[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jego pierwszy samochód (volkswagen garbus z wymalowanym na drzwiach symbolem pokoju).Jego pierwszy skręt (do Rygi).Całonocne przesiadywanie ze skrzyżowanymi nogami w wytapetowanym plakatami mieszkaniu kolegi przy tanim winie i rozmowach o Sensie Istnienia oraz Byciu Sobą, Człowieku i jak to oni wszyscy wyjadą sobie razem do Londynu i zobaczą, jakie tam to jest życie.Sensu Istnienia przestał szukać już dawno temu.Odkąd zaczął pracować, nie miał na to za bardzo czasu.Co do Bycia Sobą, to odkrył, jakie to niewiarygodnie łatwe, gdy tylko zaprzestał prób Bycia Kimś Innym (na przykład Paulem Newmanem z Cool Hand Luke albo George'em Peppardem z The Carpetbaggers).Nigdy nie udało mu się dotrzeć do Londynu, lecz obawiał się, że skoro era Swingujących Lat Sześćdziesiątych dawno już się skończyła, Londyn prawdopodobnie niewiele będzie się różnił od każdego innego miasta, wszędzie te same restauracje Burger King i samochód za samochodem - a życie tam nie jest lepsze niż w Indianapolis, Pittsburghu czy San Francisco.Przypomniał sobie, jak to po raz pierwszy zobaczył Celię na owym pamiętnym obiedzie dobroczynnym w zajeździe Rancho Bernardo.Wyszła z drzwi restauracji El Bizcocho i słońce zabłysło w jej włosach niczym znak zesłany z nieba.Oto i ta, która ci jest przeznaczona, Lloyd, oto i ona; nawet puścimy ci na nią światełko, żeby nie było żadnej pomyłki.Poczuł skurcz w gardle i pociągnął nosem.Tęsknił za nią, o Boże, jak za nią tęsknił.W schowku na rękawiczki znalazł papierową chusteczkę i głośno wydmuchał nos.Do tej pory martwił się, że nie będzie łatwo znaleźć miejsce, gdzie spalił się autobus, lecz oto wjechał na grzbiet wzniesienia i już było widać poczerniały szkielet, jakieś pięćdziesiąt metrów po jego lewej stronie, bardziej jak wykonany węglem szkic autobusu niż prawdziwy autobus.Wrak był wzruszająco udekorowany mnóstwem białych wstążeczek, powiązanych w powiewające na wietrze kokardy - hołd złożony przez krewnych i przejezdnych automobilistów ludziom, którzy w nim zginęli.Stał teraz koło niego zaparkowany samotny samochód, odkryty czerwony camarro.Lloyd odsunął do tyłu dach BMW i powoli pojechał na przełaj przez zarośla.Zaparkował niedaleko camorro i wysiadł.Wiatr zwiewał biały pył z jego opon i miękko gwizdał na antenie radiowej.Lloyd podszedł do autobusu i stanął wpatrując się w niego, w ten najsmutniejszy ze wszystkich nagrobków, jakie kiedykolwiek widział.Gdy tak stał, zza autobusu wyszła młoda kobieta.Była wysoka, ciemnowłosa i miała na sobie krótką czarną sukienkę.Podeszła do niego.- Cześć - rzekła.- Pan jest krewnym?Lloyd potrząsnął głową.- Tylko przyjacielem.- Co za tragedia - powiedziała młoda kobieta.Nosiła szerokie okulary przeciwsłoneczne i Lloydowi trudno byłoby powiedzieć coś na temat jej urody.Lecz miała wysoko osadzone kości policzkowe i mocny zarys szczęki, ów rasowy wygląd cechujący tak wiele dzieci przystojnych kalifornijskich rodziców.Miała duże piersi, lecz bardzo wąskie biodra i to, co parający się polityką przyjaciel Lloyda nazwał kiedyś nogami Komisji Kongresowej - co innymi słowy miało oznaczać, iż ciągnęły się i ciągnęły, i człowiek miał wrażenie, że nigdy się nie skończą.- Nie wydaje mi się - powiedziała nieobecnym głosem - bym pragnęła to zobaczyć.Ale w końcu musiałam.To było tak jak z oglądaniem zwłok Mike'a.Wydawało mi się, że nie zdołam tego wytrzymać.Ale wytrzymałam i przynajmniej nie będę mieć koszmarów usiłując wyobrazić sobie, jak on wyglądał, ze świadomością, że nigdy się tego nie dowiem.- Mike? - zapytał Lloyd.- Mike Kerwin, mój mąż.Jestem Kathleen Kerwin.Podali sobie ręce.- Lloyd Denman.Proszę przyjąć moje kondolencje.To musiał być dla pani straszny wstrząs.Skuliła ramiona, by pokazać, jaka czuje się bezbronna.- Pracowałam w swoim sklepie, gdy weszło dwóch policjantów i powiedziało, że on nie żyje.Nie mogłam tego zrozumieć.Nie wiem nawet, skąd wziął się w tej okolicy.- Skąd się wziął? - podjął Lloyd.- W tym autobusie była moja przyjaciółka.hm, to jest przyjaciółka mojej narzeczonej.hm, przyjaciółka mojej zmarłej narzeczonej.Pracowała w zespole Opery San Diego.Tak samo nikt nie ma pojęcia, co tu, do cholery, robiła.- Cały czas wygadują na ten temat w telewizji różne rzeczy - powiedziała Kathleen.- A to że podejrzewa się masowe zabójstwo dokonane przez kolumbijskie gangi.A to że to zbiorowy akt samobójczy.Lecz Mike nie miał nic wspólnego z narkotykami.Był kierownikiem w San Diego Federal.I był taki szczęśliwy.- Nie ma pani nic przeciwko temu, żebyśmy porozmawiali o tym? - zaproponował Lloyd.- Próbuję na własną rękę prowadzić małe śledztwo, usiłując wykryć, co się właściwie stało.Może pani mogłaby mi pomóc.- No cóż, oczywiście - odrzekła.- Czy jest pan prywatnym detektywem albo kimś w tym rodzaju?- Ależ skąd.Prowadzę restaurację rybną.Niemal udało jej się uśmiechnąć.- Chciałby pan porozmawiać teraz czy później? Bardzo tu gorąco.- Prawdę mówiąc, przyjechałem tu w poszukiwaniu pewnego indiańskiego chłopca - rzekł Lloyd.- W gazetach napisali, że był jedynym świadkiem pożaru.Zastanawiałem się, czy istnieje jakaś szansa, że dostarczy mi jakiejś poszlaki, która pomogłaby mi dowiedzieć się, kto to zrobił.Kathleen rozejrzała się dookoła, jakby spodziewała się zobaczyć stojącego w pobliżu indiańskiego chłopca.- Czy nie rozmawiała z nim policja?- Och, pewnie, że rozmawiała.Ale nie mam zbytniej pewności, czy zadawano mu odpowiednie pytania.Na mój gust, to dzieje się tu coś więcej niż widać na pierwszy rzut oka.Chcę przez to powiedzieć, że cała ta sprawa ma kilka bardzo dziwnych aspektów.Na przykład pani mąż.Pani wie, że nie był handlarzem heroiną ani potencjalnym samobójcą.Marianna, ta dziewczyna z opery, również, nie ma co do tego dwóch zdań.Skąd się w takim razie wzięli oboje tutaj, w stojącym na pustyni autobusie, sprowadzając na siebie śmierć w płomieniach?- Policja powiedziała mi, że żadne z nich nawet nie próbowało uciekać - rzekła Kathleen bezbarwnym głosem.- No cóż, to prawda, nikt nie uciekał.Po prostu siedzieli i przyglądali się, jak płoną.Na chwilę zapanowała cisza pośród rozpalonej jak piec pustyni.Tylko podmuchy wiatru wzdychały w poczerniałym od sadzy wraku autobusu i poruszały białymi wstążeczkami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]