[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ta dzielnicazmieniała się bezustannie.Delikatesy, lodziarnie i zaciszne modnebutiki dzieliły miejsce wzdłuż chodnika z pralniami, placówkamirealizacji czeków, barami, gdzie dużo się piło, i walącymi siępawilonami, które w każdej chwili mogły opustoszeć dzięki lustracjiWydziału Imigracyjnego.Milo skręcił w prawo w Czwartą Aleję i minąłjedną przecznicę.Dom był piętrowym blizniakiem na działce o szerokości trzydziestustóp.Okna z niedawno zamontowanymi kratami gwarantowałybezpieczeństwo.Zciany były otynkowane na biało, a pod dachemz różnokolorowych prostokątów biegła drewniana, pomalowana naczerwono listwa.Maleńki trawnik przed domem wydawał sięwystarczająco zielony, żeby zadowolić Komitet Krajobrazowy OceanHeights, między trawnikiem a domem znajdowała się wielka jukai mała grządka przypołudnika.Karłowate róże rosły wzdłuż ścieżki,która rozwidlała się na końcu, prowadząc do dwóch ganków.Dwiepary drewnianych drzwi również pomalowano na czerwono.Widniałyna nich mosiężne litery A i ,3.Tuż pod A wisiała biała, ceramiczna wizytówka z napisem:SANDERSOWIE.Na drzwiach oznaczonych B widniało coś jeszcze:Biały plakat przyklejony taśmą do drzwi, ze zwyczajowym:POSZUKIWANA.NAGRODA!!! napisanym czarnymi, drukowanymiliterami.Pod spodem odbitka zdjęcia starszej kobiety twarz wiewiórki,pomarszczona jak włoski orzech, okolona kędzierzawą aureolą siwychwłosów.Poważna mina, niemal nieprzyjazna.Wielkie, ciemne oczy.Pod spodem napisany na maszynie tekst:SOPHIE GRUENBERG, WIDZIANA OSTATNIO 27.09.1988,O 20.00 W OKOLICY SYNAGOGI BETH SHALOM,PROMENADA OCEAN FRONT 402, UBRANA BYAAW CZERWONO-FIOLETOW, KWIECIST SUKIENK,CZARNE BUTY.MIAAA DU%7ł, NIEBIESK, SAOMKOWTOREBK.D.UR.: 13.05.1916WZR.: OK.l M 50 CM.WAGA OK.: 45 KG.STAN ZDROWIA PSYCHICZNEGO I FIZYCZNEGO:DOSKONAAYPODEJRZEWA SI UPROWADZENIE.ZA INFORMACJE O MIEJSCU POBYTU PANI SOPHIEGRUENBERG NAGRODA W WYSOKOZCI $1000.KTOKOLWIEKPOSIADA TAKIE INFORMACJE, POWINIEN SKONTAKTOWASI Z SYNAGOG BETH SHALOM.Adres synagogi był powtórzony na dole strony, wraz z numeremtelefonu zaczynającym się od kierunkowego 398. Dwudziesty siódmy września powiedziałem. Kiedy zabitoNovata? Dwudziestego czwartego. Zbieg okoliczności?Milo zmarszczył brwi i zapukał do drzwi mieszkania B takmocno, że drewno zaklekotało.%7ładnej odpowiedzi.Nacisnął dzwonek.Nic.Poszliśmy do A i spróbowaliśmy tam.Również cisza. Chodzmy od tyłu zaproponował.Zajrzeliśmy na małepodwórko, ozdobione jedynie drzewkiem figowym.Garaż był pusty.Gdy podeszliśmy do samochodu, Milo złożył ręce na piersii uśmiechnął się do małego, meksykańskiego chłopca po drugiej stronieulicy, który się nam przyglądał.Chłopak czmychnął.Milo westchnął. Niedziela powiedział. Już strasznie dawno nie zaglądałemw niedzielę do kościoła.Sądzisz, że uzyskam częściowe rozgrzeszenie,jeśli udam się do synagogi?* * *Pojechał Rosę do Pacific, minął kilka przecznic w stronę południowąi wjechał w uliczkę równoległą do Paloma.Słońce wciąż nie świeciło, aleulice i chodniki były niezwykle zatłoczone.Nawet na przejściach dlapieszych było tłoczno.Nie oznakowany samochód posuwał się cal po calu przez tłum, ażwjechał na płatny parking przy Speedway.Parkingowym byłFilipińczyk z włosami do pasa, ubrany w czarną koszulkę,wypuszczoną na odblaskowe niebieskie spodenki rowerowe,i w sandały plażowe.Milo zapłacił mu, pokazał odznakę i kazałzaparkować forda w takim miejscu, z którego szybko można wyjechać.Parkingowy powiedział tak, proszę pana , zgiął się w ukłonie i gdyodchodziliśmy, patrzył za nami z ciekawością, strachem, niechęcią.Czułem ten wzrok na plecach.Nie podobał mi się.Miałem drobnyposmak tego, jak to jest być gliną.Poszliśmy w stronę promenady Ocean Front, przeciskając się obokulicznych handlarzy oferujących okulary słoneczne i kapeluszesłomkowe, które mogły najwyżej przetrwać weekend, i budek,w których sprzedawano egzotyczne potrawy podejrzanegopochodzenia.Tłum był gęsty, jak na wyprzedaży z okazji likwidacjisklepu; wielopokoleniowe klany latynoskie, obdartusy, wyglądającejakby ktoś ich wytarzał w brudzie, mamroczący wariaci i retrohipisi,zatraceni w narkotycznych oparach, odziani w koszule polodorobkiewicze obok uczesanych na koguta punkowych wrotkarzy,osobnicy dbający o ciało, testujący tolerancję prawa zakazującegonagości w miejscach publicznych oraz uśmiechnięci, gamoniowacituryści z Europy, Azji i z Nowego Jorku, rozradowani, że w końcuodkryli prawdziwe Los Angeles.Kinetyczna rzezba ludzka.Wyszywanka z różnych odcieni skóry, odalpejskiego mleka do karmelowej polewy.Zcieżka dzwiękowa wielojęzyczny rap. Salaterka powiedziałem. Co? spytał Milo głośno, żeby przekrzyczeć szum. Tak sobie mamroczę. Salaterka, hmm? Popatrzył na parę na wrotkach.Naoliwionetorsy.Mężczyzna ubrany jedynie w przepaskę na biodra w paski jakzebra, kobieta w mikrobikini i trzy kolczyki w nosie. Trzeba by niecoprzybrać tę sałatkę.Połamane ławki parkowe wzdłuż zachodniej strony promenadybyły zatłoczone obozowiskami bezdomnych.Za ławkami trawnikz dorodnymi palmami, które posadzono dawno temu.Pnie drzewzostały pobielone na trzy stopy nad ziemią, żeby je chronić przedzwierzętami, czworonożnymi i nie tylko.Nikogo to nie obchodziło, bodrzewa były pocięte, pokaleczone, pożłobione i poznaczone napisami.Za trawnikiem plaża.Jeszcze więcej ciał, lśniących, półnagich,spragnionych słońca
[ Pobierz całość w formacie PDF ]