlików, kreśląc wątłe mapy świetlne między purpurowymi kwiatami.Kojot, napierając ramieniem na drzwiczki od strony kierowcy, zablokowane plątaniną gałęzi, otworzył je i wysiadł z taksówki.Odgarnął kępę dzikich hiacyntów i pociągnął za klamkę drzwiczek od strony pasażera.Wytoczyłyśmy się z taksówki jak pasażer mający za sobą całą noc tankowania taniego jęczmiennego wina.My dwie, jedna w drugiej, jak pijane.Próbowałam przejąć kontrolę nad ciałem Belindy, ale ona była zbyt podniecona, zbyt osłabiona podróżą.Wąchała czarnopłatkie kwiaty, zrywała je, wpychała sobie w usta, smakowała ich bogatą słodycz.Jej nagie, wytatuowane w mapę ciało tarzało się po ziemi, gniotąc rosnące tam fiołki.Belinda przeżywała atak Wurtowej choroby taksówkowej; szok wywołany przemieszczeniem się między światami.Trzeba było całego mojego Widma, żeby zapanować nad jej ciałem.Postawienie jej na nogi przypominało podnoszenie ogromnego ciężaru.Kojot pomagał mi, opasując ją w talii grubą gałęzią.Wyciągnęliśmy z taksówki pudło z Klejnotem.Pozwoliłam Belindzie oprzeć się o taksówkę i kazałam obrócić głowę, żeby zorientować się, gdzie jesteśmy.Była to część ogrodu inna niż ta, którą oglądałam z pomocą Toma Golomba, ale i tutaj panowała atmosfera przygnębienia.Powietrze było zawiesiste i ziarniste, czułam, jak napiera na skórę Belindy.Opasłe kuleczki czarnego pyłku poruszały się leniwie w słabych podmuchach bryzy.Było ich tyle, że mało co widziałam z pogrążonego w czarnej nocy ogrodu.Taksówka stała przy pniu wielkiego, dumnego dębu.Dalej ziemię zaścielał gruby dywan fiołków, ciągnący się aż do zbitej kępy wiązów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]