[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Parnell, obserwując jej twarz, ponuro potrząsnął głową.- Jest pani pewna?- Nigdy jeszcze nikogo nie zabiłam i, na miłość boską, nie za­mierzam zaczynać od moich własnych ludzi.Parnell przyjął to do wiadomości, lekko wzruszając ramionami.Nie do końca udało mu się ukryć ulgę, jaka go ogarnęła.- Poza tym mam po co żyć.Ta wojna nie może trwać wiecznie.- Ktoś w domu? - spytał.A kiedy jej oczy powróciły do ekranów czytników, dodał w przebłysku intuicji: - A może gdzieś tam, w prze­strzeni?- Właśnie.Gdzieś tam.Ze współczuciem pokiwał głową.- Ciężko to znieść.- Badając wzrokiem nieruchomy profil Cordelii, dodał pocieszająco: - Ale ma pani rację, wcześniej czy później nasi chłopcy zdmuchną z nieba tych drani.Cordelia odruchowo odparła “Ha!” i potarła twarz palcami, próbując pozbyć się napięcia.Przed jej oczami pojawiła się nagle wizja wielkiego okrętu wojennego pękniętego na pół, wysypującego z siebie żywe wnętrzności niczym monstrualny strąk.Zamarznięte sterylne nasiona, szybujące w bezwietrznej przestrzeni, wydęte po dekompresji, wirujące na wieki.Czy po czymś takim dałoby się roz­poznać twarz? - pomyślała.Razem z fotelem odwróciła się od Parnella dając mu znać, że rozmowa skończona.Po godzinie wziął ich na hol barrayarski statek kurierski.Najpierw poczuła znajomą woń - zapach metalu i oleju maszy­nowego oraz ozonu, przywodzący na myśl męską szatnię - przesycającą atmosferę barrayarskiego krążownika.Dwaj wy­socy, odziani w czerń żołnierze, którzy eskortowali ją, trzymając mocno pod ramię, przeprowadzili Cordelię przez ostatnie wąskie owalne drzwi.Domyśliła się, że dotarli do więziennej części okrętu flagowego.Cała piątka Betan została bezlitośnie rozebrana, szczegółowo, wręcz z paranoiczną dokładnością, przeszukana i zbadana przez lekarzy.Następnie holografowano ich, pobrano wzory siat­kówki, zidentyfikowano i wydano bezkształtne pomarańczowe piża­my.Mężczyźni zostali pojedynczo odprowadzeni do swych cel.Mimo pocieszających słów, jakimi wcześniej starała się uspokoić Parnella, Cordelia z przerażeniem wyobraziła sobie, jak Barrayarczycy poddają jej ludzi przesłuchaniom, wdzierając się coraz głębiej w poszukiwaniu informacji, których tamci nie posiadali.Tylko spo­kojnie, podpowiadał rozsądek.Z pewnością oszczędzą ich, aby do­konać wymiany jeńców.Strażnicy wyprężyli się nagle.Odwróciwszy głowę, Cordelia uj­rzała wysokiego barrayarskiego oficera wkraczającego do komory przejściowej.Dostrzegła nigdy dotąd nie widziane jaskrawożółte na­szywki na kołnierzu ciemnozielonego munduru.Wstrząśnięta uświa­domiła sobie, że oznaczają kontradmirała.Wiedząc, jaki ma stopień, natychmiast zorientowała się, z kim ma do czynienia i uważnie przyj­rzała się mężczyźnie.Vorrutyer, tak się nazywał.Współdowódca floty barrayarskiej, wraz z następcą tronu, księciem Sergiem Vorbarrą.Przypuszczała, że to on naprawdę dowodzi.Słyszała, że ma zostać następnym mini­strem wojny Barrayaru.A zatem tak wygląda wschodząca gwiazda.W pewnym sensie nieco przypominał Vorkosigana.Był troszkę wyższy przy podobnej wadze, choć u niego w mniejszym stopniu skła­dały się na nią kości i mięśnie, zastąpione tłuszczem.Miał także ciem­ne włosy, nieco bardziej skręcone i nie tak mocno poznaczone siwizną.Był w podobnym wieku i zdecydowanie przewyższał Vorkosiga­na urodą.Miał także zupełnie inne oczy.Ciemne, aksamitnobrązowe, otoczone długimi czarnymi rzęsami; zdecydowanie najpiękniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widziała w męskiej twarzy.Ich widok urucho­mił w jej mózgu cichy, podświadomy alarm.Myślałaś, że stawiłaś już dziś czoło strachowi, ale myliłaś się.Dopiero teraz poznasz prawdziwe przerażenie.Strach pozbawiony podniecenia i nadziei.Dziwne, bo­wiem oczy te winny ją pociągać.Odwróciła wzrok, powtarzając stanow­czo w duchu, że niepokój i natychmiastowa niechęć do tego człowie­ka to tylko nerwy.Czekała.- Jak się nazwasz, Betanko? - warknął.Cordelia poczuła, że ogarniają dziwne wrażenie déjŕ vu.Usiłując odzyskać równowagę zasalutowała i oznajmiła energicznie:- Kapitan Cordelia Naismith, Betańskie Siły Ekspedycyjne.Wy­pełniamy misję bojową.Jesteśmy żołnierzami.- Rzecz jasna nie zro­zumiał tego prywatnego dowcipu.- Ha.Rozbierzcie ją i odwróćcie.Cofnął się, nie spuszczając z niej oczu.Dwóch uśmiechniętych żołnierzy posłuchało rozkazu.Nie podoba mi się to wszystko.Zmusi­ła się do przybrania obojętnej miny, sięgając po ukryte źródła opano­wania.Spokojnie.Spokojnie.Ten człowiek chce cię zdenerwować.Wi­dzisz to w jego oczach, jego głodnych oczach.Spokojnie.- Trochę stara, ale nada się.Przyślę po nią później.Strażnik cisnął jej piżamę.Cordelia ubierała się powoli, aby zi­rytować ich tą odwrotnością striptizu, dokładnymi, kontrolowanymi ruchami, pasującymi bardziej do japońskiej ceremonii parzenia her­baty.Jeden z żołnierzy warknął, drugi pchnął ją szorstko w plecy pro­wadząc do celi.Uśmiechnęła się kwaśno, widząc, że odniosła sukces i pomyślała: cóż, przynajmniej choć trochę kontroluję jeszcze swoją przyszłość.Czy mam przyznać sobie dodatkowe punkty, jeśli uda mi się ich zmusić do pobicia mnie?Strażnicy wepchnęli ją do metalowej klitki i zostawili samą.Cor­delia dla własnej rozrywki kontynuowała swą grę.Klęknęła wdzięcz­nie na podłodze, poruszając się tak samo jak przedtem.Prawy palec u nogi spoczął na lewym, tak jak powinien, ręce leżały bez ruchu na udach.Ich dotknięcie przypomniało Cordelii o miejscu na lewej nodze pozbawionym wszelkiej wrażliwości na ciepło, zimno, ból, na­cisk.Zawdzięczała je swemu ostatniemu zetknięciu z barrayarską armią.Siedząc z półprzymkniętymi oczami pozwoliła swym myślom odpłynąć w nadziei, że jej prześladowcy uznają to za głęboką, może wręcz niebezpieczną medytację.Nawet udawana agresja jest lepsza niż nic.Po jakiejś godzinie ciszy, kiedy nie przywykłe do klęczącej pozy­cji mięśnie protestowały coraz bardziej, strażnik powrócił.- Admirał cię wzywa - stwierdził lakonicznie.- Chodź.Ze strażnikami u boków ponownie odbyła wędrówkę przez cały statek Jeden z żołnierzy uśmiechał się szeroko i rozbierał ją wzrokiem, drugi patrzył z litością, co było znacznie bardziej niepokojące.Zaczęła się zastanawiać czy przypadkiem czas spędzony z Vorkosiganem nie sprawił, że zaczęła lekceważyć ryzyko związane z niewolą.Wreszcie dotarli na teren kwater oficerskich i zatrzymali się przed owalnymi metalowymi drzwiami, jednymi z rzędu identycznych drzwi.Uśmiech­nięty strażnik zapukał i głos ze środka polecił mu wejść.Ta kabina admiralska bardzo różniła się od jej surowej kwatery na pokładzie “Generała Vorkrafta”.Po pierwsze, między dwoma są­siednimi pokojami usunięto ściany, potrójnie powiększając kajutę, którą wypełniały luksusowe osobiste sprzęty.Kiedy weszła, admirał Vorrutyer podniósł się z wyściełanego aksamitem fotela, jednakże Cordelia wiedziała, że nie jest to oznaka szacunku.Z chytrą miną obszedł ją naokoło, podczas gdy stała w milcze­niu; Vorrutyer obserwował, jak jej spojrzenie wędruje po pokoju.- Spora odmiana po celi, prawda? - zagadnął.Na użytek strażników odparła:- Czuję się jak w buduarze ladacznicy.Uśmiechnięty strażnik zakrztusił się, drugi roześmiał się w głos, urwał jednak szybko, dostrzegając wściekłe spojrzenie Vorrutyera.Nie było to aż tak zabawne, pomyślała ze zdziwieniem Cordelia.Jej uwagę przyciągnęły pewne szczegóły wyposażenia i po chwili uświa­domiła sobie, że stwierdzenie było celniejsze niż sądziła.Na przykład ta rzeźba, w kącie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl