[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jane.- odezwał się Miro.- Straciłem ją, prawda? Czy przeżyje, czy umrze, czy zdołasz zamieszkać w jej ciele, czy też zginiesz w kosmosie lub gdzie tam mieszkasz, nigdy mnie już nie pokocha.Prawda?- Nie mnie powinieneś pytać.Ja nigdy nikogo nie kochałam.- Kochałaś Endera.- Poświęcałam mu wiele uwagi i byłam zdezorientowana, kiedy wiele lat temu rozłączył się ze mną po raz pierwszy.Od tego czasu zdążyłam naprawić ten błąd i z nikim nie wiążę się tak blisko.- Kochałaś Endera - powtórzył.- Wciąż go kochasz.- Ależ z ciebie mądrala.Twoje życie uczuciowe to politowania godny ciąg żałosnych porażek, ale o moim wiesz wszystko.Najwyraźniej lepiej sobie radzisz ze zrozumieniem procesów emocjonalnych całkowicie odmiennych istot elektronicznych niż ze zrozumieniem, powiedzmy, siedzącej obok ciebie kobiety.- Trafiłaś - przyznał Miro.- To właśnie historia mojego życia.- Wyobraziłeś sobie także, że ciebie kocham.- Właściwie nie - odparł.Ale już mówiąc to poczuł, że oblewa go fala chłodu.Zadrżał.- Wyczuwam sejsmiczny dowód twoich prawdziwych uczuć - oznajmiła Jane.- Wyobrażasz sobie, że cię kocham, ale to nieprawda.Nikogo nie kocham.Działam wyłącznie z pobudek egoistycznych.W tej chwili nie przeżyję bez połączenia z ludzką siecią ansibli.Wykorzystuję wysiłki Petera i Wang-mu, żeby odsunąć moją planowaną egzekucję albo ją odwołać.Wykorzystuję twoje romantyczne porywy, żeby zdobyć dla siebie nowe ciało, które Enderowi nie jest chyba potrzebne.Staram się ocalić pequeninos i królowe kopców na zasadzie, że niedobrze jest zabijać istoty inteligentne.bo sama jestem jedną z nich.Ale w żadnym momencie i w żadnym z moich działań nie występuje coś takiego jak miłość.- Kłamiesz, Jane.- westchnął Miro.- Aż z tobą nie warto rozmawiać.Oszukujesz sam siebie.Jesteś megalomanem.Lecz bywasz zabawny, Miro.Lubię twoje towarzystwo.Jeśli taka jest miłość, to owszem, kocham cię.Ale na tej samej zasadzie ludzie kochają swoje pieski, prawda? Nie jest to raczej przyjaźń między równymi sobie.I nigdy nie będzie.- Dlaczego postanowiłaś urazić mnie jeszcze bardziej?- Bo nie chcę, żebyś się ze mną wiązał emocjonalnie.Masz talent do poszukiwania związków z góry skazanych na klęskę.Mówię poważnie, Miro.Czy może być coś bardziej beznadziejnego, niż kochać młodą Valentine? Naturalnie: kochać mnie.Więc oczywiście to właśnie musiało nastąpić.- Vai te morder - burknął Miro.- Nie mogę ugryźć ani siebie, ani nikogo innego.Stara, bezzębna Jane.to właśnie ja.Nagle odezwała się Val.- Masz zamiar siedzieć tu cały dzień, czy pójdziesz ze mną?Rozejrzał się.Nie siedziała w fotelu obok.Podczas rozmowy z Jane dotarli do statku.Nie zorientował się, kiedy zatrzymał poduszkowiec.Val wysiadła, a on nawet tego nie zauważył.- Możesz dyskutować z Jane na statku - rzuciła Val.- Czeka nas praca, skoro już masz za sobą tę altruistyczną wyprawę dla ratowania ukochanej kobiety.Miro nie próbował nawet reagować na gniew i pogardę w jej głosie.Wyłączył silnik, wysiadł i podążył za nią na statek.- Chcę wiedzieć - oznajmił, kiedy zamknął się za nimi właz.- Chcę wiedzieć, na czym polega nasza misja.- Zastanawiałam się nad tym - przyznała Val.- Myślałam, dokąd trafiamy.Sporo było tych skoków.Na początku byliśmy w bliskich i dalekich systemach gwiezdnych, dobieranych raczej przypadkowo.Ale ostatnio poruszamy się tylko w pewnej odległości.I w pewnym stożku przestrzeni.Mam wrażenie, że ten stożek się zwęża.Jane poszukuje jakiegoś konkretnego celu, a coś w danych, jakie zbieramy, wskazuje, że się zbliżamy, że poruszamy się we właściwym kierunku.Ona czegoś szuka.- Więc jeśli przestudiujemy dane zbadanych światów, powinniśmy znaleźć jakiś wzorzec?- Zwłaszcza światów ograniczających stożek, w którym się poruszamy.W planetach tego obszaru jest coś, co jej mówi, żeby szukać dalej i dalej w tę stronę.Jedna z twarzy Jane pojawiła się nad terminalem komputera Mira.- Nie marnujcie czasu na odkrywanie tego, co ja już wiem.Czeka was kolejna planeta.Do roboty.- Nie przeszkadzaj - burknął Miro.- Jeśli nie chcesz nam powiedzieć, poświęcimy tyle czasu, ile trzeba, żeby to odgadnąć.- Co ty powiesz, dzielny i śmiały bohaterze.- On ma rację - wtrąciła Val.- Powiedz nam, a nie będziemy tracić czasu na zgadywanie.- A myślałam, że jednym z atrybutów żywych istot jest zdolność dokonywania intuicyjnych skoków, które wykraczają poza rozsądek i sięgają poza dane, jakie udało się wam zgromadzić - odpowiedziała Jane.- Jestem rozczarowana, że jeszcze się nie domyśliliście.I w tej właśnie chwili Miro zrozumiał.- Szukamy ojczystej planety wirusa descolady - oznajmił.Val spojrzała na niego zaskoczona.- Co?- Wirus descolady został stworzony sztucznie.Ktoś go wyprodukował i wysłał w kosmos, być może dla terraformowania innych planet w przygotowaniu do przyszłej kolonizacji.Może ten ktoś wciąż tworzy nowe odmiany, wysyła próbniki, tworzy inne wirusy, których nie zdołamy opanować i pokonać.Jane szuka ojczystej planety twórców descolady.A raczej nam każe szukać.- Łatwo było zgadnąć - stwierdziła Jane.- Mieliście aż nadto danych.Val kiwnęła głową.- Teraz to oczywiste.Niektóre ze zbadanych światów miały bardzo skąpą florę i faunę.Mówiłam nawet, że to dziwne.Musiało tam nastąpić masowe wymieranie.Nic podobnego do katastrofy na Lusitanii, naturalnie.I nie było wirusa descolady.- Ale inny wirus, mniej wytrzymały i mniej skuteczny od descolady - domyślił się Miro.- Może to były pierwsze próby.Wirus spowodował wymieranie gatunków na tamtych planetach i zniknął, ale ekosystemy nie wróciły jeszcze do równowagi po katastrofie.- Niepokoiły mnie te ograniczone systemy - dodała Val.- Przeszukiwałam je dokładnie, szukając descolady albo czegoś podobnego, bo wiedziałam, że wymieranie w tej skali to oznaka zagrożenia.Nie mogę uwierzyć, że nie skojarzyłam faktów i nie odgadłam, czego szuka Jane.- A jeśli znajdziemy ich ojczystą planetę? - zapytał Miro.- Co wtedy?- Przypuszczam, że przyjrzymy się im z bezpiecznej odległości, upewnimy się, że to oni, a potem zawiadomimy Gwiezdny Kongres, żeby mógł roznieść ich na strzępy.- Kolejną inteligentną rasę? - Miro był zdumiony.- Naprawdę chcesz poprosić Kongres, żeby ich zniszczył?- Zapominasz, że Kongres nie potrzebuje zachęty.Ani pozwolenia.Jeśli uznali Lusitanię za tak niebezpieczną, że wymaga zniszczenia, to co zrobią z rasą, która produkuje i rozsyła śmiertelnie groźne wirusy? Nie jestem nawet pewna, czy nie będą mieli racji.To przecież czysty przypadek, że descolada pomogła przodkom pequeninos dokonać przeskoku do inteligencji.Jeśli w ogóle pomogła.Są dowody, że pequeninos byli już świadomi, a descolada niemal ich wybiła.Ktokolwiek wysłał tego wirusa, był bez sumienia.Nie uznawał, że inne gatunki mają prawo do życia.- Może w tej chwili nie uznaje.- zastanowił się Miro.- Ale kiedy spotka się z nami.- Jeśli nie zarazimy się jakąś straszną chorobą i nie zginiemy w ciągu trzydziestu minut od lądowania.Nie przejmuj się, Miro.Nie planuję zniszczenia każdego, kogo spotkamy.Sama jestem dostatecznie obca, żeby nie popierać całkowitego zniszczenia obcej rasy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]