[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ja ci dam twardszego od innych - powiedziała Elizabeth, wpuszczając go doprzychodni.Była wysoką pięćdziesięciolatką o ostrych rysach i szpakowatych włosach,zawsze związanych w koński ogon.Napięte mięśnie karku nadawały jej pewne podobieństwodo pani Machado.- Zostawiłem wiadomość - poinformował Jack.- Wiem.Niczego sobie.Zawsze odsłuchuję wiadomości w samochodzie -wyjaśniła.- Domyślam się, że chcesz wejść pierwszy.- Byłbym wdzięczny, Elizabeth.Usiadł w gabinecie doktor Garcii, a Elizabeth zajęła się parzeniem kawy.Jack nigdydotąd nie był tu sam.Bez skrępowania przyjrzał się fotografiom, odnotowując, że terapeutkajest na nich młodsza, niż początkowo sądził.Jeśli dzieci ze zdjęć były jej dziećmi, zapewnejuż dorosły i pozakładały własne rodziny.- Ile lat ma doktor Garcia? - zapytał, kiedy Elizabeth przyniosła mu filiżankękawy.- Sześćdziesiąt jeden.Jack nie posiadał się ze zdumienia.Wyglądała na znacznie młodszą.- A mężczyzna ze zdjęć? - podjął.- Czy to jej mąż, czy ojciec?- Był jej mężem - odrzekła Elizabeth.- Nie żyje od blisko dwudziestu lat.Zmarł,zanim ją poznałam.Być może to tłumaczyło jego widmową obecność na fotografiach: przestał byćczłonkiem rodziny, a stał się duchem, który ją nawiedza.- Nie wyszła powtórnie za mąż?- Nie.Mieszka z jedną z córek i jej rodziną.Ma tyle wnucząt, że nie sposób ichzliczyć.Okazało się, że nim Elizabeth rozpoczęła pracę u doktor Garcii, najpierw była jejpacjentką; po rozwodzie miała problemy z alkoholem i straciła prawo do opieki nadjedynakiem.Kiedy przestała pić i dostała pracę, chłopiec (obecnie nastolatek) postanowiłzamieszkać z matką.Elizabeth twierdziła, że doktor Garcia uratowała jej życie.Jack znów został sam w gabinecie; w towarzystwie zastygłej w czasie rodziny czuł sięmało znaczący.Uderzyło go, że terapeutka powiesiła w gabinecie fotografie z czasów sprzedśmierci męża, jako przestrogę przed użalaniem się nad sobą.(Zawsze powtarzała pacjentom,że żal nad samym sobą nie stanowi części terapii).%7łyj dalej, mówiły zdjęcia.Nie zapominaj o przeszłości, lecz zdobądz się naprzebaczenie.W domu córki, gdzie mieszkała jako babcia (Jack podejrzewał, że dość surowa),zapewne znajdowały się nowsze fotografie.(Przedstawiające dorosłe dzieci, niezliczonewnuki, może czworonogich ulubieńców rodziny).Jednakże w miejscu pracy, gdzie doktorGarcia pomagała cierpiącym na permanentny żal nad sobą, wyeksponowała świadectwodawnych radości i trwałego smutku.Kiedyś wspomniała Elizabeth, iż zawsze wiedziała, żejeśli wyjdzie za starszego mężczyznę, zapewne go przeżyje. Nie wiedziałam tylko, o ilelat! , dodała ze śmiechem.- Ze śmiechem? - powtórzył Jack.- Naprawdę się śmiała?- To dopiero sztuka, prawda? - odrzekła Elizabeth.Szczerość Elizabeth stanowiła kolejny przejaw swobody, który wzbudziłbydezaprobatę w Wiedniu lub Nowym Jorku.Jack był skłonny podejrzewać, że nacisk naporządek chronologiczny również nie spotkałby się ze zrozumieniem tamtejszychpsychiatrów.Na biurku doktor Garcii leżał bloczek recept.Jack uznał, że to, co chce powiedzieć,zmieści się na jednej kartce.Zwłaszcza jeśli spróbuje pisać drobnym maczkiem.Szanowna doktor Garcia,Jadę do Edynburga na spotkanie z siostrą, a może nawet z ojcem! Po powrocieopowiem Pani wszystko w porządku chronologicznym.Przykro mi z powodu Pani męża.Z poważaniem JackNastępnie przeszedł do poczekalni, gdzie opiekunka czytała książkę cztero - lubpięcioletniemu dziecku.(W świecie prowizorycznych rozwiązań Jack nigdy nie postawiłsobie pytania, dlaczego młode matki nie zostawiają po prostu dzieci w domu, pod opiekąniań).Dziewczyna uniosła wzrok, ale dziecko nie zwróciło na Jacka uwagi.Jedna z młodychmatek leżała na sofie w pozycji embrionalnej, tyłem do sali.Jej ramiona podrygiwały, aleJack nie słyszał płaczu.- Zostawiłem doktor Garcii wiadomość, leży na biurku - powiedział doElizabeth.- Czy mam jej coś przekazać? - zapytała rejestratorka.- Przekaż, że dzisiejsza wizyta nie jest konieczna - odparł.-1 że byłem wesoły.- Hm, dostrzegam tu pewną przesadę.Co powiesz na weselszy niż zwykle ?podsunęła Elizabeth.- Może być - zgodził się.- Uważaj na siebie, Jack.Nie szalej, i w ogóle.37 EDYNBURGJack miał trzydzieści osiem lat, a jego siostra Heather dwadzieścia osiem.Jak poznajesię kogoś, kogo powinno się znać przez większość życia? Jack zastosował taktykęwymijającą.Przyjechał do Edynburga dzień wcześniej, niż zapowiedział.Chciał pozałatwiaćsprawy związane z matką.To ojciec połączył go z Heather.Siostra nie miała z Alice nicwspólnego i Jack chciał, aby tak zostało.Odzwierny w Balmoral , młodzieniec w spódniczce, pierwszy zapytał Jacka, czyprzyjechał na festiwal.To pytanie miało padać jeszcze wielokrotnie.Jack zajął pokój narożny, wychodzący na Princes Street.(Miał widok na chaotyczniewyglądający park z trampoliną).Princes Street tętniła życiem: roiło się tu od ludzi z torbamina zakupy oraz turystów składających i rozkładających mapy.Z pomocą recepcjonisty Jackwynajął samochód z kierowcą, aby pojechać do Leith, na stare śmieci Alice.Było tam mniejtłoczno: najwyrazniej miejsce nie cieszyło się wielką popularnością.Kierowca miał za luzną sztuczną szczękę, nosił imię Rory i mówiąc, postukiwałzębami.Jack chciał zobaczyć Zwiętego Tomasza, gdzie Alice niewinnie śpiewała w chórze,zanim poznała Williama w kościele parafialnym w South Leith.Kościół przestał istnieć,jednakże Rory, który urodził się w Leith, znał jego historię i położenie.Od ponad dwudziestulat Zwięty Tomasz pełnił funkcję świątyni sikhów.Widok dawnego szpitala Leith, któryniegdyś tak bardzo przygnębiał Alice, że postanowiła zmienić kościół, nadal robiłprzygnębiające wrażenie.Rory poinformował Jacka, że dawny szpital jest obecnie kliniką dlapacjentów ambulatoryjnych.Nieużywaną część budynku kompletnie zaniedbano, połowaokien na parterze miała wybite szyby
[ Pobierz całość w formacie PDF ]