[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oko aparatu rozjarzyło się zieloną poświatą, rzucając na twarz urzędnika odblask, który nadawał jej chorobliwe zabarwienie.Dufny uśmiech obserwatora zgasł.Zaczął bezgłośnie formować wargami słowa, przeznaczone dla kogoś po drugiej stronie łączaTeg nie dał po sobie poznać, że umie czytać z ruchu warg.Potrafił to każdy wychowanek Bene Gesserit i to pod niemal każdym kątem, jeżeli tylko usta były widoczne.Ten człowiek mówił dialektem starego Galach.- To z pewnością baszar Teg - powiedział.- Zidentyfikowałem go.Zielone światło zatańczyło na twarzy wpatrzonego w oko kamery urzędnika.Ktoś, kto z nim rozmawiał, musiał gestykulować z podnieceniem, jeżeli oczywiście światełko miało tu jakiekolwiek znaczenie.Usta funkcjonariusza poruszyły się bezgłośnie:- Nikt z nas nie wątpi, że został uwarunkowany, aby znosić ból, a zresztą czuję od niego zapach szeru.Nie będzie.Urwał, gdy zielonkawe światło znów zamigotało przed nim.- Ja nie szukam wymówek.- Wąskie wargi bardzo starannie formowały słowa w starym Galach.- Wiesz, że zrobimy wszystko, co w naszej mocy, ale radziłbym wziąć się energiczniej za inne sposoby przechwycenia gholi.Światełko zgasło.Urzędnik przypiął komunikator do pasa, odwrócił się do towarzyszy i kiwnął głową.- T-sonda - powiedziała kobieta Przesunęli urządzenie ponad głowę Tega."Nazwała to T-sondą" - myślał Teg.Spojrzał na zwisający nad nim kaptur.Nie było na nim znaku firmowego Ix.Teg doznał dziwnego uczucia Déjá vu.Wydawało mu się, że był już tu przedtem więziony, i to wielokrotnie.To nie był wyrywkowy obraz, a znana na pamięć scena.Poznawał ją: jeniec, trójka śledczych.i sonda.Miał wrażenie, że jest pusty w środku.Skąd mógł znać tę chwilę? Nie zdarzyło mu się jeszcze samemu użyć sondy, lecz gruntownie zapoznał się z jej zastosowaniem.Bene Gesserit często posługiwały się bólem, ale polegały przede wszystkim na Prawdomówczyniach.Co więcej, uważały, że niektóre przyrządy mogłyby je za bardzo uzależnić od Ixian.Byłoby to przyznanie się do słabości, oznaka, że nie mogą sobie poradzić bez pogardzanej maszynerii.Teg podejrzewał, że za tym stanowiskiem kryje się dziedzictwo Dżihad Butlerjańskiej, powstania przeciw maszynom kopiującym istotę ludzkich myśli i wspomnień.Déjá vu!Jak to się dzieje, że znam tę chwilę?" - zapytywała go mentacka logika.Wiedział, że nigdy w życiu nie został wzięty do niewoli.Co za prześmieszna zamiana ról! Wielki Baszar Teg jeńcem! O mało co byłby się uśmiechnął.Ale głębokie przeświadczenie, że zna tą scenę, nie ustępowało.Kaptur maszyny został umieszczony tuż na jego głową.Prześladowcy zaczęli odczepiać od aparatu przypominające macki meduzy przewody i przytwierdzać je do czaszki Tega.Urzędnik patrzył, jak pozostała dwójka pracuje.Na jego skądinąd pozbawionej wyrazu twarzy pojawiły się oznaki zniecierpliwienia.Teg wodził spojrzeniem od twarzy do twarzy.Kto z nich będzie grał rolę "przyjaciela"? A, naturalnie: ta, którą nazwano Materly.Fascynujące.Ciekawe, czy jest jakimś rodzajem Czcigodnej Macierzy? Ale pozostali nie zwracali się do niej z takim szacunkiem, jakiego należałoby oczekiwać po tym, co Teg słyszał od Powracających.Tak czy owak, pochodzili z Rozproszenia - może oprócz kanciastego mężczyzny w brązowym kombinezonie.Teg przyjrzał się uważnie kobiecie: gęste, siwe włosy, wyraz spokoju i opanowania w szeroko rozstawionych zielonych oczach, lekko wystający podbródek, świadczący o solidności i niezawodności.Doskonale nadaje się na "przyjaciela".Jej twarz jest twarzą osoby ogólnie szanowanej, osoby, której możesz zaufać.Równocześnie jednak Teg wyczuł w niej rezerwę.To ktoś, kto będzie pilnie się przyglądał, aby wychwycić idealny moment na włączenie się w bieg rzeczy.Z pewnością była Bene Gesserit - albo przynajmniej przez zakon szkolona."Albo Czcigodne Macierze" - pomyślał.Skończyli już przyczepiać przewody.Gammianin przesunął konsolę tak, by cała trójka mogła obserwować odczyt.Teg nie widział ekranu ze swojego miejsca.Kobieta wyjęła mu knebel, potwierdzając tym jego osąd.Miała być źródłem otuchy.Teg poruszył językiem w ustach, przywracając mu czucie.Jego twarz i klatka piersiowa wciąż były obolałe po strzale z głuszaka, który go powalił.Jak dawno temu? Jeżeli miał wierzyć bezgłośnemu meldunkowi, którego był świadkiem, Duncanowi udało się uciec.Mężczyzna w ciemnym kombinezonie popatrzył na urzędnika.- Możesz zaczynać, Yar - powiedział tamten."Yar?" - zastanowił się Teg.Dziwaczne imię.Brzmiało trochę po tleilaxańsku.Ale Yar nie był Tancerzem Oblicza.ani też Mistrzem.Za duży na to drugie, a nie wykazywał szczególnych cech Tancerza Oblicza.Jako uczeń Bene Gesserit, Teg był o tym przekonany.Yar dotknął włącznika na konsoli.Teg usłyszał nagle, że jęczy.Nie był przygotowany na tak wielki ból.Musieli nastawić tą piekielną machinę na maksimum od pierwszego uderzenia.Na pewno! Wiedzą, że jest mentatem.Mentat potrafi się odciąć od pewnych bodźców wysyłanych przez ciało.Ale ten ból był rozdzierający.Od niego nie mógł się uwolnić.Przenikał całe ciało i groził wygaszeniem świadomości.Czy szer mógł go od tego uchronić?Ból malał stopniowo, aż w końcu ustał, pozostawiając tylko trzepoczące wspomnienie.Znowu!Pomyślał nagle, że podobnie musi wyglądać agonia przyprawowa Wielebnych Matek.Był pewien, że nie ma już większego bólu.Z całych sił starał się milczeć, ale słyszał, że jęczy, potem krzyczy.Przywoływał wszystkie umiejętności, które w życiu przejął od mentatów i Bene Gesserit, aby pomogły mu powstrzymać się od formowania słów, od błagania o zmiłowanie, od obietnic, że powie im wszystko, jeśli tylko przestaną.Ból znowu przycichł, a potem wzmógł się z powrotem.- Dosyć! - To była kobieta.Teg zaczął szukać w pamięci jej imienia.Materly?- Jest naładowany szerem.Wystarczy mu, żeby rok się opierać - powiedział posępnie Yar.Wskazał na konsolę.- Pusto.Teg oddychał płytkimi haustami.Co za ból! Znów wzrastał, mimo żądania Materly.- Dość, powiedziałam! - warknęła kobieta."Jaka szczerość w głosie" - pomyślał Teg.Czuł, że ból się cofa, jak gdyby usunięto mu z ciała wszystkie nerwy, wypruto je jak nitki zapamiętanego cierpienia- Źle robimy - powiedziała Materly.- Ten człowiek jest.- Jest taki sam, jak każdy inny mężczyzna - przerwał Yar.- Mam mu przyczepić stycznik do penisa?- Nie, dopóki tu jestem! - syknęła Materly.Mało brakowało, a Teg dałby się nabrać na jej szczerość.Ostatnie nitki cierpienia wysnuły się z jego ciała i leżał teraz na noszach z uczuciem, że unosi się ponad nimi.Wrażenie déjá vu pozostało.Był tutaj i nie tutaj.Był już tu kiedyś i nie było go.- Nie będą zachwyceni, jeśli nam się nie uda - powiedział Yar.- Jesteś gotowa stanąć przed nimi i powiedzieć, że znowu nic z tego?Materly ostro pokręciła głową.Pochyliła się tak, by jej twarz znalazła się na linii wzroku Tega.Zasłaniały ją trochę zwisające macki maszyny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]