[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Poszkodowani - odparł ironicznie Gasko.Uśmiechnąłem się.Gromada bogatych i wpływowych praw­ników w roli ofiar pospolitego przestępstwa: to rzeczywiście zakrawało na kiepski żart.Przyszło mi do głowy, że sporo sławnych ludzi przeżyło podobne upokorzenie.Martin Luther King parę razy lądował w więzieniu.O rozmaite kradzieże oskarżano Boesky’ego, Milkena i kilka innych znanych osób, których nazwisk nie mogłem sobie teraz przypomnieć.Aresztowania przytrafiały się często gwiazdom filmu czy sportu, zatrzymanym podczas prowadzenia aut po pijanemu, zabierania z ulicy prostytutek czy kupowania narkotyków.Wszystkich tak samo wpychano na tylne siedzenie wozów patrolowych i przewożono do aresztu jak pospolitych złoczyńców.Pewien sędzia z Memphis odsiadywał wyrok dożywocia, znajomy z college’u został skazany na dwadzieścia lat więzienia, mój były klient z urzędu federalnego znalazł się za kratkami za fałszowanie zeznań podatkowych.Tych wszystkich ludzi wcześniej aresztowano, odstawiono do komendy i wpisywano do rejestru, zdejmowano im odciski palców i robiono zdjęcia z numerem identyfikacyj­nym na tabliczce zawieszonej na szyi.I wszyscy jakoś to przeżyli.Mogłem podejrzewać, że nawet Mordecai Green zna ten przerażający dotyk zimnej stali na nadgarstkach.Na swój sposób poczułem ulgę, że wreszcie do tego doszło.Mogłem zapomnieć o ukrywaniu się, przemykaniu pod ścia­nami, zerkaniu przez ramię, czy ktoś za mną nie łazi.Dręczące wyczekiwanie dobiegło końca.Na szczęście policja nie wtargnęła do mojego mieszkania w ciągu nocy i nie musiałem siedzieć w areszcie do rana.Nie nastąpiło to w najszczęśliwszej porze, ale wciąż mogłem liczyć, że przy odrobinie szczęścia sprawy proceduralne zostaną załatwione i wyjdę za kaucją jeszcze przed nastaniem weekendu.Ale zarazem odczuwałem też strach.Chyba jeszcze nigdy w życiu nie byłem tak przerażony.W areszcie wiele się mogło zdarzyć, począwszy od zaginięcia dokumentów, po dziesiątki różnego rodzaju opóźnień.Nie dało się wykluczyć, że będę musiał siedzieć za kratkami do następnego dnia, może nawet do niedzieli czy poniedziałku.Lękałem się, że zostanę umiesz­czony w celi pełnej agresywnych pijaków.Domyślałem się, że wieść o moim aresztowaniu dotrze również do dawnych przyjaciół, którzy zaczną z politowaniem kiwać głowami i zadawać sobie pytania, co jeszcze mogę uczynić, żeby do reszty zrujnować swoje życie.Wolałem nie myśleć o reakcji rodziców.Natomiast całkiem nie byłem pewien zachowania Claire, zwłaszcza teraz, gdy u jej boku zjawił się jakiś żigolak.Zamknąłem oczy i próbowałem uspokoić oszalałe myśli, co okazało się niewykonalne.Sprawy formalne poszły błyskawicznie, Gasko prowadził mnie jak bezwolną kukłę od jednego stanowiska do drugiego.Powtarzałem sobie, żeby nie podnosić wzroku, nie zaglądać w twarze ludzi.Zaczęło się od inwentaryzacji, musiałem tylko opróżnić kieszenie i podpisać formularz depozytu.Później poszliśmy brudnym korytarzem do sali zdjęciowej.Kazano mi zdjąć buty i ustawić się na tle podziałki wysokości.Odebrałem pouczenie, że nie muszę się uśmiechać, jeśli nie chcę, ale mam patrzeć prosto w obiektyw.Pierwsze zdjęcie en face, drugie z profilu.Następne były odciski palców, okazało się jednak, że technik jest zajęty, toteż Gasko przykuł mnie do ramy krzesła jak niebezpiecznego furiata i poszedł po kawę.Na korytarzu mijali mnie aresztanci przechodzący tę samą procedurę, kręcili się gliniarze.Zwróciłem uwagę na młodego białego faceta, chyba także prawnika, w eleganckim granatowym garniturze, dość mocno wstawionego, z licznymi za­drapaniami na policzku.Jak można się tak zaprawić w piątek przed siedemnastą? - pomyślałem.Rzucał na lewo i prawo pogróżkami, wydzierał się co sił w płucach, ale wszyscy go ignorowali.Szybko został zaciągnięty gdzieś w głąb budynku.Czas mijał, a mnie zaczynało ogarniać narastające przerażenie.Zapadł już zmrok, zaczął się weekend, nastała pora najwięk­szego tłoku w areszcie.Wrócił wreszcie Gasko i wprowadził mnie do pokoju, gdzie młody Poindexter z wprawą natuszował mi palce i utrwalił odciski na kartonowej fiszce.Nie musiałem donikąd dzwonić, mój prawnik zapewne był już gdzieś w pobliżu, choć jeszcze go nie widziałem.W miarę jak prowadzono mnie w głąb aresztu, mijaliśmy coraz cięższe drzwi.Miałem ochotę krzyczeć, że idziemy w złym kierunku, bo przecież wyjście na ulicę zostało gdzieś za nami.- Czy nie mogę od razu wpłacić kaucji? - zapytałem z głupia frant, dostrzegłszy w oddali pierwsze grube kraty, a za nimi uzbrojonych strażników więziennych.- Sądziłem, że zajmuje się tym twój adwokat - odparł Gasko.Chwilę później przekazał mnie niejakiemu sierżantowi Coffeyowi.Ten kazał mi stanąć pod ścianą w rozkroku i przeszukał po raz kolejny z taką sumiennością, jakby chciał znaleźć ukrytą dziesięciocentówkę.Później z głośnym pomrukiem wskazał mi ruchem głowy bramkę wykrywacza metali, przez którą przesze­dłem bez obaw.Zaterkotał dzwonek, rozsunęły się stalowe drzwi i popatrzyłem na długi korytarz; po obu stronach ciągnę­ły się zakratowane cele.Kiedy zaś drzwi zatrzasnęły się za mną z hukiem, jednocześnie w moich myślach umilkła nawet powtarzana od jakiegoś czasu modlitwa o szybkie uwolnienie.Więźniowie między prętami wyciągali ręce w moim kierun­ku, uważnie nas obserwowali.Znów wbiłem wzrok w podłogę.Coffey szedł powoli, zaglądając do kolejnych cel.Zdaje się, że liczył przebywające w nich osoby.Zatrzymał się przed trzecimi drzwiami po prawej stronie.Wewnątrz siedzieli wyłącznie czarni, bez wyjątku młodsi ode mnie.Początkowo naliczyłem czterech, dopiero później zauważyłem, że piąty leży na najwyższej pryczy.Te były trzypoziomowe, w dwóch zestawach, łącznie na sześć osób.Z trzech boków niewielką przestrzeń otaczały jedynie stalowe pręty, widać było aresztantów w sąsiednich celach i po przeciwnej stronie korytarza.Czwarty bok stanowiła ściana z litego betonu, pod którą w rogu stał niewielki sedes.Coffey wepchnął mnie do środka i zatrzasnął drzwi.Leżący dotąd chłopak usiadł na pryczy i spuścił nogi poza jej krawędź, tak że jego buty znalazły się tuż przed twarzą więźnia siedzącego poniżej.Cała piątka popatrzyła na mnie uważnie, ja zaś stałem jak wmurowany tuż przy drzwiach, usiłując zacho­wać spokój.Rozejrzałem się szybko za jakimś miejscem na podłodze, gdzie mógłbym usiąść, nie narażając się na niebez­pieczeństwo dotknięcia któregoś z pozostałych aresztantów.W myślach dziękowałem Bogu, że nie są uzbrojeni, że przed wejściem ustawiono wykrywacz metali, zatem nie mogą mieć rewolwerów ani noży.W dodatku nie zostało mi nic cennego poza ubraniem.Zegarek, portfel, telefon komórkowy, pienią­dze - wszystko odebrano, spisano i przekazano do depozytu.Doszedłem do wniosku, że przy drzwiach celi będzie znacznie bezpieczniej niż pod ścianą.Ignorując zdumione spojrzenia, przysiadłem w kącie na podłodze, przywierając plecami do prętów oddzielających mnie od korytarza, z którego głębi ktoś okrzykami przywoływał strażnika.Dwie cele dalej wybuchła bójka.Między kratami i pryczami dostrzegłem, że biały pijany prawnik został przyparty w kącie przez dwóch potężnie zbudowanych czarnych.Okładali go tak, że tylko głowa mu odskakiwała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl