[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ich szare kombinezony były aż ciemne od potu.W drugim końcu sali znajdowało się coś, co natychmiast skupiło na sobie całąuwagę Danny ego.Ring bokserski, a na nim Lacey trenujący z jakimś czarnym kolegą.Danny stał przy windzie i patrzył, a wszystkie inne widoki, dzwięki i zapachy salistopniowo rozmywały się w jego świadomości, by w końcu zupełnie zniknąć.Każdyjego zmysł był teraz skoncentrowany na Laceyu.Chłopak był wyraznie dobry.Poruszał się po ringu, jak gdyby się ślizgał na łyżwach.Jego lewy prosty był szybki i gdy trafił celu, głowa jego partnera odskakiwała do tyłu.W pewnej chwili przebił się ze swym prawym przez gardę przeciwnika i posłał go nadeski.209Obejrzawszy się, zobaczył Danny ego i pomachał mu ręką.Jego czarne ciało błysz-czało od potu, a na twarzy gościł szeroki uśmiech, sprawiając, że chłopiec wyglądał nabezzębnego z uwagi na gumowy ochraniacz wypełniający mu usta. Hello, Danny!Danny obejrzał się i zobaczył stojącego obok siebie Alana Petersona. Cześć! rzucił mu niechętnie. Obserwujesz mistrza? Słyszałem, że wytypowali cię do następnego meczu. Aha. Danny wciąż patrzył tylko na Laceya.Na ringu był już inny chłopiec i dostawał od Laceya straszne lanie. Byłeś wczoraj w szpitalu? spytał znów Alan. Kursują plotki na ten temat. Aha. Danny nie odrywał oczu od Laceya. Jesteś chory? To znaczy, czy ci to nie przeszkodzi w meczu? Jak ktoś jest chory,nie może przecież walczyć. Nie jestem. Ale przecież.Lacey posłał swego partnera na deski, używając tym razem lewego sierpowego. Nie jestem chory powtórzył Danny gniewnie. Będę z nim walczył pierw-szego. W porządku rzekł Alan. Nie chciałem cię urazić.Ale to będzie twój po-grzeb.Przez gwar sali przebił się głos megafonu! DANIEL FRANCIS ROMANO.PROSZ SI ZGAOSI NATYCHMIAST DOBIURA DOKTORA TENNY EGO.Danny poczuł coś w rodzaju ulgi.Nie miał zamiaru dłużej siedzieć w sali gimna-stycznej, a z drugiej strony nie chciał, by jego wyjście wyglądało jak rejterada.Terazmiał pretekst, aby wyjść z zachowaniem twarzy. Zaprowadzę cię tam zaofiarował się Alan. Sam trafię odparł Danny.VIIDanny, znalazłszy się na zewnątrz gmachu mieszczącego salę gimnastyczną, musiałzapytać o drogę.W końcu znalazł budynek, który chłopcy zwali biurem od frontu.Byłmniejszy niż inne gmachy, miał tylko trzy piętra.Napis nad głównymi drzwiami głosił:210ADMINISTRACJADanny nie był całkiem pewny, czy wie, co to znaczy.Za drzwiami znajdowało się coś w rodzaju lady, a za nią siedziała dziewczyna i ob-sługiwała centralę telefoniczną.Uznał, że się starzeje.Musiała być już po trzydziestce.Czytała jakąś książkę i chrupała jabłko. Gdzie jest biuro doktora Tenny ego? spytał.Dziewczyna przełknęła kawałek jabłka. Biuro doktora Tenny ego to są pierwsze drzwi na lewo w tym korytarzu. Zrobiła uprzejmy ruch ręką.Danny udał się we wskazanym kierunku i zatrzymał przed drzwiami, na którychwidniał napis:DR J.TENNY, DYREKTOR.Zamiast zapukać, wrócił do telefonistki.Znów była pochylona nad książką, zwró-cona tyłem.Dopiero teraz zauważył, że między pulpitem lady a sufitem była zainstalo-wana plastikowa płyta ochronna.Niby kuloodporne szkło.Zastukał w nią.Kobieta podskoczyła i obejrzała się w jego stronę, nieomal upuszczając na podłogętrzymaną na kolanach książkę. Hej krzyknął Danny. Czy Tenny jest szefem tego wszystkiego? Powiódłręką po budynkach widocznych za drzwiami holu. Ten Ośrodek to był pomysł doktora Tenny ego odparła. On walczył o jegopowstanie i o to, żeby pozostał taki, jaki jest.Oczywiście, on też nim kieruje.Wyglądała na oburzoną jego pytaniem. Och.Och, dziękuję.Danny powrócił do drzwi i zapukał. Proszę rozległo się z głębi pokoju.Gabinet Joego był mniejszy niż pokój Danny ego.Wszędzie leżały jakieś papiery na biurku, na stole za biurkiem, nawet na półkach dużego regału, wypełniającegojedną ścianę.W głębi stały sztalugi z na wpół wykończonym obrazem.Na podłodzeobok sztalug walały się pędzle i tubki z farbami.Joe przechylił się do tyłu na swym krześle i zerkał na Danny ego nieco bokiemz uwagi na ostro pachnący dym, który unosił się z cygara trzymanego przezeń w zę-bach. Jak się czujesz? Okay. Usiądz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]