[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dziwnie trzymać broń w lewejręce, ale prawą jeszcze nie utrzymam jej ciężaru.Przezcelownik odnajduję kamerę i mrużę oczy, patrząc w obiektyw.Głos w mojej głowie szepcze: Wdech.Celuj.Wydech.Pal".Dopiero po kilku sekundach dociera do mnie, że to głosTobiasa, bo to on nauczył mnie strzelać.Naciskam spust inabój trafia w kamerę, rozbryzgując na obiektywie niebieskąfarbę.- Proszę.Masz.W dodatku nie tą ręką.Zeke mruczy coś pod nosem, co nie brzmi przyjemnie.- Hej! - krzyczy ktoś radośnie.Marlenę wystawia głowę nadszklaną podłogę.Czoło ma pomazane farbą, brew fioletową.Zszelmowskim uśmiechem celuje w Zekego, trafia go w nogę, apotem mierzy we mnie.Dostaję nabojem w rękę, to piecze.Marlenę śmieje się i nurkuje pod szkło.Patrzymy po sobie zZekem i puszczamy się za nią pędem.Zmieje się, gnając w dół,przedzierając się przez tłum dzieciaków.Strzelam do niej, alepudłuję.Marlenę wypala do chłopca przy poręczy, Hectora,młodszego brata Lynn.W pierwszej chwili wygląda naprzerażonego, ale zaraz oddaje strzał i trafia w osobę obokMarlenę.Rozlega się huk, kiedy wszyscy w Jamie zaczynająstrzelać do siebie nawzajem, młodzi199i starzy, w jednej chwili zapominając o kamerach.Rzucamsię na ścieżkę, otoczona śmiechem i krzykiem.Zbieramy sięrazem i tworzymy grupy, które stają przeciwko sobie.Kiedywalka ustaje, całe moje ubranie jest bardziej kolorowe niżczarne.Postanawiam zatrzymać tę koszulę, żeby przypominałami, dlaczego przede wszystkim wybrałam Nieustraszonych:nie dlatego, że są idealni, ale dlatego, że żyją.Dlatego, że sąwolni.Rozdział 25Ktoś robi najazd na kuchnie Nieustraszonych i podgrzewatrzymane tam nieśmiertelne zapasy, więc wieczorem jemyciepłą kolację.Siedzę przy tym samym stole, który zwyklezajmowałam z Christiną, Alem i Willem.Odkąd tylko usia-dłam, rośnie mi gula w gardle.Jak to się stało, że została nastylko połowa?Czuję się za to odpowiedzialna.Moje przebaczenie mogłouratować Ala, ale się powstrzymałam.Moja trzezwość umysłumogła ocalić Willa, ale nie zdołałam jej przywołać.Zanimcałkowicie pogrążę się w poczuciu winy, obok mnie upuszczaswoją tacę Uriah.Jest wyładowana gulaszem wołowym iciastem czekoladowym.Wpatruję się w stos ciasta.- Było ciasto? - Spoglądam na swój talerz, który jestnapełniony z większym umiarem niż Uriaha.- Tak, właśnie ktoś je wyjął.Gdzieś z tyłu znalazł kilkapudełek mieszanki i upiekł.Możesz wziąć ode mnie paręgryzów.- Parę gryzów? Zamierzasz zjeść tę górę ciasta sam?- Tak.- Wygląda na zmieszanego.- Czemu?- Nieważne.200Christina siada po drugiej stronie stołu, najdalej ode mnie,jak tylko się da.Zeke stawia swoją tacę obok niej.Niedługopotem dosiadają się do nas Lynn, Hector i Marlenę.Dostrzegam przelotny ruch pod stołem i widzę dłoń Marlenę,która dotyka dłoni Uriaha nad jego kolanem.Ich palce sięsplatają.Oboje wyraznie starają się wyglądać zwyczajnie, alezerkają na siebie ukradkiem.Lynn, z lewej strony Marlenę, ma taką minę, jakby właśniespróbowała czegoś kwaśnego.Gwałtownie wpycha jedzeniedo ust.- Pali się? - pyta ją Uriah.- Puścisz pawia, jak będziesz takszybko jeść.- Pawia puszczę tak czy siak.- Lynn spogląda na niego zezłością.- Od tego, że cały czas robicie do siebie maślane oczy.- O czym ty mówisz? - Uriahowi czerwienieją uszy.- Nie jestem idiotką, inni też nie.Czemu po prostu niezaczniesz się z nią całować i będzie po temacie?Uriah siedzi oniemiały.Za to Marlenę obrzuca Lynngniewnym spojrzeniem, pochyla się i mocno całuje Uriaha wusta, a jej palce zsuwają się po jego karku za kołnierz koszuli.Zauważam, że z widelca spadł mi cały groszek, który unosiłamdo ust.Lynn chwyta tacę i zrywa się od stołu.- O co tu chodzi? - dziwi się Zeke.- Mnie nie pytaj - mówi Hector.- Ona zawsze jest o coś zła.Już nie próbuję za nią nadążać.Uriah i Marlenę nadal mają twarze blisko siebie.I nadal sięuśmiechają.Zmuszam się, żeby nie odrywać oczu od talerza.Dziwniepatrzeć na dwoje ludzi, których zna się osobno, a którzyzaczynają być razem, chociaż widziałam to już wcześniej.Słyszę zgrzyt, kiedy Christina bezmyślnie skrobie po talerzuwidelcem.201- Cztery! - Zeke kiwa do niego.Widać, że czuje ulgę.-Chodz, jest miejsce.- Tobias kładzie mi dłoń na zdrowymramieniu.Kilka kostek palców ma porozcinanych, a krewwygląda na świeżą.- Przepraszam, nie mogę zostać.- Pochyla się.- Mogę cięporwać na chwilę?Wstaję, kiwam na pożegnanie każdemu, kto zwraca na touwagę, czyli właściwie tylko Zekemu, bo Christina i Hectorgapią się w swoje talerze, a Uriah i Marlenę rozmawiają pocichu.Tobias i ja wychodzimy ze stołówki.- Dokąd idziemy?- Do pociągu.Mam spotkanie i chcę, żebyś była ze mną ipomogła mi rozszyfrować sytuację.Wchodzimy pod górę jedną ze ścieżek, biegnącą wzdłużmurów Jamy.Zmierzamy do schodów, które zaprowadzą nasdo Pire.- Dlaczego potrzebujesz mnie do.- Bo jesteś w tym lepsza ode mnie.Nie mam na to odpowiedzi.Wspinamy się po schodach imaszerujemy przez szklaną posadzkę.Po drodze przecinamywilgotną salę, w której mierzyłam się z krajobrazem strachu.Sądząc po strzykawce na podłodze, ktoś tu niedawno był.- Przechodziłeś dziś przez swój krajobraz strachu? -pytam.- Czemu o to pytasz? - Jego ciemne oczy unikają moich.Pchnięciem otwiera wejściowe drzwi, a mnie otula letniepowietrze.Nie ma wiatru.- Masz porozcinane kostki, a ktoś był w tej sali.- Właśnie o to mi chodzi.Jesteś bardziej spostrzegawcza odinnych.- Zerka na zegarek.- Kazali mi złapać ten o ósmej pięć.Chodz.Czuję przypływ nadziei.Może tym razem nie będziemy siękłócić.Może w końcu między nami się poprawi.202Idziemy w stronę torów.Ostatnim razem, kiedy tędyszliśmy, chciał mi pokazać, że w siedzibie Erudytów palą sięświatła, chciał mi powiedzieć, że oni planują atak naAltruistów.Teraz czuję, że mamy się spotkać zbezfrakcyj-nymi.- Na tyle spostrzegawcza, żeby zauważyć, że migasz się ododpowiedzi na pytanie - mówię.Wzdycha.- Tak, przechodziłem swój krajobraz strachu.Chciałemzobaczyć, czy się zmienił.- Zmienił się, prawda?Odgarnia sobie kosmyk włosów z twarzy i unika mojegospojrzenia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]