[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Imrie nie widziała już drogi.Niechętnie cofnęła się, aż pochodnia rozbłysła silniej.— Uciekła im! — krzyknął Valon.— Dobrze, dziewczynko, schowaj się za mnie.Imrie spojrzała na niego i potrząsnęła głową.Ruszyła w bok jaskini.Powietrze było gęste, ale dało się przez nie przejść; kiedy Imrie obeszła już pół groty, przystanęła, zagryzła wargę i odwróciła się, żeby spojrzeć na swych towarzyszy.Wyglądali komicznie, ale nagle zobaczyła, że Valon i Ryle odwrócili się do siebie, tak że w każdej chwili ich miecze mogły się spotkać; teraz nie groziło im niebezpieczeństwo ze strony niewidzialnych wrogów, lecz od własnej broni.Podbiegła do nich.— Ryle! Kapitanie! Boją się ognia! — krzyknęła, w nagłym przebłysku.— Boją się ognia! Za mną!Valon spojrzał na nią zaskoczony.W tym momencie jeden z rzucanych przez czeladnika kamieni ugodził go ramię.Kapitan chrząknął, Ryle podniósł na niego miecz.— Ryle! — wrzasnęła Imrie.— Uważaj, za tobą! Chłopcze, osłaniaj magika!Ryle odwrócił się od kapitana, jego twarz była blada i mokra od potu.— Tędy! — wrzasnęła.— Widzisz, jak przede mną uciekają? Chodźmy, kapitanie.Panie, droga wolna! Wycofaj się!Valon przerzucił miecz do lewej dłoni i odwrócił się do Ryle’a.— Kapitanie! W prawo! — krzyknęła Imrie.Kiedy się obrócił, chwyciła go za płaszcz i pociągnęła z powrotem.— Magiku! Za nami!W tej chwili z wirującej sylwetki magika wystrzelił kłąb gęstego, czarnego dymu; pozostali powitali go krzykiem.— Chodźcie! — darła się Imrie.— Tędy!Poganiając, krzycząc, wskazując wyimaginowanych wrogów, żeby jej towarzysze nie pozabijali się nawzajem, Imrie poprowadziła ich bokiem groty, jak najdalej od zielonego kamienia.Dym drapał jaw gardło, ale nie przestała wrzeszczeć, dopóki grota się nie zwęziła, a tunel nie skręcił.Zielone światło zniknęło, powietrze się rozrzedziło.Imrie westchnęła z ulgą, potem zauważyła, że pozostali wciąż są za nią, biją się i okropnie hałasują.Zawróciła, chwyciła Ryle’a za koszulę i odciągnęła go w tył.Zachwiał się, krzyknął, potem spojrzał dookoła, mrugając.Odciągnęła też kapitana, sprawdziła, czy nie rzucą się na siebie, i poszła po magika.Ten wpadł na Ryle’a, obaj upadli na podłogę.Valon schylił się, żeby ich podnieść, a kiedy Imrie odwróciła się, żeby przyprowadzić strażnika, wybuchło przed nią światło, po którym natychmiast nastąpiła ciemność.— Nie trzeba było rzucać w nią kamieniem — powiedział ktoś, kiedy się budziła.Świat pulsował rytmicznie.Z każdym uderzeniem jej głowa gotowa była rozpaść się na dwoje.Dziewczyna jęknęła.— Myślałem, że jest.— głos ucznia się załamał.Czym? — pomyślała oszołomiona Imrie.Otworzyła oczy, zobaczyła poplamiony błotem błękit tuż przed swoim nosem i znów zamknęła oczy.— Stop — wyszeptała.— Ach! — Valon zatrzymał się i delikatnie opuścił ją na ziemię.Imrie znów jęknęła i zakryła twarz rękami.Żołądek miała ściśnięty.— Poczekaj chwilę, dziewczyno — powiedział kapitan.— To cię nie zabije, mimo że na pewno masz takie wrażenie.— Proszę — usłyszała głos Ryle’a.— Napij się.Powąchała alkohol, odwróciła się ostrożnie i usiadła.Ku jej zdziwieniu głowa została na swoim miejscu.Płyn miał ostry smak i palił gardło, ale od razu poczuła się lepiej.Ryle ukląkł przy niej, przyglądając się.Magik ostentacyjnie się odwrócił.Imrie wsunęła rękę do kieszeni i zamknęła palce na amulecie.— Ratunek, co? — powiedział Ryle.— Było gorąco, ale wyciągnąłem cię całą.— Uratowałeś mnie? — zapytała z niedowierzaniem Imrie.Ryle wyglądał na obrażonego.— Oczywiście — odparł.— Na pewno nie pamiętasz, bo dostałaś w głowę.Tam, w grocie, kiedy otoczyły cię demony.Wyniosłem cię dodał z dumą.Stojący za nim Valon cmoknął.— Wszyscy cię uratowaliśmy — rzekł łagodnie.— Istotnie Jego Wysokość Ryle zdziałał najwięcej.— Już cię miały — powiedział uczeń.— Musieliśmy o ciebie walczyć.— Zostałaś otoczona — przerwał Ryle, spoglądając z ukosa na chłopaka.—1 już prawie wyszliśmy, ale znów cię złapały i jeden z nich cię uderzył.— Ja też się przydałem — stwierdził zdecydowanie chłopak.Magik go szturchnął.— Żadne z was by się nie uwolniło, gdyby nie mój e czary — oświadczył.— Odstraszył je potwór z dymu; gdybym go nie wyczarował, wciąż byśmy tam byli, walczący albo już martwi.Gdybym miał amulet tej głupiej dziewczyny, mógłbym zniszczyć wszystkie.— Idioci! — krzyknęła Imrie.— To ja was uratowałam, każdego po kolei.To ja was stamtąd wyprowadziłam.— W pewnym sensie, dziewczyno — burknął Valon.— W pewnym sensie! Staliście tam wszyscy, tnąc powietrze i prawie siebie nawzajem.Kapitanie, co się stało z pana ramieniem?Valon skrzywił się i dotknął prawego ramienia.— Jeden z nich przebił się przez moją gardę — powiedział ponuro.— Jeden z których?— Oczywiście bandytów z Wielkiego Pustkowia.— odrzekł kapitan.Imrie chrząknęła.— A ty, panie? — zapytała.— Widziałeś demony, prawda?— Jak możesz wątpić? — oburzył się Ryle, groźnie patrząc na kapitana.— To były demony, Valonie, wielkie, poszarpane demony, z pazurami jak zielone sztylety.Musiałeś je widzieć.— Widziałem mieszkańców Wielkiego Pustkowia, chłopcze — powiedział ostrożnie kapitan.— Ludzi, nie demony, chociaż sposób, w jaki walczyli, był zaiste demoniczny.— A wy — Imrie zwróciła się do magika i chłopca.— Co widzieliście? Chłopów z pałkami i pomyjami, wyganiającymi was z wioski?— Nic takiego — odparł magik, wyglądał na oburzonego.— Tu nie jest bezpiecznie, mój panie, powinniśmy ruszyć dalej.— A ty, dziewczyno? — zapytał Valon.— Widziałam grotę, w której był duży, zielony kamień; im bliżej podchodziłam, tym powietrze stawało się gęstsze.Widziałam was czterech, tnących na oślep, krzyczących, kręcących się i niemal zabijających się nawzajem.Wmówiłam wam, że nieprzyjaciele boją się ognia i wyprowadziłam was z groty.— To absolutnie bez sensu — powiedział gniewnie Ryle, podrywając się na nogi.— Magiku, masz rację.Chodźmy.— Ruszył, trzymając przed sobą pochodnię.Magik i chłopak poszli za nim.Valon wyciągnął rękę, żeby pomóc Imrie wstać.— I co, kapitanie? — zapytała Imrie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]