[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Profesor Qualt szedł pierwszy, a my podążaliśmy za nim po skrzypiących schodach, trzymając się mocno poręczy.Zaproponowałem, aby zapalić światło, Qualt jednak był zdania, że w ten sposób ułatwilibyśmy dżinnowi odkrycie tego, kim jesteśmy i po co przybywamy.A gdyby to nie był dżinn, tylko przeciwnik z krwi i kości, nasze pojawienie się w kompletnych ciemnościach również będzie miało zaskakujący efekt.Dotarliśmy do podestu i wytężając wzrok usiłowaliśmy dojrzeć cokolwiek w zalegającym duszny korytarz mroku.Ukośne promienie księżycowego blasku padały z otwartych drzwi gabinetu Maxa Greavesa oraz z umieszczonego w odległym końcu korytarza okna, wychodzącego na główny podjazd.To światło rozjarzało wszystko wokół niesamowitą, słabą poświatą.— Jak dla mnie, zaczyna to wyglądać zbyt przerażająco — wyszeptała Anna.— Niech nikt nie wspomina o zakapturzonych postaciach, bo inaczej jestem gotowa zemdleć.Trzymając się blisko siebie, posuwaliśmy się w głąb korytarza wolnymi, miękkimi ruchami.Stare deski podłogi skrzypiały w niektórych miejscach, z sufitu zaś ponad naszymi głowami dobiegały odgłosy gorączkowo przemykających szczurów, co z pewnością nie wpływało na poprawę naszego samopoczucia.Anna schwyciła mnie za rękę i nawet dzielny profesor Qualt zdawał się poruszać jakby z nieco mniejszym zapałem.Nieoczekiwanie Anna przystanęła, a ponieważ trzymała mnie za rękę, musiałem uczynić to samo.Trąciłem profesora.— Co jest? — zapytał.— Coś nie w porządku?— Słuchajcie — szepnęła Anna.— Słuchajcie.Wytężyłem słuch, ale przez moment nie mogłem niczego uchwycić.Później usłyszałem.Złożona z wysokich tonów, jękliwa muzyka, kojarząca się z ponurym zawodzeniem wiatru ponad szyjką dzbana lub jakimś niezwykłym instrumentem strunowym z zamierzchłej starożytności.Rozbrzmiewała bardzo blisko, zdawała się nas otaczać i słuchając jej, wszyscy poczuliśmy lodowate dotknięcie strachu.Muzyka wpadała w wibrujący szczebiot utrzymany w dziwnej tonacji i płynęła, zdawać by się mogło, bez końca — monotonna, a jednak w jakiś sposób uporczywa, jak gdyby chciała rozbudować się do tempa, którego nigdy nie mogła osiągnąć.— To dzban — powiedziała Anna głuchym, przestraszonym głosem.— To ten dzban.Profesor Qualt nie odezwał się.Po prostu wziął nas oboje za ręce i poprowadził aż do środka pustego korytarza, poprzez ukośne pasma księżycowego światła, które niczym ulewa lodowatych igieł sączyło się z gabinetu Maxa.Zatrzymaliśmy się dopiero na rozwidleniu, gdzie nieco blasku padało z wychodzącego na podjazd okna.Z nie pozbawioną zdenerwowania fascynacją wpatrywaliśmy się w widoczne z tego miejsca, solidnie zapieczętowane i zaryglowane drzwi wieżyczki.Nadal słyszeliśmy muzykę.Nie potrafiliśmy określić, czy dźwięk wydobywał się z jakiegoś instrumentu strunowego czy też było to utrzymane w równych rejestrach zawodzenie ludzkiego głosu.Profesor Qualt podszedł do drzwi i zbadał z bliska woskowe pieczęcie.W tej samej chwili dźwięki zaczęły słabnąć i po paru minutach w korytarzu ponownie zaległa cisza.Zamarliśmy w bezruchu, ze słuchem wyczulonym na najsłabszy odgłos — zwłaszcza dobiegający z wnętrza wieżyczki.Czekaliśmy na opinię profesora.— Nie ma żadnych wątpliwości — wyszeptał po chwili uczony.— Umieszczone tu pieczęcie mają uwięzić potężnego dżinna.Wszystkie są niezmiernie rzadkie i mają starożytny rodowód, niektóre z nich są mi zupełnie nie znane.Na przykład tamta, z postaciami wyrzeźbionymi na planie trójkąta, została zakazana w krajach Środkowego Wschodu jeszcze w trzynastym wieku.Mamy tu do czynienia ze sztuką czarnoksięską najwyższego lotu.Nie wolno nam się z tego śmiać, Harry.Nie w ej chwili.Zakaszlałem w zmieszaniu.— Wcale nie sugerowałem, że powinniśmy to wyśmiać — odparłem ochryple.— Ale co z tą muzyką? Słyszał ją pan teraz na własne uszy.Skąd ona pochodzi?Profesor Qualt podrapał się po owłosionym karku.— Myślicie, że wiem więcej niż wy? Któż wie, skąd ona pochodzi? W czarnej magii nikt nie zastanawia się, skąd przybywają różne rzeczy; mówi się tylko o tym, kiedy i jak.Więc, co wiąże się z prawdziwą sztuką magiczną Środkowego Wschodu, nie łączy się w najmniejszym stopniu ze słowem gdzie.Gdzie jest Bóg? Gdzie jest Niebo? Gdzie są anioły? To przyziemne pytania, pozbawione większego sensu.— Więc uważa pan, że ta muzyka jest przejawem działania sił nadprzyrodzonych?Profesor wzruszył ramionami.— Szczerze mówiąc, nie wiem, co to jest.Słyszałem o dziwnych odgłosach albo muzyce, występujących w opowieściach o duchach związanych z kulturą Zachodu.Z czymś takim nigdy się nie zetknąłem.Odnajduję tu odległe podobieństwo do niektórych fragmentów rytualnej muzyki, jaką ludy północnej Sahary grały na cześć boga Pana.— Czy sądzi pan, że ta muzyka jest magiczna? — zapytała Anna.— Nie wiem.Z waszych słów wynika, że Max Greaves słyszał ją również i martwił się z tego powodu.Zamilkliśmy nasłuchując, czy z wieżyczki nie popłyną dziwne odgłosy, dookoła jednak panowała cisza.Docierało do nas jedynie skrzypienie chorągiewki na dachu oraz nierówne podmuchy nocnego wiatru.Od czasu do czasu stary dom trzeszczał przeciągle, jakby poruszając się w swym nie kończącym się śnie, pełnym wspomnień o wszystkich tych ludziach, dziś już nieżywych, którzy przechodzili jego korytarzami.— Więc tak — powiedziałem.— W środku jest dzban.Może lepiej będzie, jeśli wyważymy te drzwi i sprawdzimy, co się tam dzieje.Uniosłem kilof i zacząłem zeskrobywać wosk jego ostrym końcem.Wyliczyłem sobie, że cztery lub pięć silnych uderzeń w płyciny drzwi powinno utorować nam drogę, i to bez konieczności zrywania biegnącej środkiem sztaby oraz niszczenia unikalnych pieczęci.Ująłem mocno kilof w obie dłonie i odchyliłem do tyłu, szykując się do pierwszego ciosu.Nagle uświadomiłem sobie, że tuż obok mnie znajduje się ktoś jeszcze.Nie profesor Qualt ani Anna.Właśnie ktoś jeszcze.Z nerwowym jękiem opuściłem kilof i spojrzałem za siebie.Za moimi plecami, w poruszającym się leniwie księżycowym blasku, ubrana w długą, bawełnianą togę rdzawej barwy, stała panna Johnson.Miała bladą, nieruchomą twarz i wyciągała rękę, jakby chciała mnie komuś wskazać lub przywołać do siebie.— Panno Johnson? — warknąłem ze złością i zarazem ze strachem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]