[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie czerwonawe, jak blask ogniska lub latarni,lecz białawe światło dzienne.Bilbo puścił się pędem naprzód.Mknąc ile sił w nogach, minął ostry skręt i nagle wypadł na otwartą przestrzeń, a po tak długim pobycie wciemnościach oświetlenie tutaj wydało mu się olśniewające.W rzeczywistości tylko wąski snop promienisłonecznych przenikał przez wrota, bo ciężkie kamienne drzwi były uchylone.Bilbo aż oczy zmrużył.Nagle spostrzegł gobliny: siedziały w progu uzbrojone po zęby, z obnażonymimieczami i szeroko otwierając oczy strzegły wejścia i prowadzącego doń korytarza.Były czujne,zaniepokojone, gotowe na wszystko.Zobaczyły Bilba, nim jeszcze on je spostrzegł.Tak, zobaczyły go! Czy to przypadkiem, czy też pierścieńpo raz ostatni próbował się zbuntować, nim przystał na służbę nowemu panu - dość, że w tym momencie nietkwił na palcu hobbita.Z wrzaskiem tryumfu gobliny rzuciły się na Bilba.Serce ścisnęło mu się z przerażeniai rozpaczy, jakby w nim powtórzył się echem lament Golluma.Zapominając nawet o mieczu, Bilbo wsunąłręce w kieszenie.A tam, w lewej kieszeni, spoczywał pierścień i teraz sam wsunął się hobbitowi na palec.Gobliny zatrzymały się w pół skoku jak wryte.Nie było przed nimi ani śladu po hobbicie! Zniknął! Wrzasnęłyznowu raz i drugi, lecz już nie tak tryumfalnie jak przedtem.- Gdzie on się podział?! - krzyknął któryś.- Cofnął się pewnie w korytarz! - zawołało kilku.- Tędy! - wrzeszczeli jedni.- Tamtędy! - wrzeszczeli drudzy.- Uważać na wrota! - ryczał kapitan straży.Rozlegały się gwizdy, zbroje dzwoniły, miecze szczękały, gobliny klnąc i złorzecząc biegały to tu, to tam,wpadały na siebie wzajem, coraz bardziej rozwścieczone.Powstał okropny zgiełk, krzątanina i zamęt.Bilbomimo przerażenia zachował tyle przytomności umysłu, by zrozumieć, co się stało, i wśliznął się za olbrzymiąbeczkę, w której strażnicy trzymali piwo; dzięki temu usunął się goblinom z drogi, tak że nie mogły gopotrącić, stratować czy też schwycić po omacku."Muszę dostać się do wrót, muszę dostać się do wrót" -powtarzał sobie wciąż w duchu, lecz minęła długa chwila, zanim się odważył na jakąkolwiek próbę.Była tojak gdyby straszliwa gra w ciuciubabkę.Pośród rojących się i biegających na wszystkie strony goblinówbiedny mały hobbit kluczył to w prawo, to w lewo; raz któryś ze strażników przewrócił nieboraka, nie zdającsobie sprawy, z czym się zderzył; w końcu Bilbo na czworakach przebiegł między nogami kapitana, wtedydopiero wyprostował się i pomknął jak strzała do wrót.Były jeszcze nie zaryglowane, ale jeden z goblinów przymknął je tak, że została ledwie ciasna szpara.Bilbo mocował się chwilę z drzwiami, nie mógł ich jednak poruszyć z miejsca.Wówczas spróbowałprzecisnąć się przez szparę.Wciskał się, wciskał, aż utknął! Położenie było okropne.Guziki kurtkizaklinowały się między drzwiami a futryną.Bilbo już widział otwarty świat: kilka stopni skalnych prowadziło wdół, do wąskiej doliny między dwiema wysokimi ścianami gór.Słońce wyjrzało zza chmury i świeciło jasnopo drugiej stronie tych drzwi, ale Bilbo nie mógł się z nich wydostać.Nagle któryś z goblinów we wnętrzu pieczary krzyknął:- Widzę jakiś cień pod drzwiami! Ktoś za nimi stoi!Hobbitowi serce podeszło do gardła.Szarpnął się rozpaczliwie.Guziki prysnęły na wszystkie strony.Byłza drzwiami.Kurtkę i kamizelkę miał w strzępach, ale zwinnie jak kozica sadził po stopniach w dół.Tymczasem osłupiałe ze zdumienia gobliny wciąż jeszcze zbierały w progu jego piękne, mosiężne guziki.Oczywiście po chwili puściły się za nim w pogoń, hukając i nawołujac pośród drzew jak na łowach.Alegobliny nie cierpią słońca.W jego blasku dostają zawrotów głowy, a nogi im się plączą.Nie mogły odnalezćBilba, który wciąż z pierścieniem na palcu, przemykał w cieniu drzew szybko i bezszelestnie, unikając jakmógł słońca; toteż po krótkim czasie gobliny, mrucząc gniewnie i klnąc siarczyście, zawróciły do drzwi,których strzegły.Bilbo uciekł.6.Z patelni w ogieńBilbo umknął wprawdzie goblinom, ale nie miał pojęcia, gdzie jest.Stracił kaptur, płaszcz, prowianty, kuca,guziki i kompanię.Szedł naprzód, naprzód, póki słońce nie zaczęło chylić się ku zachodowi - za góry.Cieńgór padał teraz w poprzek ścieżki hobbita.Bilbo obejrzał się wstecz, potem znów spojrzał przed siebie, lecztu zobaczył tylko grzbiety i stoki wzgórz opadające na równiny i niziny, które niekiedy przebłyskiwały międzydrzewami.- Wielkie nieba! - krzyknął.- Zdaje się, że wyszedłem po drugiej stronie Gór Mglistych, prosto na SkrajZiemi za Górami.Gdzież, ach gdzież podział się Gandalf? Gdzie mogą być krasnoludy? Mam nadzieję, żenie zostały tam, w niewoli u goblinów!Znów wędrował naprzód, wyszedł z wysoko położonej dolinki przez zamykający ją grzbiet i skłonem zbiegłw dół.Lecz w jego głowie obudziła się pewna myśl, która nękała go bezustannie: czy nie powinien by teraz,skoro ma czarodziejski pierścień, wrócić do tamtych okropnych, okropnych lochów i poszukać przyjaciół?Doszedł wreszcie do wniosku, że to jest jego obowiązkiem i postanowił - chociaż bardzo zrozpaczony -zawrócić; lecz w tej samej chwili usłyszał jakieś głosy.Przystanął nadstawiając uszy.Głosy nie przypominały skrzeczenia goblinów, zaczął się więc skradaćbliżej, bardzo ostrożnie.Znajdował się na kamiennej ścieżce zygzakiem biegnącej w dół; po lewej ręce miałskalną ścianę, a po prawej stok górski; tuż poniżej ścieżki, w rozpadlinach rosły gęsto niskie drzewa i krzaki.Właśnie w jednej z tych kotlinek pośród zarośli toczyła się żywa rozmowa.Bilbo podpełznął jeszcze bliżej i niespodzianie ujrzał sterczącą między głazami głowę w czerwonymkapturze: to Balin pełnił wartę.Hobbit miał ochotę klasnąć w ręce i krzyknąć z radości, lecz nie zrobił tego.Nie zdjął dotychczas z palca pierścienia z obawy przed jakimś nieoczekiwanym i niepożądanym spotkaniem,teraz więc stwierdził, że Balin, patrząc wprost na niego, wcale go nie widzi."Sprawię im niespodziankę" - pomyślał czołgając się pośród krzewów, brzegiem kotlinki.Gandalf o coś sięspierał z krasnoludami.Omawiali wszystko, co im się przytrafiło w lochach, a także zastanawiali się inaradzali, co teraz należy zrobić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]