[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie minęła chwila, a skądś nadleciało trzecie.Zaczęła się zabawa.Trzej przesłuchujący pracowali jak zgrany oddział i widać było, że sporo ćwiczyli.Na zmianę atakowali Rosena bezlitosnymi pytaniami i po minucie Rosen klął pod nosem i rzucał obelgami.Jego przeciwnicy zachowywali spokój.Każdy z nich miał przed sobą notatnik z długą listą pytań.— Na czym polega konflikt interesów, panie Rosen?— Prawnik może chyba reprezentować członka własnej rodziny, tak, panie Rosen?— Czy w formularzu ankiety personalnej pytano pana Halla, czy nasza firma reprezentuje członka jego rodziny, panie Rosen?— Czy ma pan coś przeciwko rozgłosowi, panie Rosen?— Dlaczego uważa pan rozgłos za coś negatywnego?— Czy próbowałby pan pomóc członkowi rodziny, który został skazany na śmierć?— Jaka jest pańska opinia na temat kary śmierci, panie Rosen?— Czy w duchu pragnie pan, żeby Sam Cayhall zginął, ponieważ zabijał Żydów?— Czy nie wydaje się panu, że zastawił pan pułapkę na Halla?Sytuacja nie należała do przyjemnych.Część z największych zwycięstw z niedawnej historii prawniczej Chicago była dziełem Daniela Rosena, a teraz ten sam Daniel Rosen dostawał kopniaki w tyłek podczas bezsensownej potyczki z komisją.Nie od ławy przysięgłych.Nie od sędziego.Od komisji.Nawet przez chwilę nie myślał o kapitulacji.Parł do przodu, coraz głośniej i bardziej brutalnie.Jego riposty i kwaśne komentarze stawały się coraz bardziej osobiste i w pewnym momencie Rosen zaczął mówić obrzydliwe rzeczy na temat Adama Halla.Był to błąd.Inni przyłączyli się do ataku i wkrótce Rosen słaniał się jak ranny jeleń, uciekający przed stadem wilków.Kiedy stało się jasne, że nie zdobędzie większości głosów komisji, ściszył głos i wyprostował się.Zakończył spokojną wypowiedzią na temat kwestii etycznych i unikania niestosownych zachowań, posługując się argumentami, których prawnicy uczą się na studiach i używają podczas wystąpień przed sądem, ale w innych wypadkach starają się unikać.Skończywszy, wypadł z pomieszczenia, zapamiętując w duchu, kto miał czelność wystąpić przeciwko niemu.Zapiszę ich nazwiska, kiedy tylko znajdę się przy swoim biurku, myślał, a pewnego dnia, cóż, pewnego dnia wszyscy gorzko pożałują tego, co zrobili.Ze stołu w bibliotece zniknęły nagle dokumenty, notatniki i przyrządy elektroniczne, została na nim tylko kawa i puste filiżanki.Sekretarz zarządził głosowanie.Rosen otrzymał pięć głosów, Adam sześć, a komisja kadrowa momentalnie zakończyła posiedzenie i zniknęła.— Sześć do pięciu? — powtórzył Adam i spojrzał na pełne ulgi, lecz poważne twarze Goodmana i Wycoffa.— Przytłaczająca większość — zażartował Wycoff.— Mogło być gorzej — powiedział Goodman.— Mogłeś wylecieć z pracy.— Dlaczego nie czuję się uradowany? Do diabła, jeden głupi głos i byłoby po mnie.— Niezupełnie — odparł Wycoff.— Głosy zostały zdobyte jeszcze przed rozpoczęciem spotkania.Rosen miał być może dwa pewne głosy, a pozostali głosowali na niego, ponieważ wiedzieli, że i tak wygrasz.Nie masz pojęcia, ile nacisków zostało wywartych ostatniej nocy.To załatwiło Rosena.Za trzy miesiące już go tu nie będzie.— Albo i wcześniej — dodał Goodman.— Jest zupełnie nieobliczalny.Wszyscy mają go dość.— Łącznie ze mną — rzekł Adam.Wycoff zerknął na zegarek.Była ósma czterdzieści pięć, a on miał pojawić się w sądzie o dziewiątej.— Adamie, musze pędzić — powiedział, zapinając marynarkę.— Kiedy wracasz do Memphis?— Chyba dzisiaj.— Czy możemy zjeść razem lunch? Chciałbym z tobą porozmawiać.— Oczywiście.— Świetnie — rzekł Wycoff otwierając drzwi.— Moja sekretarka zadzwoni do ciebie.Muszę znikać.Do zobaczenia.Goodman również spojrzał nagle na zegarek.Dla niego czas biegł o wiele wolniej niż dla innych pracowników firmy, ale i on miał umówione spotkania.— Muszę wracać do biura.Zobaczymy się na lunchu.— Jeden głupi głos — powtórzył Adam wpatrując się w ścianę.— Daj spokój.Nie było aż tak źle.— Jakoś nie mogę w to uwierzyć.— Posłuchaj, musimy spędzić razem parę godzin, zanim wyjedziesz.Chcę, żebyś opowiedział mi o Samie, okay? Zacznijmy od lunchu.— Goodman otworzył drzwi i zniknął.Adam usiadł na blacie stołu, potrząsając głową.Rozdział 25Jeśli Baker Cooley i inni prawnicy z biura w Memphis wiedzieli o niedoszłym zwolnieniu Adama, nie dali tego po sobie poznać.Traktowali go tak samo jak przedtem, to znaczy trzymali go na dystans i nie zbliżali się zanadto do jego gabinetu.Nie byli niegrzeczni, ponieważ, w końcu, przyjechał z Chicago.Uśmiechali się, kiedy musieli, a jeśli Adam był w nastroju, ucinali sobie z nim czasem króciutką pogawędkę na korytarzu.Byli jednak prawnikami na usługach wielkich korporacji, ludźmi o delikatnych dłoniach, ubranymi w sztywno nakrochmalone koszule, nie przyzwyczajonymi do brudu spraw kryminalnych.Nie jeździli do więzień ani aresztów, żeby spotkać się z klientami, nie walczyli z policjantami, prokuratorami ani niechętnymi sędziami.Pracowali głównie za biurkami i przy mahoniowych stołach konferencyjnych.Spędzali czas na rozmowach z klientami, których stać było na płacenie kilkuset dolarów za godzinę porady, a kiedy nie rozmawiali z klientami, siedzieli przy telefonie albo jedli lunch z bankierami, urzędnikami firm ubezpieczeniowych i innymi prawnikami.W gazetach ukazało się już wystarczająco wiele artykułów, żeby wzbudzić ich niechęć.Większość pracowników firmy była zawstydzona, widząc nazwę swojej firmy powiązaną z takim osobnikiem jak Sam Cayhall.Prawie żaden z nich nie miał pojęcia, że Cayhall był od siedmiu lat reprezentowany przez centralę z Chicago.Teraz znajomi zadawali nieprzyjemne pytania.Inni prawnicy robili głupie dowcipy.Żony doznawały upokorzeń podczas ekskluzywnych herbatek.Krewni zaczynali nagle interesować się ich karierami prawniczymi.Sam Cayhall i jego wnuk szybko stali się niewygodni dla biura w Memphis, ale nic nie można było z tym zrobić.Adam wyczuwał to, ale ignorował
[ Pobierz całość w formacie PDF ]