[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zrobi­liśmy tylko około piętnastu kroków w zachodnim kierunku, potem Atan stanął i wszyscy usiedliśmy w kucki.Ja trzymałem na kolanach wyszczerzoną w uśmiechu trupią czaszkę.- A teraz zapytaj swego aku-aku, gdzie jest wejście - wyszeptał Atan tonem niemal rozkazującym.Ogarnęło mnie zdenerwowanie.Znajdowaliśmy się na tak płaskim polu, jak podłoga w jakiejś izbie; nie widziało się żadnej góry poza trzema pagórkami majaczącymi w oddali na tle wygwieżdżonego nieba.Jak tu może być pieczara, jeżeli nie ma nawet kamienia wielkości choćby psiej budy.- Nie - odpowiedziałem.- Nie mogę o to pytać.Nie należy pytać o wejście do prywatnej własności innych ludzi.Na szczęście Atan zgodził się z tą argumentacją i wskazał prosto przed siebie, dokładnie przy palcach moich stóp.Dojrzałem niewielki, płaski kamień, częściowo pokryty piaskiem i zeschłą trawą, ale podobny jak kropla wody do miliona innych kamieni walających się dokoła.Atan poprosił mnie przedtem o schylenie się i trzymanie przed sobą trupiej czaszki oraz o głośne powie­dzenie nad kamieniem:- Otwórz bramę do pieczary!Czułem się jak idiota, lecz zrobiłem tak, jak chciał.Trzymając szczerzący zęby kamień pochyliłem się ku ziemi i powtórzyłem magiczne zaklęcie:- Mataki ite ana kahaata mai!Atan wziął ode mnie kamienną czaszkę i poprosił, abym „wszedł".Odgarnąłem piasek i słomę, aż ukazał się cały kamień wielkości sporej tacy.Spróbowałem i stwierdziłem, że siedział luźno.Gdy go odwróciłem, pokazała się w ziemi czarna dziura, za ciasna jednak na to, aby człowiek mógł się przez nią prze­cisnąć.Jedną po drugiej usunąłem cztery dalsze płyty, które znalazłem, czyniąc to z wielką ostrożnością, aby piasek lub słoma nie wleciały do otworu.Wreszcie otwór był dostatecznie obszerny, aby szczupły człowiek mógł się prześliznąć w dół.- A teraz właź - rozkazał Atan.Usiadłem na ziemi z nogami w otworze.Panowały w nim takie ciemności, że nic nie widziałem, spuszczając się więc na dół podtrzymywałem się łokciami i próbowałem palcami u nóg wyczuć, czy już sięgam dna.Nie wyczułem go, a na znak Atana porzuciłem oparcie i pozwoliłem ciału lecieć w dół - w nieznane.W tym momencie ogarnęło mnie dziwne uczucie, że już raz to samo przeżywałem.W ułamku sekundy przemknęło mi przez myśl wspomnienie pewnej nocy w czasie wojny, kiedy siedziałem w podobny sposób, z nogami zwisającymi w ciemnym otworze.Wówczas pewien sierżant polecił mi rozluźnić chwyt, ale wtedy miałem na plecach spadochron i wiedziałem, że wyląduję między przyjaciółmi na placu ćwiczebnym w Anglii.Teraz mały Atan, patrzący na mnie swymi olbrzymimi, niesamowitymi oczy­ma, był jedynym człowiekiem, który wiedział, gdzie wyląduję.Puściłem się i spadłem w ciemność.Z niewysoka jednak, nadto natknąłem się na coś niezwykle miękkiego, działającego jak amortyzator.Nie mogłem nic zobaczyć i nie zdawałem sobie sprawy, na czym stoję.Wzrok rozróżniał tylko otwierający się nade mną niewielki otwór z kilkoma błyszczącymi gwiazdami.Potem w tym otworze pojawił się zarys jakiejś głowy i ręki, podającej mi latarkę.Nie stałem za głęboko, po wyciągnięciu ręki mogłem więc odebrać latarkę, a gdy ją zaświeciłam, zobaczyłem u swych stóp dwie błyszczące, białe czaszki.Jedna miała tuż pod skronią coś jaskrawozielonego, koloru śniedzi, na obu leżały, jakby w grożącej pozycji, czarne ostrza oszczepów z obsydianu.Stałem na grubej macie z żółtego sitowia totora, związanego skręconą korą, tak grubej i miękkiej, że czułem się jak na materacu.Po prawej ręce miałem skalną ścianę bezpośre­dnio przy sobie; w tym miejscu, gdzie się znajdowałem, pieczara była szeroka tylko na trzy metry, ciągnęła się jednak na lewo i tam w kręgu światła dostrzegałem masę luźnych twarzy i figur.Odniosłem wrażenie, że stoją wzdłuż ścian na podobnych matach, jaką ja miałem pod nogami.Zdążyłem jednak rzucić tylko powierzchowne spojrzenie, gdyż Atan podawał mi „klucz”; obrócił się potem i prześliznął przez otwór.Zauważyłem, że tuż nade mną sufit pieczary utworzony był z wielkich płyt sztucznie ułożonych wokół wejścia, dalej jednak ciągnął się naturalny tunel z wiszącymi soplami zastygłej lawy.Usunąłem się na bok, aby mały Atan mógł się zsunąć.Gdy jak piłka wylądował na macie, pierwszą jego czynnością było pokorne przywitanie się z obiema czaszkami, potem zaś jeszcze z jedną, kamienną i dokładnie podobną do tej, którą trzymałem w ręku.Szepnął, że teraz mogę położyć „klucz” obok drugiego strażnika, przy czym mam powiedzieć, że jestem długouchym z Norwegii, który tu przybył ze swoim bratem.Po dokonaniu tego Atan pokazał mi, że ciotka usunęła magiczny proszek z kości również z otworów w drugiej kamiennej czaszce.Jeszcze raz rozejrzał się dokoła i wreszcie oświadczył, że nie ma już żadnego niebezpieczeństwa.Ciotka wszystko należycie przygotowała, on dokładnie wypełnił jej polecenia, aku-aku było zadowolone.Oświetliłem wszystkie kąty dokonując przeglądu diabelskich pysków i przedziwnych, pokręconych postaci.- To jest twój dom - zapewniał mnie Atan - możesz się w nim swobodnie poruszać.Dodał, że pieczara nazywa się Raakau i wyjaśnił, iż - o ile mu wiadomo - raakau jest specjalnym mianem księżyca.Aby zrobić miejsce dla fotografa i Eda, którzy przecisnęli się teraz przez otwór, posunęliśmy się z Atanem w głąb pieczary przez wąskie przejście między dwiema kamiennymi półkami, wyłożonymi żół­tymi matami z sitowia.Po obu stronach na matach leżały ciasno obok siebie najdziwniejsze rzeźby.Pieczara nie była długa, po kilku metrach kończyła się stromą poprzeczną ścianą, ale za to prawdziwy skarbiec stanowiła ta podziemna „księżycowa” kry­jówka Atana.Na widok takich kuriozów każdy znający fach antykwariusz rwałby sobie włosy z głowy; pełno tu było skarbów nieznanej, prymitywnej sztuki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl