[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Inszallah! Nie nadszedł jeszcze czas, żeby on, Crean, decydował o losie dzieci, choć niemiał wątpliwości, co dla nich jest najlepsze.Według niego należało zamknąć w końcurachunek fałszerstw.Rozejrzał się wśród statków w porcie i wkrótce wypatrzył egipski żaglowiec handlo-wy, który otwarcie wywiesił zielony sztandar Proroka.Właściciele statku, dwaj arabscykupcy, siedzieli przy herbacie.Crean milcząc przysiadł się do nich i skosztował gorące-go napoju.Zapach świeżej mięty uderzył go przyjemnie w nozdrza. As-salamu alajna.399 Wa-ala ibadi Allah as-salihin. Jest wolą Allacha powiedział Crean z namysłem żeby trzymać się tego, conakazały znaki na rzemieniu. Obaj nieznacznie skinęli głowami.Crean odczekałchwilę, po czym ciągnął: Muszę pilnie wrócić do domu, dlatego proszę, żebyście miodstąpili statek.Starszy muzułmanin ze starannie przyciętymi bokobrodami nalał Creanowi herba-ty z miedzianego dzbanka. Statek jest twój. Po krótkim aprobującym spojrzeniu młodszego dodał jeszcze: Powiedz tylko, co potrzebujesz z prowiantu i upominków.Gdy znajdziemy schronie-nie na lądzie, każemy dostarczyć to na pokład. Mam nadzieję, że moje życzenie nie wpłynie niekorzystnie na wasze działania aniim nie przeszkodzi. Allah Karim.Wszystko w ręku Allacha! Tylko on może nas powstrzymać, wy, szla-chetny panie, na pewno nie.Obaj muzułmanie podnieśli się, skłonili przed Creanem i klasnęli, by przywołać nie-wolników.XIW LABIRYNCIE KALLISTOSAPAWILON ZAUDZECKonstantynopol, pałac Kallistosa, lato 1247Z Kroniki Williama z Roebruku Zechcecie państwo pójść ze mną? usłyszałem pytanie.Aysy człowiek z nosem stanowiącym nadzwyczaj charakterystyczne przedłużenieczoła stał w towarzystwie Klarion na najwyższym pokładzie, a jego grzeczne zaprosze-nie dotyczyło chyba mnie i dzieci.Zobaczyłem go dopiero wtedy, kiedy mi, zmęczone-mu zabawą, zdjęto z oczu opaskę.Klarion skinęła w moją stronę. Jarcynt zaprowadzi was niepostrzeżenie do pałacu biskupiego, zaufajcie mu! zwróciła się bardziej do Rosza i Jezy niż do mnie, jako że z trudem mogłem za niminadążyć.Gdyby nie powiedziała tego wyraznie, ten Jarcynt wydałby mi się dosyć podej-rzany.W jego pozbawionej zarostu spłaszczonej twarzy tkwiły nieruchome rybie oczy.Przede wszystkim jednak całkowity brak brwi był chyba przyczyną, dla której łysa gło-wa sprawiała tak nieprzyjemne wrażenie.Jeza i Rosz wdrapali się zręcznie na pokład, podążyłem za nimi najszybciej jak mo-głem.Klarion uścisnęła dzieci, a śpiewające psalmy mniszki pomachały im ukradkiem,bo wszystkie serdecznie tych urwisów polubiły.Opuściliśmy trierę i Jarcynt skierował się ku zaniedbanemu magazynowi, którywznosił się na drewnianych słupach naprzeciwko nabrzeża.Z zasypanego odpadkamipodwórza uciekło na nasz widok kilka szczurów, wskazując wejście do niegościnnegokanału.Ani Jeza, ani Rosz nie wzdrygnęli się nawet, ja zatkałem nos i zacząłem się obawiaćo gołe palce w sandałach.Jarcynt wszedł pierwszy i trzymał dzieci za ręce, póki nie zna-lazły oparcia w szlamowatym podłożu.Rosz ściskał łuk gotowy do strzału, Jeza obej-mowała mocno sztylet, ale szczury znikły popiskując w głębi kloaki, której bulgoczą-cy nurt zmierzał ku morzu murowanym korytem biegnącym poniżej.Gdy przeszli-śmy w milczeniu około trzystu stóp, wymacując grunt w śliskim błocie, Jarcynt skręciłw bok.Przejrzysta woda opływała teraz nasze kostki, korytarz stał się węższy i piął się401zakrętami stromo w górę, aż zagrodził nam drogę gruby mur.Przed nim obracał się zeszczękiem bęben z krat z ostrymi jak noże hakami.Poruszało go koło łopatkowe napę-dzane ową przejrzystą wodą, która z pluskiem wylewała się przez otwór w środku muru.Drabina z gładkich żelaznych rur pozwoliła nam pokonać przeszkodę. Bariera dla szczurów? zapytałem domyślnie. Tak odpowiedział nasz cicerone, znawca podziemnego świata ale i dla chy-trych dwunogów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]