[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie było po nim widać ani śladu tycia, tak częstego w jego wieku.Spojrzenie wciąż było twarde, a przejrzyste oczy te same, które zapamiętałem z dzieciństwa i którymi tuż po wojnie patrzył na mnie zza dziadkowego stołu.Podaliśmy sobie ręce.Nie czuliśmy skrępowania.Przyjechałeś popatrzeć, jak stary Cassy umiera?Ciekawe, co byś odrzekł na moim miejscu.Nie przejmuj się.Jeszcze rok, a będę jak nowy.Sam sobie poradziłem, sam to przećwiczyłem, a ci doktorzy o niczym nie mają pojęcia.Fanny, przynieś jeszcze soku.Ciotka podała rnu litrową butelkę po mleku.Opróżnił ją duszkiem.Piję dzień w dzień osiem litrów soku pomarańczowego ze świeżych owoców.Fanny co dzień wyciska.Otarł rękawem górną wargę.A potem, nie wiem nawet, jak to się stało, wdaliśmy się w rozmowę o sztuce, zwłaszcza tak zwanej „współczesnej”.Morris i ja tkwiliśmy wówczas po uszy, jako malarze, w ruchu abstrakcyjnych ekspresjonistów, a wujek Cassy wydawał się tym zachwycony.Jakimś cudem miał niezłe rozeznanie w tym, co robi większość najważniejszych malarzy ruchu, Hoffman, de Koonig, Rivers, cała ta wystrzałowa paczka.Zaklinał się, że od kiedy usunęli się z pola widzenia kamer, stracili werwę.A potem zaczął opowiadać o miejscowym artyście, który mieszka parę kroków dalej na południe, nazwiskiem Andrew Wyeth.Nigdy o nim nie słyszałem.Trzeba było odczekać, aż wujek Cassy wyczerpie temat.Zawsze lubił się spierać.Potem zeszło na sztukę prekolumbijską.Morris uczył w przymuzealnej szkole sztuk pięknych w Filadelfii, był dobrym malarzem, a także znawcą prekolumbijskiej rzeźby.I natychmiast wdali się z Cassym w debatę na temat inkaskiej ceramiki służącej rytuałom pogrzebowym.Okazało się, że Cassy od lat kolekcjonuje prekolumbijskie prace i nauczył się co lepsze podrabiać.Sprzedał już mnóstwo tych podróbek, ale nie pozbywał się oryginałów.Parę z nich pokazał Morrisowi, który był oczarowany, póki stryjek nie pokazał mu, co tu jest oryginałem, a co podróbką.A potem ciotka i stryjek pokazali nam psiarnię.I mój przyjaciel Morris - naprawdę nie wiem czemu - postanowił sobie kupić psa.Wyłożył siedemdziesiąt pięć dolarów i nazwał szczeniaka Cassy.W trzy miesiące później szczeniak zdechł na nosówkę, a kiedy Morris zjawił się u Cassy'ego z padłym zwierzęciem, stryjek najzwyczajniej go wyśmiał.Parę lat później stryjek Cassy postanowił się przenieść do Arizony ze względu na klimat.Nie chodził już o lasce, a doskonały stan jego zdrowia zdumiewał lekarzy.Miał znowu zdrową cerę, rumieńce, odzyskał szybkość ruchów.Jakimś cudem udało mu się wycyganić od państwa rentę inwalidzką i nieźle sprzedać dom oraz psy.Przestał odwiedzać w Kalifornii moich rodziców, a do mnie nie docierały już wieści o żadnych poważniejszych skandalach.Zresztą przeniosłem się już wtedy z rodziną do Europy.I nawet moja mama twierdziła, że stryjek przycichł.W Arizonie ciotka Fanny pracowała w wytwórni ceramicznej.Najpewniej nauczyła się czegoś od stryjka przy podrabianiu prekolumbijskich urn.Po roku zmarła na atak serca, który dopadł ją nagle przy kole garncarskim.Wtedy Cassy sprzedał wszystko w Arizonie, resztę wpakował w samochód i wrócił.W dwa miesiące później ożenił się z inną kobietą.Zwracała się do niego Casey.Od dziesięciu lat była wdową, pracowała jako sekretarka i miała dom.W nim stryjek mieszka do dzisiaj.W 1963 roku przyjechaliśmy do Filadelfii z wizytą; Cassy wyglądał jak nowo narodzony.Skończył właśnie przerabianie piwnicy wujka Jacka Dryera.Nowa żona miała kolekcję kogutów, wręcz setki.Większość z nich zrobił w ciągu lat stryjek Cassy, specjalnie dla niej, z artyzmem i wyobraźnią, w najrozmaitszych tworzywach.Tak powstał pomnik długotrwałego uwodzenia.Stryj Cassy wiedział, że mamy tylko godzinę, bo umówiliśmy się z przyjaciółmi na obiad.Znowu popijał.Wypróbowywał swe piekielne talenty, byle nas upić.Na szczęście mieliśmy więcej doświadczeń z alkoholem niż moja biedna mama przed laty.Mimo to był nieznośnie natarczywy.Odgrywał urazę i wciąż dolewał, ilekroć podnosiliśmy się do wyjścia.Najpierw twierdził, że musimy poczekać, aż wróci jego żona; jeżeli nas jej nie przedstawi, będzie straszliwie zawiedziona i strawi ją żal.Przecież tyle jej opowiadał o krewnych z Kalifornii, którzy mieszkają w Europie, i tak dalej.Przyszła, a my byliśmy już spóźnieni o pół godziny.Wtedy zaczął opowiadać o wspaniałym jedzeniu, które dla nas przygotował, i o tym, jak paskudnie się poczuje, jeżeli pójdziemy sobie i zostawimy go z nienaruszonymi potrawami.Wzbranialiśmy się.Wówczas znów zmienił płytę i zapewnił, że wszystko rozumie, jesteśmy bardzo zajętymi ludźmi, którzy nie mogą sobie pozwolić na wysiadywanie u chorych krewnych i puste pogaduchy.Jednak to wstyd.Słowem chciał, żebyśmy się poczuli jak szczury.Potem okazało się, że musimy obejrzeć stryjowski zbiór tablic rejestracyjnych.Słyszałem o nim od kuzynów Billy'ego i Georgiego.Cassy porwał mnie i zaprowadził na górę.A tam, jak się okazało, cały pokój był obwieszony od podłogi po sufit tablicami rejestracyjnymi.Coś niezwykłego.Jedną ze ścian pokrywał pełny zbiór tablic ze Stanów, z ostatnich dziesięciu lat.Stryj miał też dziesięć komód wypełnionych tablicami z całego świata, starannie opisanymi i sklasyfikowanymi.Pokazał mi też, jak powstaje miesięczny biuletyn, odbijany na powielaczu i rozsyłany do członków założonego przez stryjka Międzynarodowego Towarzystwa Zbieraczy Tablic Rejestracyjnych.Pobierał roczną składkę członkowską w wysokości pięciu dolarów, a stowarzyszenie liczyło trzysta tysięcy członków.Sztuczka polegała na pisywaniu do różnych krajów z prośbą o nadesłanie tamtejszych tablic wychodzących z użytku bądź wzorów tablic wprowadzanych, a to ze względu na ideę wymiany między narodami i wzajemnego zrozumienia.List urzędowy był klasyczna sztuczką w stylu stryjka, właściwie kantem, bo stwarzał wrażenie, że jeśli adresat nie nadeśle odwrotną pocztą tych tablic, to w jakiś sposób zaostrzy stosunki międzynarodowe.Kiedy zaś dotarła przesyłka z takiego czy innego kraju, stryjek przedstawiał przysłane tablice w biuletynie jako rzadkość, którą jednak członkowie klubu mogą nabywać w ograniczonej liczbie.Cena wahała się od pięciu do dwudziestu dolarów, plus koszta pocztowe
[ Pobierz całość w formacie PDF ]