[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozejrzał się w przerażeniu dookoła w poszukiwaniu kogoś, na kim mógłby się oprzeć.Wszyscy wyglądali podobnie.Jego wzrok przyciągnął jakiś ruch.Za plecami przywódcy Błękitnego Bractwa, nie zauważony przez jego przyboczną świtę, wielebny Davies chwiejnym krokiem odszedł od ołtarza i uciekł tylnymi drzwiami, ze spuszczoną ze wstydu głową.- POWSTAŃCIE! - nakazał Michał - - POWSTAŃCIE I ODDAJCIE SWOJE ŻYCIE CHRYSTUSOWI! POWSTAŃCIE I ZWRÓĆCIE SIĘ KU BOGU!Ellen Barbar krzyknęła.- POWSTAŃCIE! - żądał nieubłaganie Michał.Ellen ruszyła w tył.Szarpiąc się z nią i przekrzykując, sekciarze ciągnęli ją w stronę ołtarza.- Nie!!! - wrzasnął Alan.Rzucił się w jej stronę.Widział jej przerażenie, a przerażenie oznaczało życie.Mógł ją jeszcze ocalić.Ale jego krzyk zginął w ogólnym wrzasku.Fala nawróconych odciągnęła ją poza zasięg jego rąk, gdyż dziesiątki mężczyzn i kobiet wystąpiły do przodu i tłoczyły się w kierunku ołtarza.Niczym lunatycy, przepchnęli się przez podwójny rząd jęczących Błękitnych Braci w kierunku złotowłosego olbrzyma, który sterował nimi wydając nieartykułowane dźwięki.Springer wmieszał się między nich, dążąc w stronę Ellen.Próbował utrzymać równowagę, jak gdyby znajdował się na grzbiecie fali, żeglując ku zatraceniu na wezbranej rzece niesamowitego głosu Michała.Przedarł się przez zahipnotyzowanych, krzyczących wyznawców i złapał ją za ramię.- Uciekaj! - krzyknął.- Biegnij! Ellen ciągnęła go w kierunku ołtarza.Trzymając ją mocno, próbował wyprowadzić z głównej nawy na bok.Sekciarze zablokowali mu drogę murem ramion.Ellen szarpała się coraz mocniej.- Ellen! - błagał ją.Poczuł wlepiony w siebie wzrok Michała.Przywódca Błękitnego Bractwa przyglądał mu się płonącymi oczami, jego usta wykrzywiał sardoniczny uśmiech.Wykonał szybki gest dłonią.Dwóch olbrzymich blondynów wpadło pomiędzy Springera a Ellen i wyzwoliło ją z jego uścisku uderzeniem, od którego zdrętwiał mu nadgarstek.Ellen oddaliła się, nieomal niesiona do ołtarza przez dziesiątki rąk.Dłonie innych popychały Alana, posuwając go do przodu.Doktor wyrywał się i parł w kierunku drzwi, przez które uciekł wielebny Davies.Odwracając się, zobaczył Ellen klęczącą u stóp Michała.Przywódca sekty pogładził jej włosy.Krzyczała i obejmowała go za nogi, wtapiając twarz w jego uda.- POWSTAŃCIE!!! ZWRÓĆCIE SIĘ KU MICHAŁOWI!!!Springer zatrzasnął za sobą drzwi, wypadł na kościelne podwórze i biegł przez siebie tak długo, aż przestał wreszcie słyszeć histeryczne jęki.Stopniowo przyszedł do siebie i poczuł szaloną radość ze świeżego powietrza chłodzącego mu twarz, z odgłosu własnych butów skrzypiących po kamiennej ścieżce, z miękkiej jak gąbka trawy.Wielebny Davies znajdował się na cmentarzu; klęczał przy grobie swojej żony płacząc.Doktor ukląkł koło niego i objął staruszka ramieniem.Pastor załkał głośniej, niczym dziecko, które potrzebuje pocieszenia.Alan trzymał go, delikatnie kołysząc, aż płacz ustał.Po chwili Davies uwolnił się z jego ramion.- Dziękuję - powiedział sztywno, chowając się za zasłoną oficjalnego stylu bycia.- To było bardzo uprzejme z pana strony.Powstał z wysiłkiem, a jego mokra od łez twarz przybrała spokojny, surowy wyraz, niczym oblicze kamiennej rzeźby.To szok, wytłumaczył sobie Springer.- Czy posłuchali Michała i podeszli do niego? - spytał pastor.- Niektórzy tak.- Słyszałem raz w życiu człowieka, który tak wygłaszał kazania.Przypuszczam, że umarł, bo nigdy już nie dotarły do mnie żadne wiadomości o nim, a taki sposób przemawiania czyni człowieka sławnym.Boże, dopomóż nam! - głos pastora był dziwnie nieobecny.- Masowa histeria - stwierdził doktor.Rozejrzawszy się znalazł niski, czarny, gładki nagrobek i usiadł na nim, podciągając kolana do piersi.- Masowa histeria - powtórzył Davies.- Szaleństwo tłumów.Wielka iluzja.- To nie może trwać długo - powiedział Springer.- Nie może? - Pastor uśmiechnął się smutno.- Wielkie iluzje często trwają przez bardzo długi czas.Krucjaty ciągnęły się przez kilka stuleci.Hitler omamił Niemców na dwanaście lat.- To wariactwo skończy się za tydzień - trwał przy swoim doktor.Davies go nie usłyszał.- Ale my, chrześcijanie, jesteśmy rekordzistami - ciągnął.- Wyznajemy swoją nową wiarę w takiej czy innej formie od dwóch tysięcy lat.Na cmentarzu panowała cisza.Dęby były już czerwone, a klony żółte.Tylko trawa miała jeszcze zielony, jasnozielony kolor.Pastor podniósł z ziemi opadły liść i przyglądał się pod słońce jego żyłkom.Alan patrzył na niego oniemiały.- Pan nie wierzy w Boga?- Oczywiście, że wierzę w Boga.Jestem jednym z omamionych.Wierzę całym sercem i duszą, ale kiedy patrzę na Błękitnych Braci jak nawracają ludzi na swoją bezmyślną wiarę, dostrzegam moją własną z całkiem innej perspektywy.Widzę, że jestem usidlony tak samo jak oni.Ale ciągle kocham mojego Boga.i wierzę jak dawniej.- Davies wyprostował się, odzyskując część swojego dostojeństwa.- jestem sługą bożym.Za moją posługą stoi osiemdziesiąt pokoleń kapłanów.Tysiąc lat temu ginęliśmy od mieczy wikingów.Pięćset lat później ukrywaliśmy się w lasach przed królem Henrykiem.Przywiedliśmy ludzi na ten nowy ląd.Budowaliśmy narody, władaliśmy narodami i uciekaliśmy przed narodami.Przetrwaliśmy.Z kościoła zagrzmiała pieśń Błękitnego Bractwa.- Mam jeszcze tydzień na rejestrację ludzi - powiedział Springer z uporem.Pastor uśmiechnął się znowu.- Jest pan pewien, że ci, których pan zarejestrował, będą głosowali po pańskiej myśli?Doktor spojrzał na najbliższy nagrobek.Mary Beth Moser zmarła w 1887 roku, w wieku szesnastu lat.Przyniósł ją Pana złocisty wiatr; nie dane jej było żyć długich lat.Niech Bóg rodzinę pobłogosławi, być może będzie im bardziej łaskawy.- To szaleństwo - powtórzył Alan.- Nie potrwa długo.- Może.- zgodził się Davies.Wiatr tarmosił suche liście u ich stóp.Śpiew ustał.Pastor spojrzał na plebanię.Stojący w oknie model okrętu żeglował w słońcu.Davies mruknął do siebie:- Mam nadzieję, że nie zabiorą mi domu.32Schowany za kamiennym słupkiem płotu, Springer przyglądał się, jak członkowie Bractwa ze śpiewem wymaszerowali z kościoła.Szli w szeregach, po dziesięć osób, Spotting Mountain Road, z Michałem na czele.Po drodze kolumna przeformowała się w zwarty prostokąt, w środku którego kroczyło Pięćdziesięcioro nowo nawróconych, którzy posłuchali wezwania przywódcy sekty.Alanowi przyszło na myśl, że wyglądają jak niewolnicy prowadzeni przez rzymski legion.Zastanawiał się, gdzie jest młodzież.Dlaczego nie nadbiegła? Odpowiedź uderzyła w niego z gorzką oczywistością: Dzieci zostały w domu, ponieważ Michał im kazał.Z fascynacją obserwował grupę ze skraju drogi, aż zniknęła za zakrętem.Potem powoli zawrócił.Wielebny Davies ciągle znajdował się na cmentarzu.Poprzez trzaskające na wietrze otwarte drzwi kościoła było widać, że jest pusty.Od szpitala biegła pielęgniarka; jej biały fartuch był wyraźnie widoczny na tle ulicy.- Doktorze Springer! Panie doktorze!Alan przeszedł na drugą stronę drogi.Pielęgniarka była to kobieta w średnim wieku; pracowała na pół etatu; ledwo ją znał.- Co się stało?- Dzięki Bogu, że pan się znalazł.Chodzi o pana Danielsa.Doktor ruszył kłusem w kierunku szpitala, rzucając kilka rzeczowych pytań
[ Pobierz całość w formacie PDF ]