[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skoro jednak prowa­dziła w dół, w ciemność i mimo wszystko się nie zawaliła, to tylko to się liczyło.Jason złapał komandosa za klapę i ciągnął go w dół po zgrzytających, metalowych stopniach do chwili, gdy znaleźli się na pierwszym podeście.Na ulicę poniżej prowadziła złamana w połowie swej długości drabinka.Od trotuaru dzieliło ją nie więcej niż dwa metry, odległość, którą łatwo można było pokonać w obie strony:zeskakując w dół, jak również, co ważniejsze, wracając potem na górę.- Śpij dobrze - powiedział Bourne i mimo słabego światła celnie trafił kostkami palców w kark komandosa.Morderca runął na podest, a Bourne wyciągnął sznury, przywiązał go do stopni i poręczy, a wreszcie obciągnął poszewkę i owinął ją linką, kneblując Anglikowi usta.Nocne odgłosy Yau Ma Ti i położonego w sąsiedztwie Mongkoku z pewnością zagłuszą wszelkie okrzyki, jakie Allcott-Price mógłby wydawać, gdyby przypadkiem zdołał się sam obudzić, choć Jason bardzo w to wątpił.Bourne zszedł po drabince, zeskoczył na chodnik wąskiej alejki na kilka sekund przed tym, jak od strony ruchliwej ulicy nadbiegli trzej młodzi ludzie.Zadyszani, przystanęli w cieniu wejścia do budynku.Jason pozostał skulony na klęczkach, mając nadzieję, że jest niewidocz­ny.U wylotu alejki przebiegła wydając wściekłe okrzyki druga grupa młodych ludzi.Trzej mężczyźni wyskoczyli z mroku i pognali w prze­ciwną stronę, uciekając przed swoimi prześladowcami.Bourne podniósł się, zbliżył do wylotu alejki, a potem odwrócił się, spoglądając na drabinkę przeciwpożarową.Sobowtóra nie było widać.Naraz zderzył się z dwoma rozpędzonymi ciałami.Odbił się od nich i wpadł na mur.Domyślił się, że te wyrostki należały do grupy ścigającej trójkę, która ukrywała się w wejściu do budynku.Jeden z chłopaków trzymał w ręku nóż.Jason nie chciał żadnej bijatyki, nie mógł do niej dopuścić! Zanim wyrostek zorientował się, co się dzieje, Bourne skoczył do przodu, chwycił go za przegub i wykręcał mu rękę aż do chwili, gdy chłopak wrzasnął z bólu i wypuścił nóż.- Wynocha stąd! - krzyknął Jason ostro w kantońskim dialek­cie.- Wasz gang nie ma równych szans ze starszymi i lepszymi od was.Jeśli zobaczymy tu któregoś z was, wasze matki dostaną zwłoki swoich synów.Wynocha!- Aiya- Szukamy złodziei! Tych z północy! Oni kradną.- Precz!Wyrostki uciekły, znikając w ulicznym tłoku Yau Ma Ti.Bourne potrząsnął ręką, którą zabójca próbował mu zmiażdżyć drzwiami w hotelu.W zamieszaniu zupełnie zapomniał o bólu - był to najlepszy sposób na jego przezwyciężenie.Podniósł głowę usłyszawszy dźwięk - dźwięki.Dwa ciemne samochody nadjechały z pełną prędkością Shek Lung Street i za­trzymały się przed hotelem.Na pierwszy rzut oka można się było zorientować, że są to służbowe pojazdy.Jason obserwował z niepoko­jem wysiadających z nich mężczyzn - dwóch z pierwszego, trzech z drugiego.O, Boże, Marie! Przegrywamy! Zabiłem nas.O Boże.zabiłem nas!Spodziewał się, że pięciu mężczyzn wpadnie do hotelu, aby wypytać recepcjonistę, zająć pozycje i rozpocząć działania.Dowiedzą się, że nikt nie widział, by goście z pokoju 301 opuszczali hotel, a więc najprawdopodobniej są wciąż na górze.W ciągu minuty włamią się do pokoju, drogę przeciwpożarową odkryją parę sekund później.Co może zrobić? Czy ma wspiąć się ponownie na górę, oswobodzić zabójcę, sprowadzić go na alejkę i uciec? Musi to zrobić! Zanim popędził w stronę drabinki, spojrzał jednak jeszcze raz w stronę hotelu.I zatrzymał się.Działo się coś dziwnego, coś nieoczekiwanego, zupełnie nieoczekiwanego.Jeden z mężczyzn z pierwszego samochodu zdjął marynarkę - swój urzędowy strój - i rozluźnił krawat.Następnie rozczochrał sobie włosy i ruszył - chwiejnym krokiem? - w stronę wejścia do nędznego hotelu.Jego czterej towarzysze oddalali się od samochodów spoglądając w górę na okna.Dwóch szło w prawo, a dwóch w lewo w stronę wylotu zaułka - w jego stronę! Co się tu dzieje? Ci ludzie nie postępowali tak, jakby działali oficjalnie.Za­chowywali się jak przestępcy, jak mafiosi, którzy osaczają ofiarę, ale nie chcą, by im ją później przypisywano, którzy zastawiają pułapkę z czyjegoś polecenia, nie dla siebie.Dobry Boże, czyżby Aleks Conklin mylił się wtedy na waszyngtońskim lotnisku Dullesa?Graj według scenariusza.To jest rzeczywiste i jest tutaj.Rozgrywaj to.Stać cię na to.Delta!Nie ma czasu.Nie ma czasu na to, by myśleć dłużej.Nie może tracić drogocennych chwil na zastanawianie się, czy istnieje, czy też nie istnieje wielki, tłusty taipan, zbyt operatywny, by był prawdziwy.Dwaj mężczyźni idący w jego kierunku spostrzegli alejkę.Zaczęli biec w tę stronę - w stronę „towaru", w stronę zniszczenia i śmierci - wszystkiego, co było dla Jasona cenne na tym parszywym świecie.Świecie, który chętnie by porzucił, gdyby nie Marie.Sekundy mijały porozbijane na milisekundy zaplanowanej przemo­cy, na którą się natychmiast zdecydował.Dawid Webb został uciszony i znowu Jason Bourne objął niepodzielnie dowództwo.Odejdź ode mnie! Tylko to nam pozostało!Pierwszy mężczyzna upadł z połamanymi żebrami, pozbawiony głosu uderzeniem w gardło.Drugiego Jason potraktował łagodniej.Ten człowiek musiał być w pełni świadomy tego, co nastąpi.Bourne zawlókł obu w najgłębszy mrok, porozcinał im ubrania nożem, a potem związał nogi, ręce i zakneblował usta paskami materiału z ich własnej odzieży [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl