[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czekamy do wieczora.Zostaję w kancelarii.Deck wychodzi i dzwoni do mnie z budki telefonicznej za rogiem ulicy.Prze­ćwiczyliśmy to kilka razy, napisaliśmy nawet coś w ro­dzaju scenariusza.- Rudy? Tu Deck.W końcu znalazłem tego Goodlowa.Dean Goodlow, biały trzydziestodziewięciolatek po college’u, jest właścicielem sieci pralni chemicznych specjalizujących się w czyszczeniu dywanów.Daliśmy mu zero punktów - opracowaliśmy własną skalę ocen - co znaczy, że jest kandydatem, którego definitywnie skreś­lamy.Natomiast znakomicie pasowałby do ławy przy­sięgłych skompletowanej przez Drummonda.- Gdzie? - pytam.- Złapałem go w biurze.Dopiero co wrócił, nie było go cały tydzień.To kapitalny facet, Rudy.Popełniliśmy błąd w ocenie, i to kardynalny.On wcale nie pała sympatią do towarzystw ubezpieczeniowych.Mówi, że cały czas się z nimi użera, uważa, że ktoś powinien wreszcie dobrać się im do skóry.Zapoznałem go z na­szą sprawą i człowiek dostał szału.Będzie z niego wspaniały przysięgły.- Mówi trochę nienaturalnie, pe­wnie czyta z kartki, ale nie wtajemniczeni powinni ten kit kupić.- Cóż za miła niespodzianka - mówię dosadnie i wy­raźnie, chcąc, żeby Drummond usłyszał każde słowo.Myśl, że adwokat może rozmawiać z potencjal­nym członkiem ławy przysięgłych przed procesem se­lekcyjnym, jest zupełnie nieprawdopodobna, wprost niewiarygodna.Martwiliśmy się, że to podpucha zbyt absurdalna, żeby Drummond dał się nabrać.Z drugiej strony któż by pomyślał, że adwokat mógłby podsłuchiwać kolegę po fachu, instalując w jego kan­celarii nielegalny podsłuch? Po namyśle doszliśmy do wniosku, że przynęta chwyci - początkuję, jes­tem głupim, nieopierzonym żółtodziobem, a Deck, Deck jest tylko wiernym pachołkiem, nikim więcej.Po prostu nie wiedzieliśmy, jak z tego wybrnąć i poszliśmy na całość.- Nie miał żadnych oporów? - pytam.- Niewielkie, i tylko początkowo.Powiedziałem mu to, co sprzedałem całej reszcie: zbieram materiały, jes­tem tylko doradcą, nie adwokatem, i jeśli będzie trzy­mał język za zębami, nikomu nic nie grozi.- Dobra.Więc myślisz, że Goodlow jest po naszej stronie?- Nie ma co do tego żadnych wątpliwości.Trzeba go wepchnąć do składu, koniecznie.Szeleszczę papierami koło słuchawki.- Kto ci jeszcze został? - pytam głośno.- Czekaj, zaraz sprawdzę.- Teraz z kolei on szeleści kartkami notatnika.Niezły z nas duet, nie ma co.- Rozmawiałem z Dermontem Kingiem, z Jan DeCell, z Lawrence’em Perottim, z Hildą Hinds i z RaTildą Browning.Z wyjątkiem RaTildy Browning są to ludzie, których wolelibyśmy nie widzieć wśród przysięgłych.Jeśli prze­konamy Drummonda, że są po naszej stronie, szanow­ny pan mecenas zrobi wszystko, żeby utrącić ich pod­czas selekcji.- Jaki jest ten King?- W porządku, to pewny facet.Kiedyś wyrzucił z do­mu inspektora z wydziału ubezpieczeń.Dałbym mu dziewięć punktów.- A Perotti?- Wspaniały gość.Nie mógł uwierzyć, że towarzyst­wo ubezpieczeniowe mogłoby kogoś zamordować.Jest po naszej stronie.- A DeCell?Deck szeleści papierami.- Czekaj, zaraz sprawdzę.Już mam.Bardzo miła kobiecina.Małomówna, ale miła.Myślę, że miała drob­ne opory.Może uważała, że nie powinniśmy rozma­wiać? Nie wiem.Tak czy inaczej, pogadaliśmy o towa­rzystwach ubezpieczeniowych.Powiedziałem jej, że Great Benefit jest warte czterysta milionów dolarów, i wy-miękła.Chyba jest z nami.Dałbym jej pięć punktów.Trudno mi zachować powagę.Przyciskam słuchawkę do ucha.- Kto tam jeszcze.RaTilda Browning, tak?- Tak.To radykalna Murzynka, na nic się nam nie przyda.Wyprosiła mnie z biura, pracuje w banku dla czarnych.Centa by nam nie dała.Deck znowu szeleści papierami i długo milczy.- A co u ciebie? - pyta.- Przed godziną gadałem z Esther Samuelson.Złapa­łem ją w domu.Bardzo przyjemna kobieta, lekko po sześćdziesiątce.Dużo rozmawialiśmy o Dot i o tym, że strata dziecka musi być strasznym ciosem.Jest po na­szej stronie, na sto procent.Esther Samuelson jest wdową.Jej mąż był przez wiele lat urzędnikiem w Stanowej Izbie Handlowej.Wiem to od Marvina Shankle’a.Nie odpowiada mi, żeby zasiad­ła w ławie przysięgłych - zrobiłaby dla Drummonda dosłownie wszystko.- Później pojechałem do Nathana Buttsa.Złapałem faceta w biurze.Był trochę zdziwiony, że jestem jednym z adwokatów zaangażowanych w sprawę, ale też wymiękł.Nienawidzi towarzystw ubezpieczeniowych.Jestem przekonany, że jeśli Drummond nie dostał jeszcze zawału serca, to ledwo zipie.Tak, bo myśl, że ja, adwokat - nie tylko mój asystent, ale ja sam, Rudy Baylor we własnej osobie! - jeżdżę po całym mieście i omawiam z tymi ludźmi szczegóły sprawy, może go przyprawić o poważny atak serca.Jednak musi już rozumieć i to, że nie jest w stanie temu zaradzić, bo jakakolwiek reakcja z jego strony ujawniłaby fakt, że założył u nas nielegalny podsłuch.Natychmiast usunię­to by go z palestry.Niewykluczone, że sprawa trafiłaby do sądu.Ma tylko jedno wyjście: siedzieć cicho i robić wszyst­ko, żeby utrącić ludzi, których nazwiskami żonglujemy.- Zostało mi jeszcze kilku - powiadam.- Spróbuję ich złapać.Spotkamy się o dziesiątej.Tu, w kancelarii.- Dobra - odpowiada zmęczony Deck.Gra coraz lepiej.Odkładam słuchawkę.Kwadrans później dzwoni tele­fon i słyszę dziwnie znajomy głos.- Z Rudym Baylorem proszę.- Przy telefonie, słucham.- Mówi Billy Porter.Był pan dzisiaj w sklepie, prosił pan o telefon.Billy Porter to biały, kierownik sklepu z akcesoriami motoryzacyjnymi Western Auto.Nosi krawat i zarobił u nas zero punktów.Nie chcemy faceta.- Tak, panie Porter.Dziękuję, że zechciał pan za­dzwonić.Oczywiście to żaden Porter, tylko Butch.Zgodził się nam pomóc w tej przebierance.Jest z Deckiem.Pewnie tłoczą się razem w budce, bo im zimno.Butch, pełną gębą zawodowiec, odwiedził Western Auto [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl