[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.228Mówiąc to, głaskał konia, który był właśnie w chwili rozwoju swej siły i piękności, leczwidząc, że uzdrowione kobiety zatrzymały się opodal, zwrócił ku nim oczy.Były mu te kobiety całkiem nieznane, zajmowały go więc jedynie jako okazy, które mumiały pomóc do rozwiązania tajemnicy, tak dawno gnębiącej jego niepewny umysł.Naglespojrzał na osobę, stojącą u białej skały i zakrywającą twarz rękoma. Na Boga, czyżby to była Amra? rzekł sam do siebie.Z tą myślą minął matkę i siostrę, nie poznawszy ich, i stanął przed sługą. Amro! rzekł Amro! Co tu robisz?Pobiegła ku niemu, padła na kolana, a łkając, nie zdołała wymówić słowa z bojazni i rado-ści. O panie, panie! Jakże dobrym jest Bóg twój i mój.Trudną do określenia jest siła współczucia, która sprawia, że bierzemy udział w próbach idoświadczeniach, co szamocą dolą drugich: Ona to zespala nas z nimi, że ich cierpienia i ra-dość stają się naszymi.Tak i Amra, choć twarz zakryła rękoma, choć trędowate nie rzekły isłowa, dzieliła ich uczucia.Jej zachowanie, słowa, wszystko to pozwoliło odgadnąć Ben-Hurowi jakby przeczuciem, że jej obecność łączy się z obecnością kobiet, które właśnie cominął.Czuł, że jest między nimi jakiś związek, obrócił się ku nim w chwili, gdy powstały zziemi.Tu serce jego stanęło, jakby wrósł w ziemię oniemiał z przerażenia.Kobieta, którą ujrzał przed Nazarejczykiem, stała z rękoma złożonymi i oczyma wzniesio-nymi ku Niebu.Samo przeobrażenie już było dostateczną niespodzianką, przecież powód jegowzruszenia, jakże był inny! Czyż mógł się mylić? Nigdy nie zdarzyło mu się widzieć kogośpodobniejszego do matki, takiej, jaką była w chwili, gdy mu ją Rzymianie wydarli.Jednatylko zachodziła różnica włosy jej przyprószyła siwizna, przypominając minione lata, któ-rych cud zatrzeć nie potrzebował.Kogóż widzi obok niej? Wszak to Tirza, piękna, rozwi-nięta, ale prawie ta sama, co z nim stała przy balustradzie w owym pamiętnym dniu.Sądził,że nie żyją, z czasem przyzwyczaił się do tej myśli, opłakiwał je, ale w snach i marzeniach niemiały już wyraznego kształtu.Zaledwie swym oczom wierząc, położył rękę na głowie sługi ispytał drżącym głosem: Amro, Amro, mojaż to matka? Tirza to?.Powiedz, czy mnie wzrok nie myli? Mów do nich, panie mój, mów do nich! rzekła.Nie czekał już dłużej, pobiegł z wyciągniętymi rękoma, wołając: Matko, matko! Tirzo!Oto jestem.Słyszały jego wołanie, biegną ku niemu z okrzykiem! Nagle stanęła matka, w chwili gdy zust jej dobyło się słodkie imię: Juda, synu! i dodała dawną przestrogę: cofnij się, bo nie-czyste! nieczyste!Nie był to wyraz przyzwyczajeniem wywołany, raczej płynący z obawy macierzyńskiejmiłości.W swoje uzdrowienie wierzyła najzupełniej, ale bała się, czy w szatach nie ukrywasię zaraza.Myśl ta daleką była od serca syna, nikt nie byłby go powstrzymał, i za chwilęwszyscy troje, tak długo rozłączeni, padli sobie w objęcia.Pierwsza ocknęła się matka, mówiąc: Niech nas nie kala niewdzięczność: wśród szczęścia pomnijmy o Tym, który nam je da-rował i złóżmy podziękę Jemu, któremu tyle zawdzięczamy!Upadli wszyscy wraz z Amrą na kolana, a modlitwa matki była jako psalm dziękczynny.Tirza z głębokim przejęciem powtarzała każdy wyraz, czynił to i Ben-Hur, ale nie z tak czy-stym umysłem i nie z taką wiarą.Wstawszy, zapytał: W Nazarecie, kędy się urodził mienią Go ludzie synem cieśli.Kimże jest? Oczy matkispoczęły na synu z dawną tkliwością, i odparła mu, jak to uczyniła przed chwilą na pytanieNazarejczyka: Mesjaszem. Skądże Jego moc?229 Skąd? Czy nie widzisz, jaki z niej robi użytek? Czy widziałeś, aby kiedykolwiek robił co złego? Nie. Oto dowód, że siła i moc Jego od Boga jest!Niełatwo to pozbyć się wszystkich nadziei, dla których się od lat pracowało i które się wduszy pieściło; a chociaż przyznawał, że próżność tego świata niczym jest dla Chrystusa, pra-gnienie chwały nie pozwalało mu poddać się.Chciał wierzyć w Chrystusa podług siebie, jakto tylu ludzi robi po wsze czasy, mimo że stokroć byłoby lepiej, gdybyśmy podług Chrystusa,a nie podług siebie wierzyli.Matka pierwsza pomyślała o obowiązkach życia codziennego, pytając: Cóż dalej czynić mamy? Dokąd pójdziemy, synu mój?Ben-Hur, napomniany tymi słowy, jął się przypatrywać ich postaciom i zauważył, że zni-kły wszelkie ślady trądu, a ciało ich było podobne ciału zdrowego dziecięcia, jak niegdyściało Naamanowe słowem, wróciły do dawnego stanu.Widząc Juda, że szata Tirzy nie do-brze okrywa jej wdzięki, zdjął swój płaszcz, a osłoniwszy nim Tirze, rzekł z uśmiechem: Wez go! Jeśli wpierw oko patrzącego obrażała twoja choroba, to niechaj teraz wzrokciekawych nie obraża ciebie.Ruchem tym odkrył miecz u boku. Czy żyjemy czasu wojny? spytała trwożnie matka. Nie. Czemuż więc nosisz broń? Broń ta może być potrzebną w obronie Nazarejczyka.Ben-Hur nie rzekł całej prawdy, ale i nie ukrywał nic. Cóż, ma nieprzyjaciół
[ Pobierz całość w formacie PDF ]