[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przystawał co jakiś czas, by spojrzeć na swojego syna, Joao, który siedział na sofie obitej skórą tapira, stojącej przed jedną z okalających pokój biblioteczek.Martinho - senior był śniadym, drobnym mężczyzną o cienkich kończynach, siwych włosach i głęboko osadzonych brązowych oczach.Miał orli nos, usta jak szpara i podbródek przypominający szpic buta.Nosił staromodne, czarne ubranie odpowiadające swemu stanowisku.Jego koszula lśniła idealną bielą.Gdy wymachiwał ramionami, błyskały złote spinki do mankietów.- Stałem się po prostu obiektem kpin - burknął opryskliwie.Joao w milczeniu przyjął to oświadczenie.Po całym tygodniu wysłuchiwania wybuchów swojego ojca nauczył się wartości milczenia.Spuścił wzrok i spojrzał na swoje białe spodnie mundurowe, wetknięte w wysokie po łydki buty do chodzenia po dżungli.Wszystko to było nieskazitelnie lśniące i czyste, podczas gdy jego ludzie pocili się nad wstępnym przebadaniem Serra Dos Parecis.W pokoju zaczęło się robić ciemno.Zapadał szybki, tropikalny mrok ponaglany grzmotami dobiegającymi zza horyzontu.Zanikające światło dnia rzucało błękitną, zamgloną poświatę.Błyskawica rozdarła nagle obszar nieba widoczny przez wysokie wąskie okno i wypełniła gabinet oślepiającym blaskiem.Potem nastąpił dudniący grzmot.Czujniki domu zareagowały na to włączeniem świateł wszędzie tam, gdzie byli ludzie.Gabinet wypełnił żółty blask.Prefekt zatrzymał się naprzeciw swojego syna.- Dlaczego mój własny syn, sławny szef bandeirantes z Bractwa, wyciął taką carsonicką głupotę?Joao popatrzył na podłogę między swymi butami.Walka na placu w Bahii i ucieczka przed tłumem, choć miały miejsce zaledwie tydzień temu, wydawały mu się odległą o wieczność częścią przeszłości kogoś innego.Ten dzień był świadkiem szeregu ważnych politycznych osobistości paradujących przez gabinet jego ojca.Uprzejmych pozdrowień wymienianych ze sławnym Joao Martinho i cichymi głosami toczonych konferencji z jego ojcem.Stary człowiek walczył o swojego syna.Joao wiedział o tym.Ale stary Martinho mógł walczyć tylko w sposób, który znał najlepiej: poprzez zrytualizowane układy, więzi pokrewieństwa, poruszanie nitek protekcji, manewrami za sceną, wymienianiem obietnic władzy i zjednywaniem sobie siły politycznej tam, gdzie się ona liczyła.Ani razu nie wziął pod uwagę podejrzeń i wątpliwości syna.Alvarez, Joao, ludzie z Hermosillo i każdy kto miał do czynienia z Piratiningą, był teraz otoczony złym zapaszkiem.Trzeba było naprawiać płoty.- Zaprzestać uporządkowywania? - mruknął starzec.- Odwlekać nasz Brazylijski Marsz na Zachód? Oszalałeś?Jak myślisz, w jaki sposób utrzymuję moje stanowisko? Ja! Spadkobierca hidalgów, których przodkowie rządzili pierwszymi kapitaniami! Nie jesteśmy burges, których dziadowie zostali pogrzebani przez Rui Borbosę, a mimo to ludzie nazywają mnie „Ojcem Biednych”.Nie zyskałem tego miana dzięki głupocie.- Ojcze, gdybyś tylko.- Bądź cicho! Trzymam w garści naszą panelinhę, nasz garnuszek, w którym się wesoło gotuje.Wszystko będzie w porządku.Joao westchnął.Do swojego położenia czuł zarówno °drazę jak i wstyd.Aż do tego czasu prefekt był na poły na emeryturze ze względu na słabe serce.Jak teraz niepokoić starego człowieka? Ale on trwał uparcie przy swojej ślepocie!- Zbadać, mówisz - zaszydził z niego starzec.- Co zbadać? Właśnie w tej chwili nie potrzeba nam śledztw i podejrzeń.Rząd, dzięki całotygodniowym naciskom moich przyjaciół, uznał, że wszystko jest w porządku.Są prawie gotowi obwinić za tragedię w Bahii carsonitów.- Nie mają żadnych dowodów - powiedział Joao.- Sam to przyznałeś.- W czas taki jak ten dowody nie mają żadnego znaczenia - odparł jego ojciec.- Jedyne, co się liczy to to, że odsuwamy podejrzenia od nas.Musimy zyskać na czasie.Poza tym było to coś dokładnie w stylu carsonitów.- Ale mogli tego nie zrobić - odparł Joao.Stary człowiek jak gdyby nie dosłyszał.- Ledwie w zeszłym tygodniu - powiedział, wykonując zamaszysty ruch ręką - na dzień zanim się tu zjawiłeś niczym szalona trąba powietrzna, przemawiałem do farmerów z Lacuia na prośbę mojego przyjaciela z Ministerstwa Rolnictwa.I wiesz, że ten motłoch się ze mnie naśmiewał? Powiedziałem, że w tym miesiącu powiększymy Strefę Zieloną o dziesięć tysięcy hektarów.Śmiali się.Mówili: „Nawet pański własny syn w to nie wierzy!” Teraz rozumiem, dlaczego tak mówili [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl