[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Inne są znacznie bliższe naszej epoce, jak ta o Szczurołapie z Hamelin, który wprowadził wszystkie dzieci z miasteczka w litą skałę.- Ale jak to się robi?- Istnieją rytuały dla wchodzenia w świat podziemny, podobnie jak istnieją rytuały, by dostać się do nieba.W istocie różnica między nimi jest bardzo mała.W nawie katedry w Chartres we Francji znajduje się labirynt, a gdy się nim podąża, wykonuje się figury obrzędowego tańca, stanowiącego część procedury dla osiągnięcia stanu boskiej duchowości.Jack uderzył pięścią w ścianę.- Przecież to tylko cegła, na miłość boską! Nie ma nic duchowego w cegle.To nie jest stan ducha, to spieczona na twardo glina!- Jeśli Quintus Miller to potrafił - rzekł ojciec Bell - potrafimy i my.Musimy poszukać w bibliotece Elmera Estergomy.Zapewne znajdziemy tam stosowne obrzędy.Jack cofnął się.Zaczął się zastanawiać, czy przywiezienie ojca Bella do Dębów było rzeczywiście tak dobrym pomysłem.Chociaż w ścianach rozległy się drapania i szelesty i cały budynek wydawał się podniecony, Quintus Miller i jego orszak pozostawali dobrze ukryci; nie było też ani śladu Randy'ego czy wskazówek od Lestera lub kogokolwiek innego, w jaki sposób mógłby go odzyskać.- Lester! - wrzasnął.- Lester, przyprowadziłem ci księdza! Nadal żadnego odzewu.Jack poczuł w gardle zimne uczucie kompletnej rozpaczy.- Lester! - powtórzył.- Lester, słyszysz mnie, do diabła? Obiecałeś zwrócić mi syna!Prawie natychmiast w odpowiedzi na jego wołanie ściana wewnątrz pantakla zaczęła się płynnie uwypuklać.Przybrała kształt twarzy ludzkiej.Twarzy chłopca.twarzy Randy'ego.Jack wpatrywał się w nią nieruchomo, z mieszaniną lęku i oczekiwania.Może Lester dotrzyma jednak słowa i wypuści Randy'ego.Jedyny kłopot w tym, czego oczekuje w zamian.Twarz z białej farby otworzyła swe oczy z białej farby.Tato? Nie podoba mi się tu.Proszę, pomóż mi.Brzmiało to jak stare nagranie na taśmie głosu Randy'ego.Jack zrobił parę kroków do przodu, ale ojciec Bell złapał go za rękę.- Nie.jeszcze nie teraz.To może być jakiś podstęp.Quintus był zawsze bardzo przebiegły.Tato - błagał Randy.- Musisz mi pomóc.Proszę, tato, pomóż mi!- A co chcesz, żebym zrobił, kosmonauto? - zapytał go Jack.„Kosmonauta” był czułym przezwiskiem, które Jack nadał Randy'emu, gdy ten był bardzo mały, a ojciec podrzucał go chichoczącego w powietrze.Tato, oni chcą być wolni.Ojciec Bell chwycił Jacka jeszcze mocniej za rękę.- Nie! - wyszeptał.- Nie możesz ich wypuścić! To by było absolutne szaleństwo! Będą mordować, będą gwałcić! Nie masz pojęcia, jacy oni są! Trudno ich nazwać ludźmi!Proszę, tato - błagała maska twarzy Randy'ego.- Dobra, posłuchaj - odezwał się Jack do ojca Bella.- Mówisz, że jeśli ich wypuścisz, rozszaleją się.Ale co oni tak naprawdę mogą zrobić? Są zapóźnieni w rozwoju umysłowym.Byli tu zamknięci ponad sześćdziesiąt lat.Essie Estergomy powiedziała, że niektórzy z nich są także inwalidami fizycznymi, a połowa z nich jest całkiem goła.Co mogą zrobić? Jeśli uciekną, wyłapie ich policja, nim zdołasz o tym pomyśleć.Szczególnie jeśli uprzedzimy policję, czego ma oczekiwać.Ojciec Bell nadal nie wypuszczał jego rękawa.- Jacku Reed, nie masz pojęcia, jacy oni są silni i jacy są dogłębnie źli.Jak sądzisz, czemu ich przysłano tu, do Dębów? Czy widziałeś tę metalową siatkę, kryjącą okna na klatkach schodowych? Czy widziałeś, jak jest powgniatana? Mieli zwyczaj rzucania się na nią całym ciałem ze szczytu schodów.W jednej chwili uśmiechali się, rozmawiali i śmieli tak trzeźwo, jak wszyscy, a w następnej roztrzaskiwali o siatkę i staczali ze schodów, wrzeszcząc, trzęsąc się i tocząc pianę z ust.Jack ruchem głowy wskazał twarz Randy'ego w ścianie.- Tam jest mój chłopiec, ojcze Bell - powiedział głosem drżącym ze zmęczenia i emocji.- To mój syn.- Wiem i rozumiem, co przeżywasz.Ale musimy znaleźć inny sposób na wydostanie go stamtąd.Nie możemy posunąć się do wypuszczenia Quintusa Millera.- Masz na myśli, że to ty nie możesz się posunąć.Nozdrza ojca Bella rozszerzyły się z gniewu.- Doskonale, jeżeli tak sobie chcesz, to ja nie mogę się posunąć.I więcej, nie mogę przyjąć za to odpowiedzialności.- Czy cię o to prosiłem? - odrzucił Jack.Tato - wyszeptał Randy.- Proszę, tato, zrobią mi krzywdę, jeśli ty odmówisz.Nagłym ruchem Jack wyrwał rękę ojcu Bellowi i zbliżył się do ściany.- Uwaga, Randy, złap mnie za ręce.Możesz to zrobić? Możesz wysunąć ramiona? Chodźże, kosmonauto, wyciągnę cię stamtąd!- Nie! - wrzasnął ojciec Bell, skoczywszy za nim.Potężnym pchnięciem swego kościstego barku ojciec Bell odrzucił Jacka od ściany.Ale w tym samym momencie dwie gipsowobiałe dłonie, o wiele za duże, by mogły należeć do Randy'ego, wyskoczyły ze ściany.Jedna z nich chwyciła Bella za prawy nadgarstek.Starzec krzyknął ze strachu, próbując wyrwać dłoń, ale te ręce były dla niego o wiele za mocne.Jack potknął się, odzyskał równowagę i natychmiast dał nura do przodu, by pomóc ojcu Bellowi się uwolnić.Twarz Randy'ego zwróciła się ku niemu, warcząc i obnażając śmiercionośne kły.Wynoś się, ty głupi, wścibski skurwysynu! - wyrzekła głosem twardej jak beton groźby.Jack odskoczył.- Randy? - zawołał.- Randy?!Ale w jego oczach twarz syna nagle rozsypała się jak sucha kreda i otwarła, ukazując spod siebie oblicze wpatrującego się w nich mężczyzny.Równie białe, równie podobne do maski, lecz z niskim czołem, blisko osadzonymi oczami i szczerzącymi się długimi zębami w paskudnie pokurczonych dziąsłach.- Holman! - wyszeptał ojciec Bell.- Gordon Holman!We własnej osobie, ojcze Bell - pisnęła z radości maska.- Jakaż świetna pamięć do twarzy!Jack ostrożnie skradał się za plecami ojca Bella, szukając okazji, by chwycić Holmana za ręce i uwolnić starca.Ale ten wysokim, histerycznym głosem wykrzyknął:- Nie! Nie rób tego! Trzymaj się z daleka! To zbyt niebezpieczne! Och, dajże spokój, ojcze Bell.My wszyscy jesteśmy niebezpieczni!- Gordon, puść mnie - powiedział ojciec Bell.– Dbałem o ciebie, Gordon, przypomnij tylko sobie.Przynosiłem ci gumę do żucia, prawda? Przynosiłem ci te wszystkie magazyny filmowe.Holman uśmiechnął się na te wspomnienia.Byłeś dobrym księdzem, ojcze Bell.Kochaliśmy cię wszyscy, wiesz? Aż do ostatniego momentu.Ufaliśmy ci.- No, to wobec tego wypuść mnie - zachęcał go ojciec Bell.- No, teraz; grzeczny chłopiec.Kaleczysz mi nadgarstki.Ale wąska, kredowobiała twarz na ścianie przymknęła oczy i obdarzyła ojca Bella pełnym wyższości uśmiechem człowieka dobrze poinformowanego.Słyszałeś, co powiedziałem, ojcze Bell.Do ostatniego momentu.Bo wtedy nas zdradziłeś.Wtedy schwytałeś nas w tę pułapkę.Pułapkę, ojcze Bell! Ani pójść do przodu, ani wrócić.Ojciec Bell powiedział z przestrachem:Puść mnie, Gordon.Nic dobrego z tego nie wyniknie.Twarz roześmiała się na głos
[ Pobierz całość w formacie PDF ]