[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeden z czworonogów polizał ją po twarzy, sprawiając wrażenie, jakby całe jego psie życie polegało na pocieszaniu strapionych.Żona lekarza pogłaskała go po mokrej sierści, po czym objęła i wybuchnęła głośnym, histerycznym płaczem.Kiedy wreszcie podniosła spuch­nięte od płaczu oczy, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wyrósł przed nią wielki plan miasta, który lokalne władze umieściły tu dla wygody turystów, mogących w ten sposób sprawdzić, gdzie się znajdują lub w przy­szłości opowiedzieć, gdzie byli.Teraz, gdy wszyscy oślepli, można by mieć za złe władzom nadmierną rozrzutność, ale wydarzenia ostatnich tygodni nauczyły ludzi cierp­liwości, czas rozwiązuje wszelkie problemy, nauczyły też, że przeznaczenie musi pokonać wiele krętych ścieżek, nim dotrze do celu.Możemy się tylko domyślić, ile wysiłku kosztowało bogów wyczarowanie tej wielkiej mapy i postawienie jej przed oczami zabłąkanej kobiety.Widzisz, jesteś bliżej celu, niż ci się wydaje, po prostu poszłaś w przeciwną stronę, musisz iść tą ulicą do skweru, potem skręcić w lewo, następnie w pierwszą przecznicę w prawo i już jesteś na miejscu, nie zapomnij tylko numeru domu.Psy nie towarzyszyły jej dalej, być może coś odciągnęło ich uwagę albo nie chciały opuścić znajomej dzielnicy.Za żoną lekarza powlókł się jedynie pies, który zlizywał jej gorzkie łzy, kto wie, może on też był częścią misternego planu boskiej pomocy.Wkrótce oboje wkroczyli do znajomego sklepu, pies pocieszyciel nie zdziwił się na widok leżących na ziemi nieruchomych ciał, które wy­glądały jak martwe, choć wciąż tliło się w nich życie.Przyzwyczaił się już do takiego widoku, wiedział, że gdy przyjdzie pora, prawie wszyscy ludzie wstaną.Obudźcie się, zawołała żona lekarza, Przyniosłam jedzenie.Przedtem jednak przezornie zamknęła drzwi, by nikt niepowołany jej nie usłyszał.Pierwszy podniósł głowę zezowaty chło­piec, ale był tak słaby, że nie mógł się podnieść, po chwili poruszyli się dorośli, wszystkim śniło się, że zamieniono ich w kamienie, a każdy wie, że kamienie mają głęboki sen, wystarczy przejść się po polu, by się o tym przekonać, leżą nieruchomo zagrzebane w ziemi, czekając nie wiado­mo na co.Jednak magiczne słowo „jedzenie" poruszyło nawet psa pocieszyciela, który choć nie znał ludzkiej mowy, radośnie zamerdał ogonem, ten prosty gest przy­pomniał mu, że nie zrobił tego, co było obowiązkiem każdego szanującego się psa, a mianowicie nie otrząsnął się z wody.Dla takiego czworonoga nie ma nic prostszego, raz, dwa i wszystko wokół jest mokre, a jego sierść puszysta.Cudowna siła rozpryskujących się kropel ze­słanych prosto z nieba oraz szelest plastikowych toreb otwieranych przez żonę lekarza zdjęły czar ze skamienia­łych postaci.Nie wszystko pachniało apetycznie, lecz dla wygłodniałych ślepców nawet zapach czerstwej kromki chleba wydawał się cudownym aromatem.Nikt już nie spał, wszystkim trzęsły się ręce, a na twarzach pojawił się niepokój.Lekarz, podobnie jak pies pocieszyciel, w porę przypomniał sobie o swej powinności i ostrzegł zebranych, Jedzcie powoli, bo może wam zaszkodzić, Szkodzi nam głód, zauważył pierwszy ślepiec, Słuchaj pana doktora, skarciła go żona, i mężczyzna zamilkł, myśląc z niechęcią, Ten to chyba jest ślepy na umyśle.Były to słowa krzyw­dzące i niesprawiedliwe, lekarz cierpiał tak samo jak inni, był równie głodny i ślepy jak reszta, o czym świadczyło chociażby to, że nie widział nagich piersi swej żony.Dopiero, gdy poprosiła go o sweter, wszyscy zwrócili głowy w jej stronę, ale na próżno, i tak nic nie zobaczyli, od dawna przecież byli ślepi.W czasie posiłku żona lekarza opowiedziała o swojej wyprawie, pomijając milczeniem jedynie to, że zamknęła drzwi do magazynu, gdyż nie miała pewności, czy w tamtej chwili rzeczywiście działała w imię wyższego dobra, za to ze szczegółami opowiedziała o ślepcu, który zranił się w kolano i skutecznie rozbawiła towarzystwo, oprócz człowieka z opaską na oku, na którego zmęczonej twarzy pojawił się jedynie blady uśmiech, i zezowatego chłopca, który był całkowicie pochłonięty jedzeniem.Pies pocieszyciel również dostał swoją porcję, za co odwdzięczył się obszczekując gorliwie każdego przechodnia, który próbo­wał otworzyć drzwi sklepu.Ludzie cofali się przerażeni, gdyż od dawna chodziły plotki, że po mieście grasują wściekłe psy.Wystarczy mi jedno nieszczęście, że jestem ślepy, myślał przechodzień i brał nogi za pas.Kiedy ślepcy zaspokoili pierwszy głód i odzyskali siły, żona lekarza opowiedziała im o rozmowie z mężczyzną, którego spot­kała przed sklepem w czasie deszczu.Jeżeli mówił prawdę, zakończyła, czeka nas wiele niespodzianek, nasze domy i mieszkania mogły ulec zniszczeniu, być może nie uda nam się tam wejść, myślę głównie o tych osobach, które nie mają kluczy, my na przykład zgubiliśmy swoje podczas pożaru, i nie ma szans, byśmy je odnaleźli w zgliszczach, Wypowiadając ostatnie słowo, wyobraziła sobie płomienie trawiące jej nożyczki, ogień, który najpierw pali za­schniętą krew, potem zniekształca i topi cienki metal, ostre końce, zmieniając je w miękką masę, aż trudno uwierzyć, że te niepozorne resztki, kupka stopionego metalu przebiła komuś gardło.W taką samą bezkształtną masę zmieniły się również jej klucze.My mamy klucze, odezwał się lekarz, z trudem wsuwając trzy palce do małej kieszonki poszarpanych spodni, z której wyjął pęk kluczy, Jakim cudem znalazły się u ciebie, przecież schowałam je do torebki, zdziwiła się jego żona, Wyjąłem je, bo bałem się, że mogą się zgubić, poza tym wolałem mieć je przy sobie, łatwiej mi było wierzyć, że kiedyś wrócimy do domu, Dobrze, że się znalazły, ale przedtem trzeba sprawdzić, czy ktoś nie wyważył drzwi, Może nic się nie stało.Na chwilę wszyscy rozmarzyli się, oglądając oczami wyobraźni znajome kąty swych mieszkań, lecz wkrótce trzeba było wrócić na ziemię i ustalić, kto ma klucze, a kto je zgubił.Pierwsza odezwała się dziewczyna w ciem­nych okularach, Gdy mnie zabierali, w domu byli jeszcze rodzice, dlatego nie miałam przy sobie kluczy.Potem odezwał się stary człowiek z czarną opaską na oku, Byłem u siebie, właścicielka mieszkania, u której wynajmowałem pokój, przyszła z wiadomością, że na dole czeka dwóch sanitariuszy, nie myślałem wtedy o kluczach.Brakowało jeszcze zeznania żony pierwszego ślepca.Nie wiem, nie pamiętam, co z nimi zrobiłam, tłumaczyła się zmieszana, choć doskonale pamiętała okoliczności, w których je zgubiła.Kiedy oślepła, z płaczem wybiegła na dwór, głupi i absurdalny, choć skądinąd naturalny odruch, którego nie potrafiła opanować.Zaczęła błagać o pomoc sąsiadki, których jeszcze nie zabrano, ale one zaryglowały drzwi.Opanowana i spokojna, gdy zachorował jej mąż, teraz całkiem straciła głowę, zostawiając otwarte na oścież mieszkanie, była tak wstrząśnięta, że nawet nie poprosiła sanitariuszy, by wrócili z nią do domu, żeby mogła zamknąć drzwi.Zezowatego chłopca nikt nie pytał o klu­cze, biedne dziecko nie pamiętało nawet swego adresu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl