[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Anni zaśmiała się kilka razy i poruszyła palcami.A przecieżwszyscy pieprzeni neurolodzy twierdzili, że już nigdy w życiunie będzie mogła poruszać rękami.Biegał wtedy jak szalony pokorytarzu, tańczył między meblami, śmiał się, płakał i krzyczał,aż przybiegły pielęgniarki i kazały mu się uspokoić.Dwa dnipózniej zarezerwował bilety na przejazd tym samym statkiem.Płynęli wśród wysepek pokrytych śniegiem i pili kawę napokładzie, a Anni miała na sobie brązowy płaszcz z grubymfutrzanym kołnierzem.Grens miał w nosie zaniepokojenieSusann i teraz też miał je gdzieś.Susann ostrzegała go, że możeprzeżyć gorzkie rozczarowanie, że jego oczekiwania mogą sięnie spełnić, bo często zdarza się tak, że to, co wygląda naświadomy ruch ręką, jest tylko zwykłym odruchem.Niepowinien więc za bardzo się łudzić, bo może mu to sprawić ból.Kiedy wracał ze szpitala i znalazł się ponownie w tunelu, niebyło w nim już tak cicho, jak przed chwilą.Sven i Errfors stali w korytarzu i rozmawiali o czymś, czegonie słyszał.Na miejscu zjawił się patrol z psem, czekali terazprzy taśmie na dalsze rozkazy.Krantz załatwił klucz i właśnieotwierał drzwi, gwiżdżąc przy tym głośno i fałszując, ajednocześnie w poszukiwaniu odcisków palców przesuwałpędzelkiem po wewnętrznej stronie drzwi.Grens skierował się powoli w stronę wejścia do tunelu.Zatrzymał się, bo poirytowany Krantz machnął w jego stronępędzelkiem.Zaczął więc wpatrywać się w ciemność, jakapanowała w głębi korytarza.Trudno mu było na czymś zaczepićwzrok i rozróżnić cokolwiek w mroku.Dostrzegł tylko dużącementową rurę i jakąś czarną listwę pod sufitem, nic więcej.Za to zapach panujący w tunelu był intensywny.Taki sam jakkwaśny zapach słabego dymu bijący od martwej kobiety.No iciepło, odczuwalne, w środku było znacznie cieplej niż wmiejscu, gdzie znajdowali się przed chwilą.A więc przyszłaś stamtąd. Skończyłem.Krantz wyglądał na zadowolonego.Zakończył właśniewszystkie badania, jakie miał przeprowadzić na miejscuzdarzenia.Umarłaś tam. Nie będziesz już więcej pędzelkować? Drzwi są otwarte.Grens podszedł do przewodnika psów, którym był mężczyznaw jego wieku.Trzymał się jednak prosto i miał więcej włosów.Pies siedział spokojnie obok jego nogi.Owczarek, prawieczarna sierść, czarniejsza niż zazwyczaj u psów tej rasy.Każdy ruch był jakby zaprogramowany, prawie mechaniczny.Specjalne szelki dopasowane do wydłużonego ciała z przy-mocowanym w górnej części zapięciem, a do tego smyczdługości piętnastu metrów, która była trochę popuszczona.Sygnały dawane wytresowanemu zwierzęciu, które zaczęłoskomleć i machać energicznie ogonem.Przewodnik po raz kolejny spojrzał na Grensa, upewnił się, żewłaściwie zrozumiał jego polecenie, a potem skierował psa wstronę tunelu.Pózniej wyciągnął prawą rękę.W tamtą stronę.To w tym kierunku miał pójść jego pies, za chwilę, kiedywyda mu odpowiedni rozkaz.SPOJRZAAA NA ZEGAR stojący na jednej z szafek przyścianie.Taki zwykły, z posrebrzanego metalu, z niebieskimcyferblatem.Robiła to tylko raz na tydzień, bo tylko raz natydzień musiała pamiętać o konkretnej godzinie.Jedenasta zero pięć.Została niecała godzina.Leo znowu się obudził, poruszył się zmęczony, nadalniespokojny.Taki się stawał w okresach, gdy sytuacja wokółniego robiła się niebezpieczna, a on nie miał jak się temuprzeciwstawić.Przyzwyczaiła się do tego i czasami nawetdawała mu swoje tabletki, chociaż dla niej też nie wystarczało.Radziła sobie ze swoim strachem, ale nie była w stanie patrzeć,jak on się boi.Tego dnia było chłodniej.Idąc tunelem do Millera, zmarzła,ale wydawało jej się, że to dlatego, iż jest ranek, a ona byłaniewyspana.Teraz marzli oboje.Leo stał na środku pokoju ipodskakiwał, a ona narzuciła na kurtkę koc, choć nie zrobiło jejsię od tego cieplej. Wiesz, że nie musisz. Wiem.Leo otworzył drzwi i wyszli do tunelu.Drugie pomieszczeniebyło oddalone zaledwie o dwa kroki.Drzwi były oczywiście zblachy, a klucz do nich znajdował się w mniejszym pęku kluczy,jakim dysponował Leo.Pomieszczenie przypominało to, w którym mieszkali.Tejsamej wielkości, zimne, betonowe ściany, gniazdka wysoko podsufitem.Prawdopodobnie większość tego rodzaju pomieszczeńznajdujących się w tej części podziemi miała pełnić funkcjęmagazynów na wypadek wojny.Teraz należały do nich.Zawsze zamknięte, do środka nie przedostawał się ani dym,ani szczury.Leo zagospodarował całą powierzchnię od podłogi aż po sufit.Nocami znosił skrzynki z budynków, do których można było siędostać z podziemnych tuneli, i cierpliwie układał jedną nadrugiej.Po lewej stronie stało jedzenie, konserwy i produktysypkie, część pochodziła z magazynów wojskowych, część zdwóch składów żywności należących do ICA.Na środku widaćbyło cztery stosy żółtych koców, całkiem nowych.Nadal byłypopakowane w przezroczystą folię.Po prawej stronie sameubrania, głównie z magazynów należących do lokalnych firmprzewozowych, kierowców autobusów i maszynistów metra
[ Pobierz całość w formacie PDF ]