[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wtedy tkwiły tu masywne metalowe drzwi, alenie było ich tu teraz, choć je widziałem.Drzwi zostały zdjęte z zawiasów, rozmontowa-ne, wyciągnięte, pocięte i stopione, zamieniły się w łyżki, chochle, pinezki i aparaty or-todontyczne.Teraz miałem przed sobą czyste złudzenie, mogłem przejść przez nie rów-nie łatwo, jak przeszedłem przez pajęczynę rozpiętą na werandzie bungalowu w Umar-łym Miasteczku.Wcale nie zamierzałem opuścić sali, chciałem tylko przekonać się, że drzwi są iluzją.Ruszyłem w stronę wyjścia.Po dwóch krokach zakręciło mi się w głowie, omal nie ru-nąłem na ziemię z siłą, która złamałaby mi nos i wybiła dość zębów, by wprawić mojegodentystę w euforię.Na szczęście w krytycznym momencie udało mi się odzyskać rów-nowagę.Rozstawiłem szeroko nogi i wcisnąłem stopy w podłogę, jakbym chciał spraw-dzić wytrzymałość gumowych podeszew.Oczywiście pokój nawet nie drgnął, choć ja czułem się jak maleńki statek na roz-szalałym morzu.Ruch był tylko moim subiektywnym odczuciem, świadectwem nara-stającej dezorientacji.141Wpatrując się w drzwi z takim napięciem, jakbym chciał usunąć je stamtąd jedynieza pomocą siły woli, zastanawiając się jednocześnie, czy nie powinienem opaść na ko-lana i posuwać się na czworaka, zauważyłem pewien dziwny detal.Drzwi umocowanebyły na jednym długim zawiasie, który musiał mieć od ośmiu do dziesięciu cali średni-cy.Zawias osłonięty był warstwą grubej blachy, jakby dla ochrony przed kimś, kto ze-chciałby otworzyć drzwi z tej strony, podważając go czy niszcząc.Ta owalna sala i przy-legająca do niej śluza zostały zaprojektowane tak, by mogły wytrzymać bardzo wysokieciśnienie i zatrzymać w swym wnętrzu wszelkie szkodliwe substancje; wszystko jednakwskazywało na to, że miały także służyć przynajmniej w pewnych okolicznościachza więzienie.Do tej pory fantastycznym pokazom barwnych świateł nie towarzyszył żadendzwięk.Teraz, choć powietrze pozostało całkiem nieruchome, w sali podniosło się po-nure, głuche wycie wiatru, podobne do tego, jakie słyszy się czasem na wielkich pustychrówninach.Spojrzałem na Bobby ego.Pomimo tatuaży świateł i cieni, które przepływały nie-ustannie po jego twarzy, widziałem wyraznie, że i on jest zaniepokojony. Słyszysz? spytałem. Nie podoba mi się to. Mnie też przytaknąłem, w pełni się z nim zgadzając.Jeśli dzwięk ten był halucynacją, podobnie jak drzwi, to przynajmniej słyszeliśmygo obaj.Mogliśmy pocieszać się choć kiepskie to było pocieszenie że jeśli oszale-jemy, to razem.Niewyczuwalny wiatr stał się głośniejszy, teraz niósł w sobie jeszcze inne dzwięki.Nadal słyszałem posępne wycie, jednak dołączył do niego jeszcze szum silnej wichurytargającej korony drzew, zwiastuna burzy, wściekłej i groznej.Wycie, jęki, mamrotaniei szelesty.I samotne, jednostajne pogwizdywanie wiatru, który gra na pustych rynnach,jakby były to wielkie metalowe flety.Kiedy w tym chórze wiatrów usłyszałem pierwsze słowa, pomyślałem, że to tylkozłudzenie, jednak z każdą chwilą stawały się głośniejsze, wyrazniejsze.Głosy mężczyzn:pięć, sześć, może więcej.Metaliczne, przytłumione, jakby ktoś stał po drugiej stroniedługiej, stalowej rury.Urywane, niekompletne zdania przerywane wyładowaniami elek-trycznymi, dochodzącymi z krótkofalówek, a może z radia..gdzieś tutaj, właśnie tutaj..szybciej, na miłość boską!..daj nie...osłaniaj mnie, Jackson, osłaniaj mnie..Przybierająca na sile kakofonia była równie dezorientująca jak światła strobosko-powe i cienie, które przemykały dokoła niczym cały legion oszalałych nietoperzy.Niepotrafiłem określić, skąd właściwie dochodzą niesamowite głosy.142.zebrać się tutaj.bronić się w grupie...żeby tłumaczyć...trzymajcie się razem, do diabła.ruszcie dupy..teraz, teraz tłumacz!..przekręćcie to..Duchy.Słuchałem duchów.Ci ludzie byli teraz martwi, nie żyli, odkąd to miejscezostało opuszczone, a to były ich ostatnie słowa przed śmiercią.Nie wiedziałem dokładnie, co stanie się z tymi mężczyznami, jednak słuchając ichgłosów, byłem pewien, że czeka ich jakiś straszliwy los, a całe to wydarzenie odgrywanejest raz jeszcze na jakiejś duchowej płaszczyznie.Tajemnicze głosy wydawały się coraz bardziej zaniepokojone, mężczyzni mówilijeden przez drugiego:.przekręćcie to!..słyszycie je? Słyszycie? Nadchodzą!..pospieszcie się.do diabła...stało.Jezu..co się stało?.Teraz już krzyczeli, zachrypnięte rozhisteryzowane głosy pełne były nieopisanegoprzerażenia. Przekręćcie to! Otwórzcie!. Zabierzcie nas stąd!. O Boże.Boże, Boże!. ZABIERZCIE NAS STD!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]