[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W głębi łazienki pogrążony w półśnie Bothari poruszył się nie­spokojnie, po czym, ku przerażeniu Cordelii, zaczął chrapać.Po­rucznik Illyan zgiął się w pół w napadzie głośnego kaszlu.- Przepraszam - wykrztusił i wycofał się do łazienki, starannie zamykając za sobą drzwi.Włączył światło i posłał Cordelii przerażo­ne spojrzenie.Odpowiedziała mu pełnym rozpaczy grymasem.Z trudem obrócili na bok bezwładne ciało Bothariego, póki znów nie zaczął spokojnie oddychać.Cordelia uniosła oba kciuki i porucz­nik skinął głową, po czym wyszedł na zewnątrz.Książę opuścił już kwaterę Vorkosigana.Admirał Vorhalas pozostał jeszcze przez chwilę, aby zamienić parę słów ze swym podwładnym.-.na piśmie.Podpiszę go przed odlotem.- Przynajmniej nie leć tym samym statkiem - prosił z powagą Vorkosigan.Vorhalas westchnął.- Doceniam, że próbujesz zdjąć mi z karku ten ciężar, ale po śmier­ci Vorrutyera - dzięki ci za nią, Boże - ktoś musi posprzątać to bagno.Książę nie zgadza się na ciebie, więc wygląda na to, że muszę to być ja.Czemu nie możesz wyżywać się na żołnierzach, jak normalni ludzie, za­miast jak wariat atakować swych przełożonych? Widząc, jak spokojnie znosisz wybryki Vorrutyera sądziłem, że wyleczyłeś się już z tego.- Wszystko to nie ma już teraz żadnego znaczenia.Jego śmierć rozwiązała problem.- Amen.- Vorhalas odruchowo uczynił gest odpędzający złe moce.Bez wątpienia był to relikt dzieciństwa, zwyczaj pozbawiony prawdziwej wiary.- A tak przy okazji, co to jest kolonia trędowatych? - spytał za­ciekawiony Vorkosigan.- Nigdy nie słyszałeś tego określenia? Cóż, chyba nawet wiem, dlaczego.Ani razu nie zastanawiałeś się nad tym, czemu wśród two­jej załogi znajduje się zawsze tak wysoki procent nieudaczników, nie­poprawnych awanturników i ludzi nie nadających się do służby?- Nie spodziewałem się, że dostanę śmietankę.- W dowództwie nazywali to kolonią trędowatych Vorkosigana.- Ze mną samym jako głównym trędowatym? - Vorkosigan spra­wiał wrażenie bardziej rozbawionego niż urażonego.- No cóż, jeśli to byli najgorsi ludzie z naszej armii, może jednak unikniemy klę­ski.Uważaj na siebie.Nie mam ochoty zostać jego zastępcą.Vorhalas zachichotał i uścisnęli sobie dłonie.Admirał ruszył do drzwi, nagle jednak przystanął.- Czy sądzisz, że zorganizują kontratak?- Mój Boże, oczywiście, że tak.To nie jakiś wysunięty posteru­nek graniczny.Ci ludzie walczą o swoje domy.- Kiedy?Vorkosigan zastanowił się przez chwilę.- Po tym, jak zaczniecie wyładunek wojsk, ale zanim jeszcze go zakończycie.Czy sam postąpiłbyś inaczej? To najgorszy moment na zorganizowanie odwrotu.Załogi nie mają pojęcia: startować czy lą­dować, statki macierzyste rozpraszają się i uciekają przed ogniem atakujących, niezbędne zapasy w ogóle nie zostają wyładowane, sy­stem dowodzenia szwankuje; całą operacją kieruje niedoświadczony dowódca.- Już trzęsę się ze strachu.- Spróbuj jak najdłużej odwlekać start.I upewnij się, że dowód­cy oddziałów naziemnych znają dokładnie plany odwrotu.- Książę ma odmienne plany.- Tak.Nie może się doczekać chwili, gdy poprowadzi defiladę.- Co radzisz?- Nie jestem twoim dowódcą, Rulfie.- To nie moja wina.Poleciłem twoją osobę cesarzowi.- Wiem.Nie przyjąłem propozycji.Zamiast tego zarekomendo­wałem ciebie.- I skończyło się na tym przeklętym sodomicie Vorrutyerze.- Vorhalas ponuro potrząsnął głową.- Coś tu nie gra.Vorkosigan podprowadził go łagodnie do drzwi.Gdy jego gość wyszedł, odetchnął z ulgą, ale pozostał w miejscu, najwyraźniej my­śląc o przyszłości.Po chwili uniósł wzrok i spojrzał z bólem na sto­jącą w drzwiach łazienki Cordelię.- Słyszałem, że kiedy starożytni Rzymianie organizowali triumf dla uczczenia zwycięzcy, u jego boku zawsze jechał ktoś, kto szeptał mu do ucha, by pamiętał, że jest śmiertelny i że czeka go śmierć tak samo jak innych.Starożytni Rzymianie pewnie też uważali go za uciążliwego nudziarza.Cordelia milczała.Vorkosigan i Illyan zniknęli w łazience, aby wydostać Bothariego z ciasnej prowizorycznej kryjówki.Byli już w drzwiach, kiedy Vor­kosigan zaklął.- On nie oddycha.Illyan syknął przez zęby.Pospiesznie położyli Bothariego na podłodze.Vorkosigan przyłożył ucho do piersi sierżanta i pomacał jego szyję, szukając pulsu.- Sukinsyn.- Obiema pięściami uderzył mocno w mostek Bo­thariego, po czym znów zaczął nasłuchiwać.- Nic.Vorkosigan wstał z groźną miną.- Illyanie, idź poszukaj tego, od kogo dostałeś te jaszczurcze siki.Niech natychmiast da ci antidotum.Szybko.I dyskretnie.Bar­dzo dyskretnie.- Ale jak.Co, jeśli.Czy nie powinien pan.Czy warto.- zaczął Illyan.Bezradnie rozłożył ręce i umknął na zewnątrz.Vorkosigan spojrzał na Cordelię.- Pchasz czy dmuchasz?- Wolę pchać.Uklękła obok Bothariego, zaś Vorkosigan podszedł do jego głowy, przechylił ją do tyłu i zaaplikował sierżantowi haust powietrza.Cordelia przycisnęła krawędzie dłoni do mostka mężczyzny i pchnęła z całych sił, ustalając rytm.Raz, dwa, trzy, oddech, i jeszcze raz, i jeszcze.Nie przestawaj.Po krótkim czasie jej ramiona zaczęły drżeć, na czoło wystąpił pot.Czuła, jak z każdym pchnięciem końce pękniętych żeber ocierają się o siebie; kłucie w klatce piersiowej stawało się nie do zniesienia.- Musimy się zamienić.- Świetnie.Zaczyna brakować mi tchu.Zamienili się miejscami, Vorkosigan przejął masaż serca, Cor­delia zacisnęła palce na nosie Bothariego i schyliła się do jego ust.Wargi sierżanta były wilgotne od śliny Vorkosigana.Ta straszliwa pa­rodia pocałunku wstrząsnęła nią, jednakże wymiganie się od obo­wiązku było nie do pomyślenia.Oboje kontynuowali próby ocuce­nia Bothariego.Wreszcie pojawił się zdyszany porucznik Illyan.Natychmiast ukląkł obok ciała i przycisnął do tętnicy szyjnej nową ampułkę.Nic się nie stało.Vorkosigan nie przestawał naciskać piersi sierżanta.Nagle Bothari zadrżał, po czym zesztywniał, wyginając plecy w łuk.Odetchnął raz, płytko, po czym znów znieruchomiał.- No, dalej - rzuciła Cordelia na wpół do siebie.Z ostrym spazmatycznym świstem nieprzytomny mężczyzna znów zaczął oddychać, urywanie, lecz w miarę regularnie.Cordelia usiadła ciężko na podłodze i spojrzała na niego z pozbawionym radości trium­fem.- Cholerny męczennik.- Myślałem, że takie rzeczy mają dla ciebie znaczenie - zauwa­żył Vorkosigan.- Tylko w sensie abstrakcyjnym.Najczęściej jednak miotam się w mroku wraz z resztą stworzenia, wpadając na różne rzeczy i zasta­nawiając się, czemu to tak bardzo boli.Vorkosigan również zerknął na Bothariego, jego twarz ociekała potem.Nagle zerwał się na równe nogi i podbiegł do biurka.- Protest.Muszę go napisać i umieścić w oficjalnych aktach przed odlotem Vorhalasa albo na nic się nie zda.- Osunął się na krzesło i zaczął gwałtownie stukać w klawiaturę.- Czemu to takie ważne? - spytała Cordelia.- Cii.Później.Przez dziesięć minut pisał jak oszalały, po czym posłał elektro­niczny impuls w pogoni za dowódcą.Tymczasem Bothari oddychał coraz głębiej, choć jego twarz za­chowała trupi bladozielony odcień.- I co teraz? - rzuciła Cordelia.- Czekamy.Módl się, żeby dawka była właściwa - Vorkosigan spoj­rzał z irytacją na Illyana - i żeby nie dostał po niej ataku szału.- Czy nie powinniśmy zastanowić się nad jakąś metodą wydosta­nia ich stąd? - zaprotestował Illyan [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl