[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-Postawcie mnie na ziemi.Chcę się przejść.Wojownicy posłuchali i zaintonowali jakąś wojenną pieśń, obiecując wrogom, że potną ich na drobne kawałki i wchłoną ich magiczną siłę.Pantera była naburmuszona.-Czemu się gniewasz?-To idiotyczna przygoda.-A nie chciałaś być bogata?-Wiemy, gdzie jest nasze złoto.Po co ulegać mirażom, ryzykując śmierć z pragnienia?-Nubijczyk nie umiera z pragnienia, a ja nie ulegam mirażom.Nie wystarczą ci te zapewnienia?-Przysięgnij, że pójdziemy po nasze złoto tam, gdzieśmy je ukryli.-Skąd ten upór?-Omal nie zginąłeś dla tego złota, uratowałam cię, zabiłeś zdradzieckiego generała, żeby je zdobyć.Nie trzeba bardziej kusić losu.Egipcjanin uśmiechnął się.Pantera miała bardzo osobistą wizję wydarzeń.Suti nie pożądał złota zdrajcy, lecz zastosował prawo pustyni, zabijając wiarołomcę i mordercę, który próbował zbiec i umknąć trybunałowi wezyra.To, że uśmiechnęła się do niego fortuna, dowodziło słuszności jego postępowania.-A jeśli założysz, że zagubione miasto pełne jest złota.-Gwiżdżę na twoje szalone projekty! Przysięgnij, że wrócimy do groty.-Masz moje słowo.Uspokojona jasnowłosa bogini zasiadła na przenośnym tronie.Szlak urywał się u stóp góry, której stok usiany był czarniawymi skałami.Wiatr hasał po pustyni.Po dusznym, upalnym niebie nie krążył żaden sokół ani sęp.Stary wojownik usiadł.Towarzysze poszli za jego przykładem.-Nie idziemy dalej -powiedział do Sutiego.-Czego się boicie?-Nasz wódz rozmawiał z gwiazdami, my nie.Za tą górą nie ma już żadnej studni.Śmiałków, co odważyli się dotrzeć do zagubionego miasta, połknęły piaski.-Waszego wodza nie.-Prowadziły go gwiazdy, ale ten sekret zaginął.My nie pójdziemy dalej.-Przecież ty szukasz śmierci.-Nie takiej.-Wódz nie zostawił wam innych wskazówek?-Wódz nie gada, tylko działa.-Ile czasu trwała jego wyprawa?-Księżyc wschodził trzy razy.-Bogini złota otoczy mnie opieką.-Ona zostanie z nami.-Sprzeciwiasz się mojej woli?-Jeśli chcesz zginąć na pustyni, twoja sprawa.My będziemy tu siedzieć aż do piątego wschodu księżyca.Potem ruszymy w stronę oaz.Suti podszedł do Libijki, bardziej jeszcze uwodzicielskiej niż zwykle.Wiatr i słońce nadały jej skórze kolor bursztynu, wyzłociły włosy, podkreśliły dziki i nieposkromiony charakter.-Idę, Pantero.-To miasto nie istnieje.-Jest pełne złota.Nie idę ku śmierci, lecz ku innemu życiu, o jakim śniłem, gdy zamknięto mnie w szkole skrybów w Memfisie.To miasto nie tylko istnieje, ale na dodatek będzie nasze.-Wystarczy mi własne złoto.-Widzę więcej, o wiele więcej! Wyobraź sobie, że dusza nubijskiego wodza wcieliła się we mnie i będzie mnie prowadzić do bajkowego skarbu.Trzeba być szaleńcem, żeby odrzucić podobną przygodę.-Kto byłby tak szalony, by jej próbować?-Pocałuj mnie, boginko złota.Przyniesiesz mi szczęście.Jej usta były gorące niczym południowy wiatr.-Skoro ośmielasz się mnie porzucić, powodzenia.Suti zabrał ze sobą dwa bukłaki słonawej wody, suszoną rybę, łuk, strzały i sztylet.Nie skłamał Panterze: dusza zwyciężonego przeciwnika wskaże mu właściwą drogę.Ze szczytu góry przyjrzał się krajobrazowi o niezwykle dziwnej sile.Przewężenie terenu o czerwonawym podłożu wiło się między dwoma stromymi obrywami skał i prowadziło na drugą pustynię, sięgającą po horyzont.Suti wszedł na nią tak, jak nurek wślizguje się pod falę.Czuł wezwanie nieznanego kraju, który przyciągał go nieodparcie swymi świetlistymi włóknami.Bez trudu minął przewężenie.Nigdzie ani ptaka, ani ssaka, ani gada, jakby nie było tu żadnej formy życia.Póki nie zapadł mrok, odpoczywał w cieniu wielkiego skalnego bloku, popijając wodę małymi łyczkami.Gdy pojawiły się gwiazdy, podniósł oczy ku niebu i próbował odczytać ich przesłanie.Tworzyły dziwne figury.W myśli połączył je liniami.Nagle jedna ze spadających gwiazd przecięła wielką przestrzeń i nakreśliła drogę, którą Suti wrył sobie w pamięć.Wyruszy w tę stronę.Choć instynktownie rozumiał się z pustynią, upał był nie do zniesienia, a każdy krok sprawiał ból.Pielgrzym podążał jednak za niewidzialną gwiazdą, jakby porzucił własne obolałe ciało.Pragnienie zmusiło go do opróżnienia obu bukłaków.Suti upadł na kolana; w dali majaczyła wielka czerwona góra.Nieosiągalna.Nie starczy mu sił, by dotrzeć do tych skał i poszukać tam wody.A przecież się nie mylił.Żałował, że nie jest oryksem, co umie skakać ku słońcu, niepomny na zmęczenie.Wstał, by dowieść pustyni, że żywi się jej siłą.Nogi ruszyły naprzód, poruszane ogniem, który biegł po piasku.Kiedy upadł znowu, rozbił kolanami kawałek glinianego garnka.Pełen niedowierzania zebrał fragmenty dzbana.Tu kiedyś mieszkali ludzie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]