[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ognie sztuczne, by uczcić koniec przedstawienia.Wycie syreny, podniesio­ne ramiona.Julie zaczęła posyłać pocałunki.Ja wymachi­wałem ręką.Długi biały kadłub jachtu po trochu oddalał się od brzegu.- On naprawdę powiedział, że jestem jego utrzymanką?Powtórzyłem jej wszystko verbatim.Spojrzała na jacht.- Co za bezczelność.- Wiedziałem, że to wymysł.Ale ta jego pokerowa twarz.- Chętnie bym jej wymierzyła policzek.June będzie wściekła.- Uśmiechnęła się jednak do mnie: - Cóż.- pociągnęła mnie za rękę.- Ten spacer.Konam z głodu.- Chcę zobaczyć, gdzieście mieszkały.- Potem.Najpierw coś zjemy.Wróciliśmy do miejsca, gdzie zostawiłem koszyk, i roz­łożyliśmy się pod pinią.Julie rozpakowała kanapki.Ja otworzyłem szampana, trochę się wylało, był zbyt ciepły.Wznieśliśmy toast, pocałowaliśmy się i zabraliśmy się do jedzenia.Julie wypytywała o wydarzenia poprzedniego dnia, opowiedziałem jej, a potem całą resztę, nocne manewry, mój rzekomy list do niej tydzień temu, wcale nie byłem chory.- Dostałeś mój list z Siphnos?- Tak.- Przez chwilę podejrzewałyśmy, że to jeszcze jeden fortel.Ale był dla nas taki miły.Zapytałem, co robiły na Krecie, co robiły podczas rejsu? Skrzywiła się.- Leżałyśmy na słońcu i nudziłyśmy się jak mopsy.- Nie rozumiem, po co mu była ta zwłoka?Julie zawahała się.- W zeszłym tygodniu próbował nas jeszcze namówić, żeby.no wiesz, żeby podsunąć ci June.Jakoś nie mógł się wyrzec tego pomysłu.- Spójrz na to - sięgnąłem do torby i pokazałem jej kopertę z pieniędzmi, powiedziałem, ile ich jest i co miał­bym ochotę z nimi zrobić.Zaprotestowała.- Nie.Musisz to przyjąć.Zapracowałeś sobie na to.A on ma kupę forsy.- Uśmiechnęła się.- I wkrótce będziesz musiał płacić za moje utrzymanie.Straciłam po­sadę,- Nie próbował kusić was pieniędzmi?- Próbował.Albo domek we wsi i ty, albo reszta sumy przypadającej nam na zasadzie kontraktu.- Niezbyt to przyjemne dla June.Julie prychnęła: - June nie miała prawa głosu.- Strasznie mi się podoba ten kapelusz.Był miękki, dziecinny, z niewielkim rondem.Zdjęła go i obejrzała z naiwną ciekawością, jakby nigdy dotąd nie słyszała komplementu.Nachyliłem się i pocałowałem ją w policzek, potem objąłem ramieniem i przyciągnąłem do siebie.Jacht oddalił się już o parę mil, znikał na wscho­dzie.- Nie domyślacie się, na czym ma polegać ta jego wiel­ka tajemnica?- Nie mamy pojęcia.Błagałyśmy go niemal na klęcz­kach, żeby wyznał nam prawdę.Jest to jednak cena, ja­ką musimy zapłacić.Albo wszystko zostanie po staremu, albo nigdy się nie dowiemy.- Dużo dałbym, żeby wiedzieć, co tu się działo w ze­szłym roku, a także dwa lata temu.- Nie otrzymałeś od nich odpowiedzi?- Ani słówka.- I dorzuciłem: - Muszę się do czegoś przyznać.- Opowiedziałem jej, jak próbowałem znaleźć potwierdzenie jej słów i pokazałem list z londyńskiego banku.- To bardzo brzydko z twojej strony, Nicholas.Dla­czego nam nie ufałeś? - zagryzła wargi.- Niemal rów­nie brzydko zachowała się June dzwoniąc w Atenach do British Council i sprawdzając, czy jesteś tym, za kogo się podajesz.- Uśmiechnąłem się.- Zarobiłam na tym dziesięć szylingów.- Tylko tyle jestem wart?- Ona jest tyle warta.Spojrzałem na wschód.Jacht znikł, morze było puste, łagodny wiatr poruszał gałęziami i kosmykami jej wło­sów.Siedziałem oparty o pień pinii, Julie przysunęła się do mnie.Czułem się jak gwiazdy sztucznych ogni, jak szampan.Podniosłem ku sobie jej twarz, pocałowaliśmy się, a potem leżeliśmy całując się w pocętkowanym słoń­cem cieniu.Pragnąłem jej, ale teraz kiedy mieliśmy przed sobą całe lato, moje pożądanie straciło swą gwałtowność.Zadowoliłem się wsunięciem ręki pod jej bluzkę, poszuka­łem jej ust.A ona położyła się opierając o mnie, z ustami na moim policzku.Leżeliśmy milcząc.Szepnąłem: - Było ci mnie brak?- Bardziej, niż powinieneś wiedzieć.- Chciałbym tak leżeć co noc.Przez całe życie.- Ja nie.Niezbyt mi wygodnie.- Nie bądź taka dosłowna.- Przytuliłem ją moc­niej.- Powiedz, że tak będzie.Począwszy od dzisiejszego wieczoru.Wsunęła rękę pod moją koszulę.- Jaka ona była w łóżku? Ta twoja australijska przy­jaciółka.Poczułem nieprzyjemny chłód, przez chwilę wpatrywałem się w niebo, miałem ochotę opowiedzieć jej.nie, nie był to właściwy moment.- Kiedyś ci wszystko opowiem.Uszczypnęła mnie: - Sądziłam, że już opowiedziałeś.- A dlaczego pytasz?- Dlatego.- Dlatego że?- Bo ja pewnie nie będę.no, wiesz.Pocałowałem ją we włosy.- Już udowodniłaś, że jesteś znacznie lepsza.Chwilę milczała, jakby jeszcze niepewna.- Nigdy dotąd nie byłam zakochana.Myślę o stronie czysto fizycznej.- To nie choroba.- Ale wielka niewiadoma.- Przysięgam, że ci się to spodoba.Znów milczenie.- Chciałabym, żeby istniał twój bliź­niak.Dla June.- June chce zostać?- Na jakiś czas.- I szepnęła: - Na tym polega kło­pot z bliźniaczkami.Mamy podobne gusty.- Sądziłem, że nie dotyczą one mężczyzn.Pocałowała minie w szyję.- W tym wypadku tak.- Ona ci tylko dokucza.- Założę się, że miałbyś ochotę, żebyśmy odegrali Trzy serca.- Zgrzytam zębami z rozczarowania.Znów mnie uszczypnęła, tym razem mocno.- Mówię poważnie.- Zachowujesz się czasem jak mała dziewczynka.- Bo tak się czuję.Moja zabawka.- Którą dziś wieczorem weźmiesz sobie do łóżeczka.- To wąskie łóżko.- Zatem nie starczy miejsca na piżamy.- Tu i tak nie wkładam piżamy.- Doprowadzasz mnie do szaleństwa.- Siebie doprowadzam do szaleństwa.Leżąc nago i my­śląc o tobie.- A co ja wtedy robię?- Tysiące frywolnych rzeczy.- Wymień je.- Wyobrażam je sobie nie słowami.- Jestem czuły czy brutalny?- Jesteś.- Na przykład?Zawahała się, a potem szepnęła: - Ja uciekam, a ty mnie gonisz.I łapiesz.- I co wtedy? - Nie odpowiedziała.Zsunąłem rękę po jej plecach w dół.- Kładę cię na kolanie i daję na­uczkę?- Czasem trzeba mnie uwodzić bardzo powolutku.- Bo nie jesteś przyzwyczajona do kochania się?- Hm.- Chciałbym cię zaraz rozebrać.- To będziesz mnie musiał odnieść do wsi.- Chętnie.Julie oparła się na łokciu, potem nachyliła się i poca­łowała mnie.- Dziś wieczorem.Obiecuję ci.Teraz czeka na nas June.- Pokaż mi najpierw waszą kryjówkę.- Tam jest ohydnie.Jak w grobowcu.- Rzucę tylko okiem.Julie spojrzała na mnie tak, jakby z jakichś powodów chciała się temu sprzeciwić, potem uśmiechnęła się, wstała i wyciągnęła do mnie rękę.Wróciliśmy na nadmorskie strome zbocze.Julie schyliła się i pociągnęła za kamień.Inkrustowana pokrywa podniosła się, rozwarła się przed nami czarna jama.Julie przyklękła, poszukała nogą pierwszego stopnia i zaczęła schodzić.Kiedy znalazła się już na dole, podniosła głowę.- Uważaj.Niektóre szczeble są powyłamywane.Zabrałem się do schodzenia.W rurze ogarnęło mnie nie­przyjemne uczucie klaustrofobii.Ale na dole zobaczyłem kwadratową izbę o powierzchni piętnaście na piętnaście stóp.W słabym świetle dojrzałem z obu stron drzwi.W izbie stał stół, trzy drewniane krzesła, niewielka szafa [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl