[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Taka już jest Phoebe.Jeżeli się obrazi, odwraca się plecami.- Wiesz, właściwie ja także nigdzie nie pojadę.Rozmyśliłem się.Przestań więc beczeć i nie gadaj tyle - powiedziałem.Głupio, bo ona przecież nic od dawna nie gadała, a teraz nawet już przestała płakać.No, ale tak powiedziałem.- Chodź, Phoebe.Odprowadzę cię do szkoły.Chodźże.Inaczej się spóźnisz.Nic nie odpowiedziała, tylko zmiękła.Chciałem ją wziąć za rękę, ale nie pozwoliła.Wciąż odwracała się ode mnie uparcie.- Lunch jadłaś? Powiedz, jadłaś co? - spytałem.Milczała dalej.Za całą odpowiedź zerwała z głowy czerwoną dżokejkę - tę, którą dostała ode mnie - i cisnęła mi ją niemal prosto w twarz.Potem znów się odwróciła plecami.Aż mnie zatkało, ale nic nie mówiąc podniosłem czapkę i schowałem do kieszeni palta.- No, chodź, odprowadzę cię do szkoły - powtórzyłem.- Nie pójdę więcej do szkoły!Nie miałem pojęcia co zrobić wobec tego oświadczenia.Przez chwilę stałem osłupiały.- Musisz iść do szkoły.Przecież chcesz występować w przedstawieniu, prawda? Chcesz grać Benedykta Arnolda.- Nie.- Na pewno chcesz.Założę się, że chcesz.No, chodź, pójdziemy razem - powiedziałem.- Przede wszystkim ja także nigdzie się już nie wybieram.Słyszysz? Wracam do domu.Odprowadzę cię do szkoły i zaraz idę do domu.Wstąpię tylko na dworzec po walizki, a potem już prosto do domu.- Powiedziałam ci, że nie pójdę więcej do szkoły.Możesz sobie robić, co ci się podoba, ale ja i tak do szkoły nie pójdę - odparła.- Więc zamknij buzię.Pierwszy raz w życiu Phoebe powiedziała do mnie: "Zamknij buzię".Zabrzmiało to okropnie.Gorzej niż gdyby mnie sklęła i w dalszym ciągu nie chciała na mnie patrzeć, a ilekroć próbowałem położyć rękę na jej ramieniu czy dotknąć jej, otrząsała się ze złością.- Słuchaj, może zgodzisz się iść na spacer? - spytałem.- Może chcesz, żebyśmy poszli razem na przykład do zoo? Jeżeli pozwolę ci nie wracać dzisiaj do szkoły i wezmę cię na spacer, dasz spokój tym wszystkim bzdurom, dobrze?Nie odpowiedziała, więc zacząłem raz jeszcze od początku:- Jeżeli pozwolę ci zwagarować dzisiaj ze szkoły i pójdę z tobą na mały spacerek, machniesz ręką na te głupstwa, dobrze? Pójdziesz jutro rano znów do szkoły jak grzeczna dziewczynka?- Może tak, a może nie - powiedziała.Nagle puściła się pędem w poprzek jezdni, nie patrząc wcale, czy nie jedzie jakiś samochód.Niezły wariat czasem z tej małej.Nie pobiegłem jednak za nią.Wiedziałem, że to ona za mną pójdzie, więc ruszyłem w kierunku zoo, wzdłuż parku; Phoebe szła równolegle do mnie po drugiej stronie ulicy.Nie oglądała się niby na mnie, ale byłem pewny, że kątem oka zerka i uważa, dokąd idę i co robię.W ten sposób zawędrowaliśmy aż do zoo.Raz tylko zdenerwowałem się, kiedy przejeżdżał piętrowy autobus i zasłonił mi widok na przeciwległy chodnik, tak, że przez chwilę nie wiedziałem, co się dzieje z Phoebe.Ale gdy znaleźliśmy się wreszcie u wejścia do zoo, krzyknąłem poprzez jezdnię: "Phoebe!Ja idę do zoo! Chodź ze mną!" Nie patrzyła na mnie, ale wiedziałem, że usłyszała, a kiedy schodząc po schodach obejrzałem się, zobaczyłem, że Phoebe przechodzi przez ulicę i dalej idzie moim śladem.W zoo nie było tłoku z powodu szkaradnej pogody, ale trochę ludzi zebrało się nad basenem, w którym pływały foki.Zamierzałem minąć to miejsce, ale Phoebe zatrzymała się, chciała widać przyjrzeć się karmieniu fok, bo właśnie jakiś facet rzucał im ryby.Zawróciłem więc, stanąłem sobie za plecami małej i spróbowałem niby od niechcenia połączyć ręce na jej ramionach.Phoebe jednak ugięła kolana i wymknęła mi się natychmiast.Bywa okropnie zawzięta, jeżeli jej coś strzeli do głowy.Stała cały czas, póki foki nie przestały jeść, a ja stałem tuż za nią.Nie próbowałem już więcej kłaść rąk na jej ramionach ani zaczepiać jej, bo gdybym to zrobił, pewnie by mi uciekła na amen.Dzieci mają swoje dziwactwa.Trzeba dobrze uważać, żeby ich nie spłoszyć.Kiedy w końcu odeszliśmy od fok, Phoebe nie chciała iść ze mną, ale trzymała się w pobliżu.Ja szedłem jednym skrajem chodnika, ona - drugim.Nie było to wielkie osiągnięcie, ale bądź co bądź postęp; nie dzieliło nas już pół świata jak przedtem.Zawędrowaliśmy tak w głąb zoo, do misiów, na tę ich górkę, ale nie bawiliśmy tam długo, bo niewiele było do oglądania
[ Pobierz całość w formacie PDF ]