[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przyglądałem się bacznie meblom, obrazom, drobiazgom rozproszonym tu i ówdzie, i było trochę tak, jakbym to ja sam je wybierał.- Od tego dnia nieustannie myślałem o tym domu.Ilekroć udawałem się do kaplicy na modlitwę, powtarzałem sobie, że moje wyrzeczenie się świata nie było całkowite.Wyobrażałem sobie nas oboje mieszkających w domu podobnym do tego, słuchających muzyki, zapatrzonych w ośnieżone wierzchołki gór czy ogień w kominku.Wyobrażałem sobie nasze dzieci, uganiające się po wszystkich kątach i bawiące się po okolicznych wsiach.Nigdy nie widziałam na oczy tego domu, ale bez trudu wyobraziłam sobie, jak mógł wyglądać w środku.I zapragnęłam, żeby nie mówił już nic więcej i żeby pozwolił mi marzyć.On jednak mówił dalej :-Jakieś dwa tygodnie temu poczułem, że nie jestem w stanie dłużej znieść dotkliwego smutku, który zagnieździł się w mojej duszy.Udałem się do przeora.Opowiedziałem mu całą historię mojej miłości do ciebie i o tym, co czułem, kiedy pojechałem z nim spisać inwentarz w tamtym domu.Zaczął padać drobny deszcz.Spuściłam głowę i otuliłam się szczelniej kurtką.Bałam się usłyszeć dalszy ciąg historii.- Wtedy ojciec przełożony rzekł mi: “Istnieje wiele sposobów, by służyć Bogu.Jeśli rzeczywiście sądzisz, że takie jest twoje powołanie, ruszaj mu bez wahania na spotkanie.Bowiem jedynie człowiek szczęśliwy może promieniować szczęściem wokół”.“Nie mam pojęcia, czy takie jest właśnie moje powołanie - odparłem mu.- Bo przecież odnalazłem spokój ducha, kiedy wstąpiłem do klasztoru”.“A więc idź i rozwiej resztki wątpliwości - powiedział.- I albo wracaj do świata, albo do seminarium.Ale pamiętaj o jednym - musisz być całym sercem tam, gdzie postanowisz zostać.Jak rozdarte królestwo nie potrafi odeprzeć ataków wroga, tak i rozdarty człowiek nie może życiu stawić godnie czoła”.Zanurzył rękę w kieszeni i wyciągnął stamtąd przedmiot, który mi podał.Był to klucz.- Przeor pożyczył mi klucz do tego domu.Postanowił wstrzymać się trochę ze sprzedażą mienia.Wiem, że pragnął, abym wrócił tam z tobą.To on zorganizował ten wykład w Madrycie, abyśmy mogli spotkać się znowu.Oglądałam klucz w jego dłoni i uśmiechałam się lekko.Jednak w najgłębszych zakamarkach mojej duszy zaczęły nagle bić dzwony i otwarło się nade mną całe niebo.Będzie służył Bogu w inny sposób.U mego boku.Gdyż będę o to walczyć.- Weź ten klucz - powiedział i wręczył mi go.W tej samej chwili stanęliśmy przed bazyliką.Zanim zdążyłam otworzyć usta, by coś powiedzieć, już ktoś go spostrzegł i podszedł, by się przywitać.Deszcz stawał się coraz gęstszy i nie miałam bladego pojęcia, jak długo przyjdzie nam tu zostać.Ani na chwilę nie opuszczała mnie świadomość, że nie mam żadnych ubrań na zmianę i nie mogę przemoknąć do suchej nitki.Starałam się skupić na tej myśli i odpędzić wspomnienie tego domu, spraw zawieszonych między niebem i ziemią, czyhających na dotyk ręki Opatrzności.Zawołał mnie i przedstawił kilku osobom.Zapytali nas, gdzie się zatrzymaliśmy, a kiedy wspomniał o Saint-Savin, ktoś powiedział, że został tam pochowany jakiś pustelnik.Podobno to właśnie on wykopał studnię, która znajduje się na rynku.Początkowo zamierzano wybudować tam schronisko dla duchownych, którzy porzucali życie w mieście i wyruszali w góry na poszukiwanie Boga.- Ciągle zresztą tam są - dodał ktoś inny.Nie wiedziałam na ile ta historia była prawdziwa, ani kim byli ci, którzy “ciągle tam są”.Bez przerwy przybywali nowi ludzie i w końcu cała grupa skierowała kroki w stronę wejścia do groty.Jakiś starszy mężczyzna próbował coś do mnie powiedzieć po francusku.Widząc jednak, że zrozumienie go przychodziło mi z trudnością, przeszedł na łamany hiszpański :- Jest pani tutaj z niezwykłą osobą.Ten człowiek czyni cuda.Nic nie odrzekłam, ale przypomniała mi się ta noc w Bilbao i ten zrozpaczony mężczyzna, który dogonił nas na ulicy.Nawet nie powiedział mi wtedy, dokąd poszedł, zresztą niewiele mnie to jeszcze obchodziło.Moje myśli krążyły uporczywie wokół domu.Dokładnie widziałam, jak wyglądał, jak był urządzony, jaki widok rozpościerał się z jego okien, znałam książki i płyty, które stały na półkach.Gdzieś na świecie istniał dom, który wcześniej czy później oczekiwał naszego przybycia.Dom, gdzie będę wyglądać powrotu ze szkoły dwójki dzieci, dziewczynki i chłopczyka, którzy wniosą do niego radość i nieporządek.Nasza grupa posuwała się powoli w strugach deszczu aż do miejsca cudownych objawień.Było tam dokładnie tak, jak sobie wyobrażałam.Grota, figura Matki Boskiej i fontanna za szybą w miejscu, gdzie wytrysnęła niegdyś woda.Nie opodal kilku pielgrzymów modliło się żarliwie, inni siedzieli bez słowa z przymkniętymi powiekami.Obok groty przepływała jakaś rzeka i szum jej wody ukoił mnie.Na widok Madonny zmówiłam krótką modlitwę.Poprosiłam Świętą Pannę o pomoc, gdyż moje serce nie miało już sił, by więcej cierpieć.“Jeśli ból musi nadejść, niech przyjdzie szybko - prosiłam.- Mam jeszcze całe życie przed sobą i muszę z niego zrobić najlepszy użytek.Jeśli on musi wybierać, niech tego wyboru rychło dokona.A wtedy na niego poczekam.Albo o nim zapomnę.Czekanie sprawia ból.Zapomnienie sprawia ból.Lecz nie móc podjąć żadnej decyzji jest najdotkliwszym cierpieniem”.W głębi serca czułam, że moje słowa były posłyszane.ŚRODA 8 GRUDNIA 1993Kiedy na kościelnym zegarze wybiła północ, zgromadzenie wokół nas stało się liczniejsze.Było nas bez mała sto osób, w tym kilku duchownych i zakonnic.Wszyscy staliśmy nieruchomo na deszczu, ze wzrokiem utkwionym w figurze Matki Boskiej.- Pani Nasza Niepokalanego Poczęcia, składam ci hołd - rzekł ktoś obok mnie, gdy tylko ustało bicie zegara.- Składamy ci hołd - zawtórowali mu inni.Zerwała się burza oklasków.Wówczas pojawił się strażnik z prośbą, byśmy unikali hałasu, bowiem zakłócamy modlitwę innym pielgrzymom.- Przybyliśmy z daleka - wyrwał się ktoś z tłumu.- Oni również - odrzekł spokojnie strażnik, wskazując na wiernych modlących się na deszczu.- A przecież modlą się po cichu.Pragnęłam z całych sił, by strażnik położył kres całemu temu zbiegowisku.Chciałam być tylko z nim, daleko stąd i trzymając jego dłonie w swoich, opowiadać mu o moich uczuciach.Mieliśmy przecież rozmawiać o tym domu, o dalszych planach, o miłości.Wzbierała we mnie coraz silniejsza potrzeba, by dodać mu otuchy, okazać więcej czułości, obiecać, że nie będę szczędzić starań, by mógł spełnić swoje marzenia.Jednak strażnik odszedł, a jeden z kapłanów zaczął cichym głosem odmawiać różaniec.Gdy w końcu przyszło do wyznania wiary, które wieńczyło ciąg modlitw, wszyscy zamilkli i trwali nieruchomo z zamkniętymi oczyma.- Kim są ci ludzie? - spytałam.- To charyzmatycy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]