[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Al pochylił się, by podnieść jej broń i kiedy już się prostował, Marissa złapała za telefon, który kołysał się na przewodzie i z całej siły uderzyła ciężką słuchawką w głowę napastnika.Przez sekundę nie była pewna, komu wyrządziła w ten sposób większą krzywdę, gdyż uderzenie sparaliżowało jej ramię aż po bark.Al stał przez moment w bezruchu jak w zatrzymanym kadrze.Potem jego błękitne oczy uciekły w głąb czaszki.Jak na zwolnionym filmie upadł do wanny, uderzając jeszcze głową o kran.Marissa stała nad nim, czekając aż się podniesie i rzuci na nią.Nagle dotarł do niej natarczywy sygnał dochodzący znad ucha.Sięgnęła do telefonu i odwiesiła słuchawkę.Kiedy patrzyła na bezwładne ciało spoczywające w wannie, strach walczył w niej z odruchem wyszkolonego lekarza.Na twarzy mężczyzny, nieco nad łukiem nosa widniało paskudne rozcięcie, przód zaś jego koszuli był cały zakrwawiony.Zwyciężyło jednak przerażenie i Marissa wybiegła z pokoju, zdążywszy tylko złapać swą torebkę.Pamiętając, że w Nowym Jorku mężczyzna nie działał w pojedynkę, zdawała sobie sprawę z tego, iż musi jak najprędzej wydostać się z hotelu.Zeszła na parter, lecz trzymała się z daleka od głównego wejścia.Dotarła do klatki schodowej i podążyła za strzałkami, wskazującymi drogę do tylnego wyjścia.Poczekała w drzwiach na pojawienie się tramwaju.Ruszyła w stronę pojazdu w ostatnim momencie, tak aby jak najkrócej być widoczną.Sprintem przebiegła dystans dzielący ją od tramwaju i w ostatniej chwili wskoczyła na pomost.Przez tłum pasażerów przepchnęła się na koniec wagonu i spojrzała w stronę hotelu.Nikt za nią nie wyszedł.George zamrugał oczami ze zdumienia.To była ona.Pospiesznie wykręcił numer Jake’a.- Właśnie wyszła z hotelu - zasapał - i wskoczyła do tramwaju.- Czy Al jest z nią? - spytał Jake.- Nie - odparł George.- Jest sama.Wygląda, jakby trochę utykała.- Coś tu nie gra.- Jedź za nią - przykazał George.- Tramwaj rusza.Ja idę do hotelu sprawdzić, co się stało z Alem.- W porządku.- Jake był szczęśliwy, że to George będzie rozmawiał z Alem.Kiedy Al dowie się, że dziewczyna znów się wymknęła, będzie zły jak nigdy.Marissa spoglądała w stronę hotelu, czekając na potwierdzenie swoich podejrzeń, że jest śledzona.Nikt się nie pojawił.Lecz kiedy tramwaj ruszył, zobaczyła, że z samochodu wysiada jakiś mężczyzna i wbiega do hotelu.Zbieżność w czasie była bardzo sugestywna, choć mężczyzna nawet nie spojrzał w jej kierunku.Uznała, że to zbieg okoliczności.Oglądała się za siebie do momentu, kiedy tramwaj skręcił i straciła z oczu Fairmont.A więc udało się.Rozluźniła się i w tym momencie głośny dźwięk dzwonka omal nie przyprawił jej o zawał serca.Była w połowie drogi do drzwi, kiedy uświadomiła sobie, że to konduktor pobierający opłatę za przejazd.Jakiś mężczyzna wysiadł na przystanku i Marissa skwapliwie zajęła jego miejsce.Drżała na całym ciele, a ponadto nagle ogarnęła ją obawa, że może mieć na ubraniu plamy krwi.Tego jeszcze tylko brakowało, by w ten sposób zwróciła na siebie czyjąś uwagę!Kiedy ustąpił strach, do głosu zaczął dochodzić fizyczny ból.Bolało ją stłuczone o umywalkę biodro, nie mówiąc już o szyi, którą prawdopodobnie pokrywały w tej chwili sińce.- Opłata za przejazd - rozległ się nad nią głos konduktora.Nie podnosząc wzroku, Marissa wyłowiła z torebki trochę drobnych.Nagle struchlała.Na wierzchu prawej dłoni widniała plama zakrzepłej krwi.Szybko przełożyła torebkę do drugiej ręki i wręczyła pieniądze konduktorowi lewą dłonią.Kiedy konduktor odszedł, Marissa zaczęła dociekać, w jaki sposób prześladowcy ją znaleźli.Zachowała przecież daleko idącą ostrożność.Nagle zrozumiała.Oni pilnowali Tiemana.Tak, to było jedyne możliwe wyjaśnienie.Jej poczucie bezpieczeństwa legło w gruzach.Marissa zaczęła się nawet zastanawiać, czy ucieczka z hotelu była właściwym posunięciem.Może gdyby została i pozwoliła policji zająć się całą sprawą, byłaby teraz bezpieczna.Ostatnimi czasy wykształciła jednak w sobie instynkt ucieczki.Czuła się ścigana i zgodnie z tym uczuciem postępowała.Pomyśleć, że wydawało jej się, iż zmyliła swych prześladowców! Ralph miał rację.Nie powinna była lecieć do Nowego Jorku, nie mówiąc już o San Francisco.Tłumaczył jej, że ma poważne kłopoty, zanim jeszcze znalazła się w obu tych miastach.A teraz było jeszcze gorzej - prawdopodobnie zabiła dwóch mężczyzn.To było ponad jej siły.Nie pojedzie do Minneapolis.Wróci do domu i powie adwokatowi wszystko to, co wie, oraz to, co podejrzewa.Tramwaj ponownie zwolnił.Marissa rozejrzała się dokoła.Znajdowała się gdzieś w Chinatown.Wagon zatrzymał się i w momencie, kiedy ruszał, Marissa wstała i wyskoczyła na jezdnię.Biegnąc na chodnik, widziała, jak konduktor z dezaprobatą kręci głową.Nikt jednak nie wysiadł za dziewczyną.Marissa odetchnęła głęboko i potarła kark dłonią.Ucieszył ją widok zatłoczonej ulicy.Na chodniku stały ręczne wózki z towarami i leżały wystawione produkty z pobliskich sklepów.Na ulicy zatrzymywały się ciężarówki dostawcze.Wszystkie szyldy nad witrynami sklepów były w języku chińskim.Poczuła się, jakby krótka przejażdżka tramwajem przeniosła ją nagle w magiczny świat Orientu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]