[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Pózniej  ciągnął pożądliwym szeptem, wszystkie sny skupiły się na mojejwnuczce, Brendzie.Ma dziesięć lat.Zliczna dziewczynka.Prześliczna.Taka szczupła201 i wdzięczna.Co za rzeczy robię jej w tych snach! Ach, co to są za rzeczy! Nie jesteśw stanie wyobrazić sobie aż takiej brutalności.Takiej wyjątkowej, rozpustnej zmysłowo-ści.A gdy się budzę.nie ma słów, by opisać moje szczęście.Nieziemskie.Upojne.Leżęw łóżku obok żony, która śpi nie wiedząc, jakie dziwne obsesje mną rządzą, która nigdysię o nich nie dowie, a mnie rozsadza świadomość, że absolutna wolność jest na wycią-gnięcie ręki, mogę jej doświadczyć, kiedy tylko zechcę.W każdej chwili.W przyszłymtygodniu.Jutro.Teraz!W górze przemówił milczący dotąd wawrzyn, jakby szybko jeden po drugim ode-zwały się spiczaste zielone listki, poddane zbyt wielkiemu ciężarowi zgęstniałej mgły.Każdy strącał pojedynczą wilgotną nutę i drgnąłem na ten nagły dzwięk werbelka opa-słych kropli tłukących o samochód, na wpół zaskoczony, że to co spłynęło w dół szybyi w poprzek maski, nie jest krwią.Mocniej zacisnąłem dłoń na glocku.Po tym, co Stevenson mi powiedział, nie wy-obrażałem sobie, by jakimś cudem wypuścił mnie żywego.Lekko zmieniłem pozycję nie wzbudzając w nim podejrzeń  na bardziej dogodną, gdybym musiał strzelać. W zeszłym tygodniu  szeptał  Kyra i Brandy przyszły do nas na kola-cję i nie mogłem oderwać oczu od małej.Wystarczyło mi na nią popatrzeć i w wy-obrazni widziałem ją nagą, jak w moich snach.Tak szczupłą.Tak delikatną.Bezbronną.Podnieciłem się tą bezbronnością, delikatnością, słabością i musiałem ukryć mój stanprzed Kyrą i Brandy.Przed Louisą.Chciałem.chciałem.musiałem.Jego nagły szloch mnie zaskoczył.Kolejny raz targnęły nim fale żalu i rozpaczy, jakna początku naszego spotkania.Te jego niesamowite potrzeby, obsceniczne pożądaniezatonęły w przypływie słabości, żałości i nienawiści do samego siebie. Jakaś część mnie chce, żebym się zabił  wyznał  ale tylko mniejsza część,mniejsza i słabsza, cząsteczka mojego dawnego ja.Potwór, którym się stałem, nigdy sięnie zabije.Nigdy.Jest zbyt żywotny.Uniósł do ust i wcisnął między zęby dłoń zwiniętą w pięść, tak mocno gryząc palce,że nie byłbym zaskoczony, gdyby ssał własną krew; usiłował zdusić łkanie; najbardziejrozdzierające, jakie kiedykolwiek słyszałem.W człowieku, którym się stał, nie było cienia spokoju i opanowania, nadają-cych zwykle Lewisowi Stevensonowi tak wiarygodny polor władzy i sprawiedliwości.Przepływały przezeń niekontrolowane emocje, gwałtownym, rwącym nurtem, fala zafalą, bez chwili uspokojenia.Mój lęk ustąpił miejsca litości.Już miałem położyć mu dłoń na ramieniu, pocieszyć,ale powstrzymałem się, bo wyczułem, że potwór, którego słuchałem chwilę temu, nieznikł ani nawet nie został skuty łańcuchami.Opuścił pięść, zwrócił ku mnie głowę, pokazując twarz wykrzywioną tak straszliwąudręką, takim przerazliwym bólem, że nie mogłem na niego patrzeć.On też odwróciłwzrok, znów patrzył na szybę i podczas gdy wawrzyn strzelał na oślep salwami desty-latu mgły, Stevenson przestawał łkać; uspokoiwszy się mógł znów mówić.202  Od zeszłego tygodnia znajdywałem wymówki, żeby odwiedzić Kyrę, być kołoBrandy. Drżenie zniekształciło mu głos, ale szybko ustało i wrócił pożądliwy głosstwora z wyżartą duszą. I czasem, pózno w nocy, gdy ten cholerny stan znów mnienapada, kiedy czuję w środku taki lód i pustkę, że chce mi się wyć i wyć bez końca,myślę, że sposób na wypełnienie tej pustki, jedyny sposób ukrócenia tego okrop-nego ssania w bebechach.to zrobić to, co uszczęśliwia mnie we snach.I będę to robić.Wcześniej czy pózniej będę to robić.Wcześniej czy pózniej. Fala emocji przeszła cał-kowicie z winy i niepokoju w spokojną, ale demoniczną uciechę. Będę to robić i ro-bić.Rozglądałem się za dziewczynkami w wieku Brandy, właśnie dziewięcio  czyośmiolatkami, szczupłymi jak ona, ślicznymi jak ona.Będzie bezpieczniej zacząć odkogoś obcego.Bezpieczniej, ale nie mniej przyjemnie.Poczuję się dobrze.Poczuję siętak bardzo dobrze, zakosztuję władzy zniszczenia, zerwę kajdany, w które mnie zaku-li, zburzę ściany, będę całkowicie wolny, wreszcie całkiem wolny.Kiedy dopadnę jakąśdziewczynkę, to będę ją gryzć, będę ją gryzć bez końca.W snach liżę skórę dziewczynek,ma taki słony smak, a ja gryzę je i czuję ich krzyk wibrujący w moich zębach.Nawet w mdłym świetle widziałem walący puls w skroni, nabrzmiałe mięśnieszczęk i kącik ust drgający podnieceniem.Stevenson wydawał się bardziej zwierzęcyniż ludzki  lub ani ludzki, ani zwierzęcy.Zciskałem glocka tak, że ręka bolała mnie aż do barku.Nagle zdałem sobie sprawę,iż palec zacisnąłem na spuście, co groziło, że strzelę bezwiednie, chociaż nie wziąłemjeszcze Stevensona na muszkę.Zdjąłem palec ze spustu. Co to sprawiło?  zapytałem.Kiedy odwrócił do mnie głowę, w jego oczach znów zamigotał przelotny błysk.Zgasł i wzrok Stevensona stał się ponury i morderczy. Mały goniec  powiedział tajemniczo. Ot, po prostu mały goniec, którynigdy nie umrze. Dlaczego opowiada mi pan sny o tym, co zamierza zrobić jakiejś dziewczynce? Bo, cholerny świrze, mam zamiar postawić ci ultimatum i chcę, żebyś wiedział,jaka to poważna sprawa, jak niebezpieczna i jak mało mam do stracenia, i z jaką rado-ścią cię wypatroszę, jeśli cię zabiję.Są inni, którzy cię nie tkną. Bo moja matka była, jaka była. Znaczy się, już to wiesz? Ale nie wiem, co to znaczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl